Ciekawy zbieg okoliczności, właśnie zabieram się za płytę, która mocno przypomina zimę, wyglądam za okno, zaczyna sypać śnieg. Nie ma przypadków! Dziś na warsztacie debiutancki album Across The Shade. Zaczynamy bez zadawania pytań, te pojawią się za chwilę.
Tak właśnie rozpoczyna się Hope, bez ostrzeżenia dostajemy w mordę power metalowym riffem. I gdy palec z automatu zaczyna kierować się w stronę przycisku STOP, a w głowie kiełkuje nasionko zwątpienia, pojawia się promień nadziei. Po kilkunastu sekundach wchodzi potężny growl, sekcja rytmiczna zaczyna ewoluować i wyostrzać się, a gitary przybierają przyjemną, ciężką i elegancko pociachaną formę. Co więcej, słuchając tego kolejny raz, riff w sumie zaczyna wpadać w ucho, przestaje przeszkadzać, przeciwnie zaczyna się podobać, a ten power metal, to jednak nie tak do końca tym power metalem jest! Na szczęście.
Uwaga! Kapela Across The Shade NIE pochodzi z Krakowa, o czym wspomniałem w ostatnim artykule. Tym razem przedstawiam Wam ekipę z Katowic. Owszem, kilka twarzy z tamtych okolic również przewinęło się na łamach tego portalu. Więc jeśli mieliście okazję sprawdzić starsze materiały, to zapewne wiecie, że to również zagłębie ciężkich riffów, darcia mordy czy posępnego klimatu. Cóż, miejsca, gdzie się tworzy, zapewne nie pozostają obojętne na to, co pojawia się później na płycie. Chociaż, jakby tak się zastanowić, pomyśleć i sięgnąć pamięcią nieco wstecz, to ta teza może wydawać się nieco przesadzona, ale nie o tym dziś!
Melo death? Byle niezbyt słodki!
Wracam do Across The Shade. Ekipa powstała w 2014 w Katowicach, ostateczny skład uformował się jednak w kolejnym roku i w tym też zagrali pierwszy koncert. Nieźle, jak na grupę bez płyty, którą można się pochwalić, czy bez choćby demówki. Na pierwsze wydawnictwo trzeba było poczekać do 2017 roku, kiedy to ukazała się epka Winter Is Coming. Trzy kawałki, kilkanaście minut srogiej napierdalanki i całkiem przyjemne melodie pokazały kierunek, w którym zmierza kapela.
Na początku wspomniałem o power metalu i przycisku STOP. Spieszę z wyjaśnieniem! Przy pierwszym zetknięciu się z tym albumem, otwierający riff wydał mi się śmiesznie wręcz pompatyczny, z ogromną dawką przerysowanego patosu, który to zawsze będzie mi się kojarzył z power metalem. I o ile nie zarzucam temu gatunkowi nic szczególnego, to jednak w tej szufladce jest najwięcej zespołów, których okropnie wzniosła muzyka doprowadza mnie do głupkowatego uśmieszku. Czy więc da się ukryć patos, który w melodic death metalu również bywa obecny, do formy, która nie będzie razić? A może, na rzecz mniej wyraźnie zarysowanych melodii a większemu wyeksponowaniu riffów, da się go niemalże pozbyć? Oto pytanie, które nie pojawiło się na początku.
Czystość gatunkowa? Komu to potrzebne?
Od wydania epki minęło trochę czasu. Chłopaki pracowali długo i ciężko, pisali, tworzyli, nagrywali, pieścili aż wydali, w 2019 roku Hope, pierwszy w ich karierze longplay. Takim debiutem warto się chwalić, bo to kawał solidnego materiału. Co prawda nie jest to nowość, coś czego metalowa scena nie mogła się spodziewać, coś co zaskoczy wytrawnych poszukiwaczy. Nie, ale też nie taki był zamysł. Choć nie sposób zarzucić Across The Shade, że są wtórni i ślepo zapatrzeni we własne inspiracje. Co więcej, myślę że krąg muzycznych zainteresowań jest stosunkowo szeroki. Dzięki czemu tradycyjny, melodyjny metal śmierci został w przyjemny sposób pozbawiony pewnych, schematycznych składowych, które odrzuciły mnie choćby przy tych nieco świeższych dokonaniach In Flames.
Co oczywiście nie oznacza, że zrezygnowano tu z melodii i ponurej, deathowej estetyki. Odpowiednia dawka konkretnego ciężaru oraz mroczna i zimna atmosfera tonami wylewają się z głośników. Sekcja rytmiczna prężnie brnie przed siebie, niczym eskimosi z głębokiej, północnej Skandynawii, torując drogę w gęstym śniegu gitarowych riffów dla czającej się tuż za plecami melodii. Zrezygnowano natomiast z nadmiaru totalnie zbędnych brzmień elektronicznych. Nie uświadczymy tutaj przesłodzonych syntezatorów, mdłych fortepianówek czy ambientowych pejzaży. Owszem, tu i ówdzie wpadnie nieco syntetycznych smaczków. Są to jednak elementy lekko uzupełniające to, czego gitara nie jest w stanie zagrać, bądź podkreślające delikatnie klimat utworu. Choćby końcówka Bloody Roam, ze skromnym pianinkiem.
Zima, mrok, ciężar! Melodie bez cukru!
I to właśnie brak pierdołowatych, syntezatorowych smyczków czy innych klawiszowych wstawek sprawia, że album staje się przyjemny. Wiadomo, jeśli zabrakłoby tu melodii, to określenie tego krążka mianem melodic death metal byłoby nie na miejscu. A w końcu w notce bio chłopaki sami podkreślają, że tworzą w obrębie tego gatunku, próbując wnieść weń coś od siebie. Więc właściwie wszystkie melodie, to zasługa świetnej pracy gitarzystów. Trudno też nie docenić wokalisty, którego partie są (oczywiście) w pewien sposób kolejnym nośnikiem tematów do nucenia. Ale ten sposób wydobywania z siebie głosu i projektowania z niego formy i treści jest świetny. Czasem mam wręcz wrażenie, że Kamil drze mordę z takim przejęciem i furią, jakby to miały być jego ostatnie minuty przed totalną destrukcją aparatu mowy.
Więc zgadza się tutaj wszystko. Ramy gatunkowe są zachowane. Jest hałas, energia, mrok, zima czy melodie. Czy wnoszą coś od siebie? Jasne! Pozbywają się kibordów kładząc nacisk na ciężar wymieszany z melodyką wyciskaną z nisko strojonych wioseł. Gardło zdzierane jest konkretnie, a sekcja, jak wspomniałem, nie bierze jeńców tylko zapierdala. Inspiracje starymi dokonaniami In Flames są wyczuwalne. Wolfheart czy Insomnium również się tam czai. Ale mam wrażenie, że In Twilight’s Embrace też sobie kiedyś podsłuchiwali w salce prób, albo na przykład UADA.
Podsumowanie
Odpowiedź na pytania zadane kilka akapitów wyżej wydaje się więc oczywista, a Across The Shade jest znakomitym przykładem. I niech to będzie podsumowanie! Szybkie i treściwe jak Hope, która swoją drogą trwa pół godzinki z niewielkim hakiem. Stonowany znak jakości przybity. Czekam na drugą płytę, którą ekipa udowodni, że nie powiedzieli jeszcze wszystkiego.
Maciek Juraszek