Płakałem, jak grałem – najbardziej wzruszające gry według redaktorów KM

0
12960

Gry dostarczają nam różnych emocji. Potrafią pobudzać intensywną akcją, przerażać strasznym klimatem czy bawić swoim humorem. Bywa również niekiedy tak, że ich fabuła lub świat wyciskają z nas łzy. Powody tego stanu mogą być różne: ckliwa historia, zaduma nad bezsensem świata albo wprost przeciwnie – obudzenie w nas nadziei, zachwyt nad pięknem produkcji. I właśnie o tych grach dziś piszemy. Przed Wami gry, przy których redaktorzy Kulturalnych Mediów zapłakali. Rzecz jasna, uwaga na spoilery.

Marcin Popielarz – Journey

Jako się rzekło w tytule, płakać możemy nie tylko ze smutku, ale również w geście podziwu czy zachwytu nad pięknem. I właśnie z takim przypadkiem chciałbym teraz do Was wyjść. Istnieje bowiem pewna gra, która doprowadza do takiego stanu, że kiedy ze łzami w oczach wypowiemy w towarzystwie jej tytuł, to siedzący obok towarzysze (do Papers Please jeszcze przejdziemy) nie będą pewni, czy usłyszeli Król Lew, czy może…

… Journey. Gra ta bowiem już od pierwszych chwil wystawia nas przeciw idealnie wykreowanemu i wyreżyserowanemu doświadczeniu. Jak na interaktywną rozgrywkę nie pochłania zbyt dużo czasu. Ukończyć ją można w 2-3 godziny i to dokładnie przeszukując wszystkie zakamarki. Chwile te jednak są warte każdej złotówki. Wcielamy się w wędrowca, który przemierza pustynię. Nie znamy celu swojej podróży, nie wiemy, kim jesteśmy, gra nie raczy nas żadnym obfitym wstępem czy potokiem słów. Ba! W produkcji stworzonej przez thatgamecompany nie pada ani jedno słowo. Po prostu dostajemy do sterowania postać i możemy ruszać.

A to, co napotkamy na swojej drodze, to istny festiwal poruszeń. Gra jest bowiem majstersztykiem, jeśli chodzi o stopniowanie napięcia i doznań duchowych. Przemierzamy w niej pięknie wykreowane lokacje, popisując się zdolnością rozwiązywania zagadek i skakania po platformach. Wspaniałe widoki w połączeniu z idealnie dobraną muzyką i światem wprost z baśni zachwycają od pierwszych chwil. Tajemnicza postać, dźwięki, które wydaje i magia, którą włada, wyciskają łzy z oczu. Kiedy przy dźwiękach symfonicznej muzyki pomykamy gnani magicznym wiatrem przy użyciu swojej szaty, kiedy otaczamy się w wirze magicznych skrawków naszego szala i podlatujemy niczym liść niesiony wiatrem, to chwila trwa i chwila jest piękna, a z oczu lecą pojedyncze łzy, które spoczywają na rozciągniętych w uśmiechu ustach. Bo ta gra musi być uznana za prześwietną. I aż żal, że przemija. Niemniej, do Journey można wracać często, ponieważ to doznanie się nie przejada. Polecam serdecznie.

Piotr Kozioł – Bioshock: Infinite

Bioshock: Infinite to gra kontrastów. Dosłownie i w przenośni. Piękne, kolorowe scenerie zbrukane są tu raz za razem litrami przelanej krwi. Nie jednak kontrasty wizualne wiodą tu prym, a te fabularne, jeżeli brać pod uwagę przede wszystkim “współczynnik wzruszenia”. Rola protagonisty w tym rajdzie przez alternatywne wymiary często zmienia stronę barykady – w końcu jest on nie tylko pro-, ale też antagonistą. Podobnie ikoniczna dla gry Elizabeth przechodzi w grze metamorfozę. Z jednej strony subtelną – zmienia się jej charakter, im bliżej końca przygody. Z drugiej – dosadną, jeżeli wziąć pod uwagę świetne DLC, zabierające nas do Rapture, a bohaterkę zmieniające w istną femme fatale.

Kontrasty. Kontrasty i symbolika. Bo tu mnóstwo symbolicznych scen waży na odbiorze gry – iście filmowa scena z grą na gitarze, umierający mechaniczny ptak, bieg przez plażę czy zakończenie. W skrócie: nie dość, że gra epatuje artyzmem od strony graficznej i projektanckiej, ma wiele poruszających scen pobocznych, to jeszcze daje wycisk graczowi pod kątem fabularnym, naraz go szokując i budząc ciepłe uczucia. Szokując? No tak – bo ja za sprawą ostatnich minut gry długo nie mogłem pozbierać szczęki z podłogi.

Bioshock Infinite wzruszające gry
Kiedy wreszcie można pojąć sens tytułu gry

1 1 vote
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments