W tym roku Król Lew obchodzi 25. rocznicę powstania. Z tej okazji Disney zabrał się za przygotowanie odświeżonej wersji tej kultowej animacji. Czy tego właśnie potrzebowaliśmy? Oto nasza recenzja najnowszej części Króla Lwa.
Nowy Król Lew – recenzja
Są filmy, które koniecznie trzeba zobaczyć w kinie oraz są filmy, które najlepiej jest oglądać w formacie IMAX. Jednym z nich, jest najnowsza ekranizacja animacji Disney’a. Nowy Król Lew to hołd, dla najbardziej rozpoznawalnej bajki ze stajni Walta Disneya. Film ten wychował już wiele pokoleń, dawno zyskując status kultowego. Mimo upływających lat, oryginalna animacja pozostaje świeża i pełna uniwersalnych wartości. Czy odświeżona wersja posiada klimat swojego pierwowzoru? Czy wytwórnia podjęła dobrą decyzje, tworząc adaptacje live-action? Jak sprawdziła się nowa obsada i najnowsza technologia zdały egzamin? Tego dowiecie się z poniższej recenzji.
Król Lew z nowym artystycznym konceptem
Od pewnego czasu Disney przerabia swoje najważniejsze animacje na adaptacje live-action. Tylko w tym roku pojawiły się nowe wersje Dumbo oraz Aladyna. Wkrótce swoją premierę będzie miał Mulan, a w najbliższym czasie możemy spodziewać się również Małej Syrenki. Reżyserem, który dostał szansę nakręcić nowego Króla Lwa, został Jon Favreau. Disney dobrze wspominał współpracę z tym reżyserem przy okazji adaptacji Księgi Dżungli. Po świetnym przyjęciu tego filmu, wiedziałem że Favreau będzie odpowiednią osobą do stworzenia na nowo przygód Simby. Już pierwsze teasery, zaprezentowały nam ultra-realistyczny design zwierząt. To właśnie wtedy pojawiły się pierwsze negatywne opinie. Dla wielu tak bardzo realistyczna animacja, nie do końca sprawdza się w przypadku adaptacji tego konkretnego filmu animowanego. Opinie te wręcz nasiliły się po premierze filmu, co dosyć długo odciągało mnie od seansu. Jednak gdy już się zdecydowałem, zobaczyłem całość – muszę stwierdzić, że animacja zwierząt i ich mimika nie prezentuje się aż tak źle.
Niesamowite Circle of Life na początek
Cały film rozpoczyna scena, która od samego początku robi wrażenie. Kultowe już Circle of Life pokazuje technologiczne możliwości współczesnej kinematografii. Muszę otwarcie przyznać, że otwierająca scena Króla Lwa spowodowała, że zbierałem szczękę z podłogi. To w jaki sposób stworzono zwierzęta w filmie musi robić wrażenie. Jakby fragmenty tej sceny powycinać i umieścić w dokumentach National Geographic – nie zorientowalibyśmy się, że to jest materiał animowany. Animacja w całym filmie stoi na najwyższym poziomie, choć największe wrażenie robi początek, potem przyzwyczajamy się do tego co widzimy i skupiamy się na historii prezentowanej przez twórców.
Disney wiedział, że ekranizacja Króla Lwa przyniesie im niewyobrażalną sumę pieniędzy. Niezależnie od jakości filmu, spora publika i tak wybierze się na ten film.
Szczególnie pokolenie, które wychowywało się na oryginalnej animacji. Z tego powodu, jest mi trochę żal, że wytwórnia nie zdecydowała się trochę zaryzykować. Disney obrał bardzo bezpieczną strategię, nie zmieniając zupełnie nic w historii, którą wszyscy znamy i kochamy.
Z jednej strony fajnie zobaczyć te same kadry, znane z animacji z 1994 roku, z drugiej zaś nowa wersja w żadnym momencie nie zaskakuje, a emocje jej towarzyszące zawdzięczamy scenom które znamy z oryginału.
Śmierć Mufasy zasmuciła, ale to dlatego, że to co widziałem na ekranie przywoływało mi sceny z bajki, którą widziałem już wielokrotnie. Mimo iż pełnometrażowy film powinien trwać więcej niż animacja, to dodatkowy czas twórcy wypełnili zupełnie niepotrzebnymi zapełniaczami – np. przetaczającym kulkę odchodów żuka. A można było ten czas wykorzystać rozbudowanie sylwetek postaci.
Nowa obsada – jest przyzwoicie
Patrząc na obsadę – trzeba przyznać, że jest rewelacyjna. Donald Glover, Beyonce, Seth Rogen, Chiwetel Ejiofor czy John Oliver robią wrażenie.
