Jacek Hugo-Bader – Dzienniki kołymskie [recenzja]

0
507

Któż z nas nie chciałby wyjść pewnego dnia z domu z torbą pod pachą i plecakiem przewieszonym przez plecy? Nakreślić na skrawku kartonu kierunek destynacji i odjechać autostopem w siną dal, zostawiając wszystko za sobą? O mierzeniu się z trudami podróży, o walce o regularność, walce o przetrwanie – opowiadają “Dzienniki kołymskie”, zabierając nas, czytelników, w świat obcy i z pozoru nieprzyjazny.

 

 

Białe krematorium

Jest zimno. Nieprzyjaźnie. Niedźwiedzie gustują w polowaniach na ludzi, bo ich mięso przypomina im w smaku to reniferowe, a więc nie lada przysmak. Pomiędzy setkami kilometrów kwadratowych pustki – osady i miasta, gdzie życie pozbawione kolorytu toczą znużeni ludzie. Tak pozornie rysuje się Kołyma przed Jackiem, reportażystą z krwi i kości, który pragnął podzielić się z czytelnikami kolejną wyprawą i opowieścią. “Dzienniki kołymskie” to bowiem nie tylko zapis z przebiegu wyprawy, nie tylko bogate historie o tamtejszym folklorze, ale też liczne nawiązania do historii regionu, do powiązań Polaków z tą “przeklętą ziemią”. Jest więc obficie o Związku Radzieckim, o bólach tego, co jest, jak i tego, co było. O mieszkaniu w łagrowych barakach.

 

Ziemia obiecana

dzienniki

Teraz trochę o formie. Jak pisze sam autor, by udać się z nim w podróż po mroźnych pustkowiach, wcale nie trzeba czytać książki od deski do deski. Pomimo wydania pod skrzydłami wydawnictwa, pozostaje ona dziennikiem z podróży, o co najwyżej nieco bardziej sformalizowanym charakterze od rękopisu.

Na niektórych stronach trafiają się oszczędnie wykonane fotografie, czasem zorientować się w dziczy pozwoli nam niewielka mapa. Elementy graficzne umyślnie schodzą na dalszy tor, ponieważ treść jest tu najważniejsza; nie tylko z oczywistych względów, lecz przede wszystkim przez to, iż Hugo-Bader wyjątkowo sprawnie prowadzi swoją opowieść. Zdjęcia stają się zwyczajnie zbędne, bo dominowałaby nad nimi, tak czy siak, wizja świata kreowanego przez umiejętnie dobrane słowa autora.

 

Dwa tysiące kilometrów koherencji

Twarda skorupa Kołymy pęka pod wpływem sposobu jej przedstawienia. Z ponurych twarzy jej mieszkańców Bader wyczytuje szczęście w prostocie życia. Wieczysty mróz zostaje ujarzmiony przy pomocy ciepła opowieści serwowanych przez lokalnych gawędziarzy. Spisane dialogi z nimi cechują się “ruskim” humorem. Autor dzienników odnalazł wspólny język z napotykanymi osobami nie tylko w sensie dosłownym, ale i w kwestiach współdzielonej mentalności. Podróżując stopem, jak to sam stwierdził, “gęba się od razu rozwiązuje”, więc ktokolwiek, kto byłby zainteresowany prezentowanym tytułem, może liczyć na poznanie kołymskiej dzikości z naprawdę wielu perspektyw  myśliwych, kierowców, rodzin; osób, które próbują przetrwać. Osobliwości i zawiłości ich żyć to historyjki wartościowe same w sobie.

dzienniki

Książka, jako reportaż, jest dziełem równym i przemyślanym. Traktowana jako dziennik, nabiera dzięki perspektywie Hugo-Badera nowych barw. W akompaniamencie cichej muzyki, z ciepłą herbatą w dłoni, najlepiej zimą, a może w podróży  oto jak rysuje mi się idealny odbiór “Dzienników kołymskich”.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments