Na dalekiej północy to kolejna propozycja dla wiernych czytelników komiksów z Disneyowymi kaczkami od amerykańskiego rysownika Carla Barksa. Jak bardzo nowa część różni się od zagubionych w Andach?
Na dalekiej północy z odświeżonym przypomnieniem
Tradycyjnie pierwsze kartki poświęcone zostały autorowi komiksów – mowa tu o Carlu Barksie, oczywiście, który nie tak dawno – bo 27 marca – obchodziłby swoje 120. urodziny. Nie zabrakło też nowych ciekawostek o Norwegii – dobrze znanej zresztą wiernym fanom kaczek. Natomiast, aby było troszkę inaczej i świeżej, pojawiła się inna fotografia rysownika. Właściwie… to malarza. Zdjęcie przedstawia Barksa malującego kolejny „kaczy” obraz. Przypomnijmy, iż Carl zajmował się także malarstwem. W Na dalekiej północy znajdziemy odniesienie do poprzedniego tomu, a mianowicie odpowiedź Amerykanina na pytanie dziennikarza na temat okresu świetności.
(Największe dzieła powstały – przyp. red.) Wtedy, gdy powstał komiks o kwadratowych jajkach, a więc w roku 1949. Wówczas byłem w najlepszej formie.
Też ciekawie został ułożony spis treści wybranych historyjek, które nie łączą się ze sobą… w połowie. Co to znaczy? To znaczy, że jedna część jest bardzo ogólna i lekko chaotyczna, a druga – tematyczna. A dokładniej pisząc: bożonarodzeniowa. To nic, że za nami są już święta wielkanocne, i tak przyjemnie się czytało. Ale o tym za moment.
Na dalekiej północy i zaskoczenia
Jak już zdążyłam wspomnieć, komiksy są rozbite na „zwyczajne” i świąteczne. Napiszę szczerze – bardziej mnie porwały historie bożonarodzeniowe. Ponieważ one posiadały, i posiadają, najwięcej sensu oraz jasne, konkretne przesłania. Odczuwam lekki żal, że dopiero teraz miała swoją premierę część Na dalekiej północy. Być może, gdyby była wydana w okolicach świąt, to duże grono czytelników poczułoby lepiej ten wyjątkowy okres.
Ach, ten Goguś. Bo przecież to on jest głównym bohaterem, oprócz Donalda, w historii zatytułowanej właśnie Na dalekiej północy. Kaczor chciał choć raz się zemścić na swoim kuzynie, który notorycznie chwalił się swoim szczęściem i fartem. I wszystko poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie… wyrzuty sumienia Donalda. Choć szczerze nie przepadał za Gogusiem, nie chciał, aby stała się mu krzywda. Lecz, jak wszyscy możemy się teraz domyślić, gdy doszło do solidnej konfrontacji pomiędzy kuzynami – Kaczor nie złożył broni i dalej chciał mu coś udowodnić. Koniec końców, w pewnym sensie mu się udało. Może nie tak jak sobie wymarzył, ale po przeczytanej lekturze można śmiało stwierdzić, iż niewiele mu potrzeba do szczęścia. Ciekawa z tego puenta powstała, aby cieszyć się nawet z najmniejszych rzeczy.
Jest tylko jeden minus. Jedyny i mały, prawdopodobnie tylko dla mnie znaczący. Nie za bardzo mi przypadło do gustu graficzne odzwierciedlenie Inuitów – w komiksie zostali zapisani jako Eskimosi. Zdaję sobie z tego sprawę, że być może ciężko było ich narysować. Aczkolwiek mnie się to po prostu nie spodobało. Na szczęście, jak już napisałam na początku akapitu, to tylko jeden minus.
Święta, wróćcie!
Dość obszerny komiks noszący tytuł List do Mikołaja mnie niesamowicie wzruszył. Nieporadność Donalda, która doprowadziła do kłótni ze swoim bogatym – najbogatszym na świecie! – wujaszkiem Sknerusem McKwaczem i rozpacz ukochanych siostrzeńców, która zwiastowała najgorsze… poskutkowała czymś pięknym. Nie mogę wszystkiego zdradzić, ponieważ byłyby tutaj same spojlery. To trzeba koniecznie przeczytać! Dopiszę tylko tyle, że w trakcie czytania ostatnich scen – uśmiejecie się do łez. Podobnie jest zresztą z Nowymi kółkami. Druga historia świąteczna dobitnie pokazuje, że dobro wraca dwójnasób, choć w dużej mierze zależeć to może od wychowania.