Niestety nie wszyscy aktorzy zdali ten egzamin. Najlepiej zagrali tutaj Seth Rogen, podkładający głos Pumbie oraz John Oliver, świetnie pasujący do roli arystokratycznego ptaka Zazu. Dużym rozczarowaniem okazała się Beyonce, której głos zupełnie nie wkomponował się w postać Nali. Mocno przeciętnie prezentuje się też Donald Glover, choć w porównaniu do Beyonce, do swojej roli pasuje zdecydowanie bardziej.
Czyżby Beyonce dostała rolę tylko dlatego, że wytwórnia chciała nagrać singiel promujący film?
Niestety, jest to bardzo możliwe… Jak napisałem wyżej, całe show skradł Pumba. Jego rola jest wręcz stworzona pod Setha Rogena. Wydaje mi się, że to jedyna rola, która wypada lepiej niż w oryginale.
Czy to mogło się udać?
Czysto technicznie, film jest naprawdę nieźle zrobiony. Animacja zachwyca, muzyka i udźwiękowienie też wypada znakomicie.
Skoro piszę tyle pozytywów o filmie, to dlaczego nie pieję z zachwytu nad całością? Głównym zarzutem, jaki mam w stosunku do twórców, to pójście w całkowity realizm. Siłą animacji był magiczny świat afrykańskiej sawanny. Nierealistyczne barwy i mocne uczłowieczenie postaci w niej występujących. Niestety w recenzowanym filmie, twórcy tak bardzo poszli w realizm, że większość tych kultowych scen z animacji zostało wyciętych. Nie zobaczymy tutaj m.in. Simby na lianach, tańczącego Pumby, lekko upośledzonych Hien oraz Rafikiego wariującego na wieść, że Simba żyje. Chcąc zachować realizm, trzeba było też zminimalizować mimikę zwierząt, przez co rozmowy między bohaterami nie miały takiej chemii oraz interakcji.
Realizm psuje motywacje bohaterów
Zbyt wielki nacisk na realizm, spowodował iż motywacje bohaterów są ciężkie do zaakceptowania. Całkowite wycięcie nierealistycznych ruchów bohaterów, nie pasuje do ich czynów i słów. Skoro zakładamy, że zwierzęta nie posiadają cech ludzkich to jak wytłumaczymy zazdrość Skazy, poczucie winy Simby czy jego późniejsza chęć zemsty? Są to wszak odczucia typowo ludzkie, niespotykane w prawdziwym świecie zwierząt. Cały ten koncept w pewnym sensie się wyklucza. W świetnie przyjętej Księdze Dżungli Jon Favreau, ożywił zwierzęta, ale ich interakcję można było odebrać zupełnie inaczej z uwagi na postać człowieka – Mowgliego. Tam sprawdzało się to znakomicie, tutaj nie można powiedzieć tego samego.
Król Lew z nieciekawymi piosenkami?
W nowym Królu Lwie, średnio sprawdzają się również znane utwory. Aktorzy występujący w filmie potrafią doskonale śpiewać, ale aranżacje nie spełniają swojej roli. Zdecydowanie lepiej pamiętam te z oryginału. Bardzo przeciętnie sprawdza się również nowa piosenka Beyonce. Nie wyróżnia się ona niczym innym i mam wrażenie, że w filmie znalazła się tylko po to, żeby na siłę wydłużyć metraż obrazu. Inna sprawa, że film całkowicie obdarty jest z tej magicznej, musicalowej aury, którą znamy z animacji. Chodzące lub biegające zwierzęta, wykonujące piosenki nie robią tego wrażenia, jak rysowane, nieco karykaturalne zwierzaki pełne barw i kolorów.
Czas podsumowań – Jaki jest nowy Król Lew?
Król Lew to kultowa animacja i największa bajkowa marka Disneya. Wychowały się na niej różne pokolenia. Nie zawsze to, co jest powszechnie lubiane, powinno być robione ponownie. I właśnie Król Lew jest dziełem, który zupełnie nie potrzebował nowej wersji. Twórcy twierdzą, że nowa wersja to hołd dla animacji, dla mnie to dosyć chamska próba wyciągnięcie wielkich pieniędzy na ludzkim sentymencie. Wszak, każdy chce zobaczyć ulubioną bajkę w nowej technologii. Technicznie nowa wersja jest całkiem zgrabnie zrobionym filmem, choć zupełnie nie oddającym klimatu znanego z oryginału. Choć wcielająca się w zwierzęta obsada robi co może, z góry jest na przegranej pozycji. Szczegółowość i jakość animacji zachwyca, ale po chwili przyzwyczajamy się do tego i nie zwracamy aż takiej uwagi na falujące futerka czy źdźbła trawy. Niestety nowy Król Lew jest hitem kasowym i prędzej lub później otrzymamy część druga.