Wraz z początkiem września sezon teatralny można uznać za otwarty. Wraz z początkiem października sezon studencki można uznać za otwarty. W takim razie jako student zainteresowany teatrem mogę powiedzieć, że mój sezon z pewnością się zaczyna. Na początek sezonu warto zaś zrobić rachunek sumienia.
Rachunek sumienia zaczął się już robić trochę wcześniej sam. Wakacje nie sprzyjają w moim wypadku częstemu chodzeniu do teatru, więc nieraz myślę o tym, co już widziałem. Tak w ramach odświeżenia. Zauważam wtedy pewne zmiany w tym, jak postrzegam dane spektakle. To chyba normalne, prawda?
Rzeczy zapomniane i niezauważone
To dość czuły punkt. Nikt nie jest idealny. Jako redaktor Kulturalnych Mediów i, bądź co bądź, samozwańczy recenzent (daleko mi do teatrologa!) czasem dokonywałem nieprofesjonalnych przeoczeń: dla przykładu pisząc o performansie Kolacja, zapomniałem opisać jedną z inicjatorek tego przedsięwzięcia (Verę Popovę). W przypadku Krędziołków zdarzyło mi się pomylić nazwę wydziału UAM, w gmachu którego odbędzie się spektakl (Wydział Studiów Edukacyjnych i Wydział Nauk Społecznych stanowią jeden kompleks budynków).
Najbardziej jednak głupio, a jednocześnie miło, zrobiło mi się, kiedy przypomniałem sobie sprawę spektaklu Post Studio PRÓBY. Dopiero napisawszy tekst o tym, co zobaczyłem, zdałem sobie sprawę z tej gry słów: post jako wiadomość w internecie i post jako niejedzenie. Dobre. Bardzo.
Post Studio PRÓBY
Będąc już przy tej pozycji (oto recenzja!), coś zaznaczyć muszę. Pomimo moich pewnych innych wyobrażeń dotyczących estetyki, budowania napięcia czy wymagań stawianych aktorom okazuje się, że po czasie spektakl ten warto docenić. Jeśli zapozna się trochę z tematyką anoreksji, dostrzeże się, iż ta sztuka stanowi dość ciekawy obraz psychologiczny. Aktorka zaś z całą pewnością włożyła w przygotowania dużo serca i, bądź co bądź, osiągnęła ciekawy efekt.
Miłe zaskoczenie – Labirynt Klauna
Kiedy przypominam sobie swoje odczucia po wyjściu z tego monodramu (recenzja!), to były one raczej pozytywne niż negatywne. Jednak katharsis się nie odbyło – szkoda. Z perspektywy czasu stoją mi jednak przed oczyma dwie sceny, a przy okazji pisania tego tekstu pojawia się też jedno ciekawe pytanie.
Pierwsza scena: klaun wiszący na sznurze, próbujący popełnić samobójstwo. Dobrze dobrane światło i scenografia potęgują uczucie niepokoju i jakiegoś chorobliwego zainteresowania.
Druga scena: platformy z krzesłami, na których siedzieli widzowie, są zsuwane ze sobą tak, żeby stworzyć zamknięty krąg wokół klauna. Klaun siedzi przestraszony w tej “pułapce”. Rozgląda się bojaźliwie, obserwowany przez kilka osób – nagle na “scenę” wchodzi syn głównego bohatera, “klauniątko”, i puszcza przed swoim tatą duży bączek.
Z kolei to jedno ciekawe pytanie brzmi: czy autor Labiryntu Klauna nawiązywał nazwą w jakiś sposób do Labiryntu Fauna? Jeśli ktoś z Was będzie miał okazję zobaczyć ten monodram, niech spróbuje sobie na nie odpowiedź! Niemniej, po czasie ten spektakl wydaje się jeszcze ciekawszy i godny polecenia!
Rzecz niezmienna
Na koniec warto przytoczyć coś, co pomimo pewnych zmian, jakie niesie rachunek sumienia, pozostaje niezmienne. Somewhere else Ljubljana Puppet Theatre nadal jawi się w mym umyśle jako coś niesamowitego. Można powiedzieć, owszem, że ten spektakl to typowy wyciskacz łez: jednak wyciska te łzy bardzo stylowo. Tak stylowo, iż na sali podczas spektaklu autentycznie słychać było szlochy. Wyciska łzy bardzo stylowo – tak napisałem. Otóż mam bardzo silne wrażenie, że pod kątem równowagi środków, nieprzesadzenia i nieprzepakowania “flakami” postaci przedstawienie to stanowi swojego rodzaju wzór. Można doprowadzić publiczność do granic wytrzymałości psychicznej bez opowiadania o trupach, bez krzyków i płaczów. Idealnie pasowałyby one co prawda do tematyki poruszanej w tym dziele – bo jak wojna, to trupy. Jednak Somewhere else przedstawia jedynie dziecinną historię dziecka w obliczu konfliktu zbrojnego.