Ciemne chmury nad miastem – Forge Of Clouds

0
486
fot: oficjalny FB Forge Of Clouds

Ponury mrok, niebo spowite ołowianymi chmurami, wieża w płomieniach. Powaga, zamyślenie? Absolutny brak uśmiechu postaci na fotografii. Tak przedstawia się okładka pierwszego po pięcioletniej przerwie albumu Forge Of Clouds. A co z muzyką? O tym dalej!

Przed Wami płyta, która wpadła w moje łapki na początku grudnia. Wiem, minęło sporo czasu, ale co zrobić. Nie umiem się rozdwoić, a sen niestety jest potrzebny, żeby człowiek mógł funkcjonować w miarę sensownie. Przynajmniej dość dobrze oswoiłem się z tym albumem. Zapraszam na spektakl z Kuźnią Chmur.

Forge Of Clouds
fot. oficjalny FB Forge Of Clouds

Forge Of Clouds powstali w 2008 na Śląsku, wiadomo tamten rejon muzycznie zawsze stał na wysokim poziomie. Jak nie bluesy, to metale. I w przypadku FOC była to ta druga opcja. Zespół istniał do 2013 i zdążył wydać w tym czasie dwa longplaye. Niestety, jak to czasem bywa, grupa po wydaniu drugiej płyty zawiesiła działalność. Oczywiście muzycy nie powiesili instrumentów na ścianie (tudzież, nie sprzedali ich) i pod szyldem The Burrow dalej grali. W 2016 nadszedł czas na odkurzenie nazwy Forge Of Clouds, jednak ciągle o zespole było cicho. Faktycznym okresem reaktywacji składu okazał się rok 2018, kiedy to do składu dołączył nowy wokalista, Wojtek, znany między innymi z kapeli Mentor i J.D.Overdrive. Wiem, za mało szczegółów, ale bądźmy uczciwi, to jest recenzja płyty. Jeśli pominąłem jakąś istotną rzecz, dajcie znać!

Czas na powrót

W minionym roku zespół powrócił. Z wielką klasą. Przygotowali album, o którym właśnie czytacie i wystartowali z koncertami. Miałem przyjemność być na jednym z nich, a właściwie pierwszym w tej konfiguracji, tj. z Wojtkiem za mikrofonem. Co więcej, koncert odbył się podczas chorzowskiego Church Of Doom. Nie mieli lekko, wszakże słuchacze bywający na takich imprezach, to wyjątkowo wybredna i wymagająca publiczność. Na szczęście zdali egzamin wzorowo. Ich debiutancki koncert był również dla mnie pierwszym, poważnym zetknięciem się z twórczością tego kolektywu.

Tak, nigdy wcześniej nie słyszałem Forge Of Clouds. Nie znam ich wcześniejszych albumów. Nie będę więc porównywał (Above) do Forge Of Clouds czy Ordinary Death. Zresztą porównania nie zawsze mają sens. Ja ten krążek traktuję troszkę jako debiut. W końcu 5 lat przerwy, w przypadku zespołu nie będącego The Rolling Stones, to dość długi okres.

Bez szufladek

A album jest naprawdę dobry. Spójny, prosty, pomysłowy, przemyślany i brzmiący interesująco. W social mediach chłopaki przedstawiają swoją twórczość jako metal. Nie piszą absolutnie nic więcej. Nie wrzucają się do szufladek i dają słuchaczowi furtkę do tego, żeby sam ocenił muzykę wchodząc w to po omacku. Bo przecież szufladka z podpisem metal, to raczej przepastna komoda z całym zasobem przegródek. I to jest piękne, bo choćby pierwsze sekundy Die In Equal Numbers potrafią nieźle zmylić. Myślę sobie, grunge – brudna gitara, leniwa sekcja, minorowe akordy. Aż tu nagle wchodzi dalsza część utworu, rytmicznie pocięty riff, nieco ostrzejszy, sekcja się rozpędza i pojawia się ten nawet melodyjny krzyk. Bridge, to powrót do intra, jednak od tej chwili już nic nie jest oczywiste.

Jest tu jeszcze kilka innych kawałków, które zalatują trochę muzyką z Seattle, jednak to cały czas zmyłki w początkowych fazach. Na szczęście jest ich tylko kilka, bo schematyczność mogłaby zabić nawet największego ignoranta. Tu dzieje się zdecydowanie więcej. Wystarczy wskoczyć do Brain Food. Garażowy początek znika, by przemienić się w agresywne i mocno groove’ujące nap***anie. Albo fenomenalny Promise Me, który jest właściwie streszczeniem tego, co Forge Of Clouds prezentują. Bo właśnie tutaj dostajemy po ryju wszystkim po trochu. Jest ciężar, agresja, wyciszenie, zmiana tempa, melodie.

Daj się wciągnąć

Trudno przyporządkować (Above) jedną, konkretną łatkę. Konstrukcje utworów bardzo kojarzą się z post metalem. Przytłaczająca i mroczna atmosfera z jednej strony śmierdzi sludgem, z drugiej jednak, dzięki ciekawie poprowadzonym melodiom, ten ponury nastrój kieruje delikatnie (bardzo, bardzo delikatnie) w stronę grunge. Nie ma co nad tym dywagować. Muzyka ma być ciekawa i wciągająca, a ten album taki jest.

Zdecydowanie słychać w tym wszystkim pomysł. Słychać również kunszt muzyków. Mimo że brak tutaj wstrząsających solówek, przy których ciężko stwierdzić jak wiele nut zostało zagranych. Są zgrani, bo sekcja rytmiczna śmiga bardzo przyjemnie. Gitary robią dokładnie to, co powinny. Wprowadzają specyficznie ponury nastrój. Bas i perkusja utrzymują to w rytmicznej ramce, a wokal, no cóż… jest wybitny. Idealnie się tu wkleja, bo nie wyobrażam sobie go w smooth jazzie lub muzyce klasycznej. To może jeszcze jakieś porównanie ze starociami zrobimy? Ok, ja słyszę tu przede wszystkim lata dziewięćdziesiąte. Pierwsze podrygi post metalowych tematów i ciężkiego stonera. Bardzo blisko tu do ISIS. Jednak coś mi mówi, że Electric Wizard też nie jest im obce. Nie będę również ukrywał, że momentami słyszałem echa Down i oczywiście grunge w stylu pierwszych Soundgarden albo Mudhoney. Ale to raczej szczątkowe dźwięki.

Podsumowanie

Podsumowując ten i tak już przydługi wywód stwierdzam, że Forge Of Clouds z albumem (Above) zrobili naprawdę dobry krok. Niezbyt modne obecnie granie brzmi u nich świeżo i przyjemnie, mimo obskurnie dołującej atmosfery. Wspaniały album, zwłaszcza późną jesienią.

Maciek Juraszek

forge of clouds
fot: Marcin Pawłowski Forge Of Clouds podczas Church Of Doom
0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments