Są wydarzenia, z których relację powinno się zdać szybko. Są również takie, które spokojnie mogą poczekać, bo jest prawie pewne, że już raczej się nie powtórzą. Co więcej, może się okazać, że relacja napisana niemal miesiąc po gigu, może rzucić na ten temat zupełnie nowe światło. Zapraszam więc do krótkiej czytanki na temat Acoustic One.
Faktycznie, koncert Acoustic One odbył się siódmego lutego. Jednak z powodów, o których nie ma sensu się rozpisywać, dopiero początek marca pozwolił na ogarnięcie tego tematu. I bardzo dobrze, że nareszcie udało mi się przysiąść i opowiedzieć coś o minionym wieczorze. Bo to był naprawdę udany wypad do Krakowa. Na wariackich papierach, w pośpiechu, ale i z uśmiechem na twarzy i energolem w ręce.
Cztery kapele, niewielki, klimatyczny lokal na miasteczku studenckim, piątkowy wieczór. Zapowiada się nieźle. Do tego sam koncert jest dość niezwykły. Po pierwsze, ekipy organizując to wydarzenie miały w planie pomoc fundacji Ośrodek Rehabilitacji Zwierząt Chronionych. Organizacja prowadzi kampanię Budujemy psią wioskę i to właśnie na ten cel zbierana była kasa tego wieczoru. Po drugie, każda ekipa miała zaprezentować akustyczny set, choć normalnie grają muzykę ze sporą dawką zgruzowanych gitar. Spodziewałem się ciekawych aranży i fajnego klimatu, nie zawiodłem się. Myślę również, że i fundacja się nie zawiodła, bo banda akustycznych metaluchów jednak nazbierała trochę pieniędzy.
Gwarek – klimatycznie i wesoło
Skład Acoustic One prezentował się następująco: startował Exkyussme, projekt złożony z muzyków Stonerror czy Only Sons, prezentujący największe szlagiery legendarnego Kyuss. Następnie scena została przejęta przez .WAVS, autorów jednej z moich ulubionych płyt z zeszłego roku. Kolejnym zespołem był Only Sons, czyli muzyczni spadkobiercy dokonań Crowbar czy Down. Na samym końcu swoje trzy grosze dorzucił psychodelic stoner punk band – Stonerror. Punktem wyjściowym dla wszystkich były akustyczne sety, co zrobili muzycy, to już zupełnie inna sprawa.
Nie jestem fanem coverów, tribute bandów i podobnych tworów, które robią karierę na odtwarzaniu znanych i lubianych. Owszem, potrafię docenić niecodzienne wykonanie czy wyjątkowo fajną wersję jakiegoś utworu. Jednak patrząc na artystów, a raczej odtwórców, którzy budują bazę fanów za pomocą znanych piosenek, nie czuję się najlepiej. Jest jednak jeden potworek, który jest wyjątkiem potwierdzającym regułę. Exkyussme robią covery Kyuss. Jednak trudno tu mówić o spektakularnym sukcesie tej kapeli. Nie mają studyjnych nagrań, na jutubie zaledwie kilka video, kręconych kołowrotkiem, koncerty też raczej grywają sporadycznie.
Przepraszam, co tu się od Kyussowało?
Trudno więc zarzucać tej ekipie, że próbują się wybić na cudzej twórczości. To najzwyczajniej w świecie grupka kolegów, którzy lubią sobie, w ramach rozrywki pograć fajne kawałki zespołu, który pewnie już nigdy nie stanie na scenie. I choć nie słyszałem co potrafią w klasycznie elektrycznej wersji, to bez prądu, a właściwie bez gitary elektrycznej poradzili sobie całkiem zacnie. Co prawda set był krótki i usłyszeliśmy może cztery – pięć numerów? Ale usłyszeć na żywo Demon Cleaner czy Gardenia i to w takich wersjach było niezwykle miło. I może nie było tam aranżacyjnych fajerwerków, to i tak przyznaję, że poziom wykonawczy był wysoki.
Przenieśmy się teraz nad morze. Późny, letni wieczór, szum fal, wielkie ognisko i banda ziomków. Do tego gitara akustyczna i ten jeden, co zna wszystkie teksty każdej piosenki. Zapewne większość z Was może sobie przypomnieć te fajne, wakacyjne klimaty. I nie koniecznie musi to być morze, choć w przypadku .WAVS może być i morze. W końcu w ich muzyce jest sól. A set przygotowany przez tę ekipę błyskawicznie wzbudził u mnie sentymentalne wspomnienia z czasów, gdy czasu było więcej, a dorosłość oznaczała, że więcej rzeczy jest legalne.
Wakacyjne ognisko w lutym!
Trzeba przyznać, że .WAVS bardzo bezpośrednio potraktowali zagranie koncertu bez prądu. Dwie gitary akustyczne i wokal. Tylko tyle wystarczyło, by porwać zgromadzonych na wspólne ognisko z muzyką. I gdyby nie to, że jednak trzeba było uruchomić mikrofony, to serio chłopaki zaprezentowali by materiał bez prądu. W przypadku ich występu trudno powiedzieć o niezwykłych fajerwerkach aranżacyjnych. Kilka akordów, jakaś solówka, fajne wokale z linią melodyczną wyrwaną wręcz z płyty. Oni postarali się o stworzenie fajnej, zajawkowej i koleżeńskiej atmosfery. I to się sprawdziło, co więcej, okazało się, że I Know Someone czy Hologram brzmią całkiem nieźle. Dodatkowym atutem była fajna, akustyczna wersja Breaking The Girl Red Hot Chilli Peppres, a dla podkreślenia przyjaznej atmosfery, już pod koniec wokalista zagrał i zaśpiewał kawałek Tuyo Rodrigo Amarante, który zadedykował żonie.
Kolejnym występującym był zespół Only Sons z wokalistą, którego mogliśmy posłuchać już w Exkyussme. Jednak o ich koncercie opowiem na końcu, gdyż był to najlepszy występ wieczoru oraz jeden z najlepszych koncertów akustycznych na jakich byłem. Pora więc na Stonerrora. Jeśli chodzi o tych gagatków, to oni posiedzieli w salce prób nieco dłużej niż .WAVS, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo tu utwory już były nieco pokombinowane. Oczywiście ze sceny poleciał przekrój the best off, a mieli w czym wybierać, w końcu na koncie dwa longplaye i jakaś epka. Tak na marginesie dodam, że również część ekipy Stonerror maca paluchy w Exkyussme.
Bezbłędnie
Tu znów klimat był inny niż wcześniej. Chociaż, koncepcyjnie bardzo blisko do otwieracza. Delikatna perkusja, przyjemny bas, ciekawe gitary i oczywiście wokal, może nie tak głośny, jak przy elektrycznych koncertach, lecz również pełen pasji i mocy. Przyjemnie było posłuchać akustycznych wersji Tumbleweed, Kings of the Stone Age czy Ride. Również Sierra Morena wypadła wyśmienicie, choć nie wiem dlaczego, Panowie nie chcieli tego zagrać. Po wybrzmieniu ostatnich dźwięków przyszedł czas na szybkiego papierosa, przybicie piątek i powrotną podróż.
Podsumowanie
To był naprawdę przyjemny i zaskakujący wieczór. Miło było posłuchać niecodziennych wykonów kapel, które jednak przedstawiają twórczość zdecydowanie bardziej agresywną i elektryczną. Cieszę się, że kolejny raz przekonałem się, iż warto spiąć poślady i porzucić leniwą cząstkę siebie, by wyskoczyć wieczór na koncert, do którego nie do końca jest się przekonanym. Super, że można wesprzeć fajną inicjatywę i pomóc zwierzakom, które same nie poproszą o pomoc i dobrze jest obserwować, że jednak sporo ludzi bierze w tym udział. No, to do usłyszenia!
Haha! Nie zapomniałem o Only Sons! Kto był cierpliwy i dotarł aż tutaj, po wcześniejszym podsumowaniu, powinien być zadowolony. Bo oto nadszedł czas na krótką laurkę dla tych Panów. To było absolutnie rewelacyjne! Oprócz tego, że było zdecydowanie zbyt krótko. Sześć utworów, tona emocji. Jeśli pamiętacie recenzję Lions And Unicorns, wiecie, że ich muzyka osadzona jest mocno w latach dziewięćdziesiątych, czyli w okresie, gdzie bardzo dużą furorę zrobiła seria MTV Unplugged. I mam wrażenie, że to właśnie Only Sons najbardziej zainspirowali się tymi sesjami. Zrobili więc kawał świetnej roboty biorąc na warsztat kilka swoich utworów oraz znane i w pewnych kręgach kultowe pieśni sprzed lat.
Only Sons – kiedy akustyczna płyta???
Można powiedzieć, że set składał się z dwóch części. Pierwszą była prezentacja autorskiego materiału w odświeżonej wersji. Na liście znalazły się trzy utwory, które pojawiły się na ich debiutanckim longplayu oraz na epce. Zaczęli od Lovesong. Kawałek, który w oryginalnej wersji jest dość mocny, tu zabrzmiał zdecydowanie lżej, co było zasługą nie tylko ograniczeń wynikających z użycia takich, a nie innych instrumentów. Okazało się, że wokal Andrzeja doskonale pasuje do takich wykonów i w takich aranżacjach jest w nim dużo więcej emocji. A te zostały uwypuklone przy Song For M, ballady pochodzącej z epki. Ostatnim utworem tej części był kapitalny Bonfire.
Druga część to trzy covery. Na pierwszy ogień poszedł kawałek Stone the crow zespołu DOWN. Kolejnym utworem był megahit Stone Temple Pilots – Creep. Piękne wykonanie świetnego numeru. Dodatkowo na scenie pojawił się Tymek (przepraszam, nie wiem gdzie się udziela ten koleżka, ale wokal ma niezły), który wsparł kapelę swoim głosem. Ten duet wypadł świetnie, jednak najmocniejszy punkt zostawiono na koniec. Oczywiście Nutshell Alice In Chains bardzo często jest przerabiany przez różnych artystów. Jedni potrafią wycisną z niego sporo fajnych rzeczy, inni… niekoniecznie. Jednak wykonanie Only Sons było fenomenalne. Może niepozbawione wad, ale też nie wszystko musi błyszczeć niczym chromy w Harleyu.
Podsumowanie nr dwa. Only Sons spisali się na medal. Oczywiście każda z kapel tamtego wieczoru pokazała klasę, jednak ode mnie największe oklaski zbierają właśnie oni. Za całokształt i najwierniej oddaną ideę MTV Unplugged.
Maciek Juraszek