5 metalowych albumów 2020 roku

0
643

Koniec roku coraz bliżej, a to oznacza podsumowania. Życiowe, książkowe, muzyczne … Przedstawiam Wam 5 krążków (w tym jedną Epkę), które towarzyszyły mi przez większość tego roku i sprawiły, że ten szalony 2020 był choć odrobinę znośniejszy…

Vane – The Nightmare

Zespół Vane charakteryzuje się połączeniem dobrego, ciężkiego, a zarazem melodyjnego brzmienia z tematyką piracką. Jest to dla mnie ważny zespół, m.in. dlatego, że trasą The Storm Of Fate uratowali ten rok pod względem koncertowym. Ci piraci wiedzą, jak zrobić show! I jak nagrać świetną Epkę – mroczną, a jednocześnie elektryzującą, z wpadającymi w ucho numerami i skłaniającą do headbangowania!

Amaranthe – Manifest

Ten rok należał do Nilsa Molina. Najpierw ukazał się nowy album Dynazty – The Dark Delight, a później – Manifest. Ten drugi, mimo iż miał swoją premierę 2 października, to przez ostatnie tygodnie gościł nieustannie na mojej playliście. Utwory Fearless, Archangel, BOOM!1, Die and Wake Up i obydwie wersje Do Or Die skradły moje serce. Ten album sprawił, że Amaranthe z lubianego zespołu stał się ulubieńcem. Szczególnie tego roku…

Dynazty – The Dark Delight

Dynazty pojawili się na mojej playliście za sprawą wspomnianego wyżej, charyzmatycznego Nilsa Molina, którego odkryłam dzięki Amaranthe. Ten facet świetnie wygląda, jeszcze lepiej śpiewa i pisze niesamowite teksty. Szczególnie słychać to na The Dark Delight… Pozostali członkowie zespołu również dobrze sobie radzą. Ten krążek towarzyszył mi przez większość tego roku, szczególnie za sprawą singli Presence of Mind, Heartless Madness i Waterfall. Nadal dostaje ode mnie pełną 10!

Lamb of God – Lamb of God

Zdecydowanie moja ulubiona płyta Lamb of God. W mojej opinii jest najbardziej różnorodna, jeśli chodzi o twórczość tego zespołu. Ma wszystko, czego potrzebuje metalowa płyta – pazura, moc, wpadające w ucho kawałki. Przez ostatnie parę lat nowe albumy od dużych i lubianych przeze mnie kapel okazywały się mniejszym lub większym rozczarowaniem. Natomiast ta płyta nie dość, że mnie nie zawiodła, to w dodatku stała się krążkiem roku!

Seether – Si Vis Pacem, Para Bellum

Po kilku niezłych singlach i dreszczyku podekscytowania okazało się, że Si Vis Pacem, Para Bellum wcale nie jest taki dobry, jak oczekiwałam. Jest poprawny, przyjemnie się go słucha, ale w skali od 1-10 otrzymuje 7 punktów. Zdecydowanie bardziej podchodzą mi wcześniejsze płyty Seethera, jednak nadal lubię posłuchać SVPPB. Zwłaszcza, że Seether to w mojej opinii wyjątkowy zespół, a potknięcie zdarzają się najlepszym…

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments