Muska to artystka, kobieta, matka, songwriterka, która poszukuje zrozumienia swojego istnienia. Opowiedziała o tym w wywiadzie.
Jesteś wokalistką, autorką tekstów i kompozytorką. Oraz matką. Jak godzisz to wszystko?
W życiu przychodzi nam zagrać wiele ról. Pojawienie się mojej córki zdeterminowało całą resztę. Ćwiczę to od 10 lat! Moment, w którym uświadomiłam sobie, że nie decyduję już o swoim czasie tak jak wcześniej był najtrudniejszy. Bardzo dobrze było mi z tym byciem sobie żeglarzem, sterem i okrętem. To uczucie tęsknoty do życia „sprzed” pojawiło się kilka miesięcy po porodzie, kiedy wydawało mi się, że moje dziecko jest już „gotowe” na mój powrót do aktywności muzycznej. A ja często pracowałam do granic, jestem spontaniczna i mocno angażuję się w działania, czy to kwestia zawodowa czy prywatna, jestem całą sobą w projektach.
A tu niespodzianka…
Tak. Nagle okazało się, że mały człowiek ustanawia swoje reguły. Niby kobiety przygotowują się do tego wcześniej, jesteśmy zaprogramowane przez naturę. Tylko jak powściągnąć swoje „ja”, które ma dosyć siedzenia w domu i patrzenia na telefon, który przestał dzwonić? Najważniejszą lekcję, jaką wyniosłam z macierzyństwa jest poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka, którego nie interesuje pasja, zawód, plany. Chce Ciebie, bo bez Ciebie nie istnieje. Oddałam siebie na te kilka lat, bo tej miłości nie da się inaczej podzielić. Ja nie potrafiłam. Jednocześnie, żeby nie wypaść „z obiegu” szukałam zajęć muzycznych, założyłam swoją firmę, ganiałam na lekcje śpiewu do uczniów.
I jak?
Próbowałam to łączyć, czasem z wielką frustracją i wyrzutami sumienia, że znowu w czymś nawaliłam. Kiedy dziecko trochę podrosło i z każdym kolejnym rokiem dawało mi małe dowody na to, że cały wysiłek, każda minuta bliskości, czułości, nie została zmarnowana… poczułam, że decyzja o poświęceniu siebie była tego warta. To najpiękniejszy zwrot w moim życiu. Moja córka daje mi tego wyrazy codziennie. Jestem matką, która pęka za dumy widząc jej wrażliwość na drugiego człowieka, pasję do tańca, śpiewu i szczerość, która czasem rozkłada mnie na łopatki.
Rośnie nowa artystka!
Dokładnie. Oczywiście drugą, ciemniejszą stroną tego wszystkiego była rezygnacja z mojej pasji, która jest śpiewanie i tworzenie. Potrzebowałam kilku lat, żeby obudzić się i powiedzieć: „Hej, moja córka już tak mnie nie potrzebuje! Pępowina odcięta. Kim chcesz być za 10 lat? Żałować, że zmarnowałaś talent?”.
Podziałało?
Ten bagaż doświadczeń i trudnych pytań jakie przed sobą postawiłam, wieloletnia terapia, poskutkowały tym, że ustawiłam sobie priorytety na właściwym miejscu. To nie oznacza „happy-endu”. (śmiech) Bycie blisko siebie to codzienna praca, ale nic nie daje takiej satysfakcji jak inwestowanie w siebie, swój rozwój. Dziecko pozwala mi patrzeć na siebie jej pełnymi marzeń oczami. Przecież sama jej mówię: „Chcesz to osiągnąć? To to zrób”. Patrząc na to jak ona odważnie marzy, chcę spełniać swoje marzenia.
Jaka jest twoja twórczość? Co chcesz przekazać słuchaczom dzięki niej?
Kiedy myślałam kilka lat temu po co chcę jeszcze śpiewać, dlaczego to pragnienie we mnie się ciągle tli… byłam jeszcze na terapii. Dzięki niej odnalazłam sens i odpowiedź. Powoli zdejmowałam z siebie balasty, których w życiu dźwigałam jak dobrze umięśniony facet z testosteronem. Zapomniałam, że jestem kobietą, że te wszystkie słabości to nie powód do wstydu, że nie muszę grać twardej ukrywając w środku mała dziewczynkę, która potrzebuje akceptacji i zaopiekowania się nią. Moja rodzina się rozpadła. Stanęłam pod ścianą. Myślałam, że w związku powinnam otrzymać wsparcie i tego mocno oczekiwałam. Tak się jednak nie stało. Udawałam, że daję sobie radę, kiedy ledwo ciągnęłam koniec z końcem i psychicznie i finansowo. Nie chciałam uznać tej porażki, nie pozwalałam sobie przeżyć żałoby. Kiedy zrozumiałam, że to jest konieczne, żeby te wszystkie uczucia smutku, rozczarowania, samotności zaakceptować, mówić o tym głośno i tak – często prosić o pomoc wielu obcych ludzi, pomimo poczucia wstydu – nastąpiło oczyszczenie.
Oczyszczenie… w jaki sposób nastąpiło?
Zaczęłam przyznawać się przed sobą do moich pragnień, szukać i nazywać na nowo to co lubię, czego nie. Potrzebowałam pokochać siebie.
A twórczość?
Właśnie o tym, jak wygląda proces znajdowania własnej tożsamości. O tym, że można zacząć od nowa w każdym momencie swojego życia. Dla mnie świadome życie zaczęło się 4 lata temu. Wtedy też pojawił się pierwszy z tekstów do piosenki – Huśtawka. Napisałam sobie zdanie: „Chciałabym pobyć ze sobą… szczerze, znaleźć ten moment, by w ciszy poprzyglądać się sobie”. To kim jestem teraz to efekt bycia ze sobą w szczerości.
Ukończyłaś szkołę muzyczną. Dobrze wspominasz tamten czas?
Tych szkół było kilka. Myślę, że zostały we mnie głównie dobre wspomnienia, choć te mniej przyjemne przypominają, że nie dałam rady i zrezygnowałam rok przed końcem – 11 lat, zabrakło jednego.
To opowiedz, proszę, o tych przyjemnych wspomnieniach.
Przede wszystkim miałam szczęście trafić na wspaniałych nauczycieli instrumentu. Grałam na gitarze klasycznej w pierwszym i drugim stopniu szkoły muzycznej. Moi profesorowie byli blisko moich spraw, mogłam z nimi pogadać o tym co mnie trapiło, czułam z ich strony akceptację – choć dostawałam też po uszach, kiedy wymyślałam kolejne wymówki dlaczego nie poćwiczyłam. Miałam naprawdę szczęście, że mój profesor Jakub Niedoborek rozpalił we mnie pasję do muzyki flamenco, bossanowy i w odpowiednim momencie… wysłał mnie na studia wokalne.
O!
Powiedział, żebym postawiła wszystko na jedną kartę i zdała egzaminy do Akademii Muzycznej w Katowicach na jazz, bo wiedział, że siłą nie zaciągnie mnie do studiowania gitary klasycznej. Jestem mu za to ogromnie wdzięczna, że nie ciągnął mnie na siłę tam gdzie nie pasowałam, po prostu odpuścił, widząc gdzie jest moja prawdziwa pasja. Zresztą to on wysłał mnie do pierwszej nauczycielki śpiewu!
Wspaniały człowiek. Ale ty również grałaś w musicalach – możesz troszkę więcej na ten temat powiedzieć?
Z perspektywy czasu to był tylko epizod w moim życiu. Pierwszy casting na jaki pojechałam do stolicy – wygrałam. Dostałam się do teatru Studio Buffo, marzyłam, żeby wystąpić w Metrze. Jako mała dziewczynka znałam na pamięć każdą piosenkę Edyty Górniak z płyty Dotyk. Wtedy też zrezygnowałam ze szkoły muzycznej i przeprowadziłam się do Warszawy.
Co było później?
Po kilku miesiącach i próbach trwających siedem dni w tygodniu, pierwszych odcinkach programu Przebojowa noc w TVP poczułam, że nie zagrzeję tam miejsca. Wybrałam studia w Katowicach, chciałam poznać jazz i śpiewać go zawodowo. Czułam, że nie będzie nigdy lepszego czasu, żeby w to wejść – a w teatrze nigdy nie było wiadomo, w jakiej roli obsadzi mnie dyrektor. Miałam poczucie, że czekanie na swoją szansę i restrykcyjna umowa zablokują mnie na amen. Zawsze chodziłam swoimi ścieżkami. Z jazzem też flirtowałam krótko. (śmiech)
Bywa… (śmiech)
Aczkolwiek pojechałam na swój pierwszy festiwal jazzowy Międzynarodowe Spotkania Wokalistów Jazzowych w Zamościu i otrzymałam trzecią nagrodę
Brawo! Chociaż niedługo po tym zniknęłaś na trzynaście lat. Dlaczego?
Cały paradoks tej sytuacji polegał na tym, że śpiewanie w konkursie dało mi ogromnego kopa i zamiast iść do przodu, zaczęłam od siebie wymagać niemożliwego. Perfekcjonizm, godziny w ćwiczeniówkach. Chciałam zaimponować kolegom. Znów nie było tam miejsca… dla mnie.
“Negatywny” perfekcjonizm?
Chyba tak. Nie umiałam czerpać przyjemności z tego co robiłam. Chciałam być kimś innym, niż jestem. Chciałam być każdą z artystek, którą podziwiałam. Zapomniałam o tym, że uwielbiałam śpiewać jako dziecko, bo to zabierało mnie w inny świat, wzbogacało mnie duchowo, pozwalało unieść się ponad niełatwe dzieciństwo. Śpiewanie, dążenie do kariery, do bycia najlepszą maskowało moją potrzebę bycia kochaną. Śpiew był tarczą, którą chciałam udowodnić moją wartość.
Jak jest dzisiaj?
Dzisiaj już wiem, że nie jestem tylko swoim „głosem”. Jestem sobą i to co mogę zrobić dla siebie i innych ludzi – to pokazać dzięki mojemu talentowi jakie mam wartości w życiu i gdzie jest jego sens. To są unikalne relacje międzyludzkie. Po prostu. Dbanie o siebie, a potem dbanie o innych i gromadzenie wokół siebie „tych” nielicznych – ale wyjątkowych – którzy dzielą z nami życie, kiedy jesteśmy mocni i trwamy w sukcesie, ale także wtedy, kiedy upadamy. Na pewno nie potrzebuję już nikomu udowadniać, że w czymś jestem dobra. Chcę być dobrym człowiekiem.
Czas na debiutancką płytę! Premiera dopiero w pierwszej połowie przyszłego roku, ale… czego możemy się spodziewać od strony muzycznej? I tekstowej?
Muzycznie jesteśmy w trakcie produkowania ostatnich piosenek i domykania płyty. Ja mam ogromne szczęście w życiu. To co się dzieje teraz to przyciąganie odpowiednich ludzi w odpowiednim momencie. Wiele wsparcia, zaskakujących spotkań i zwrotów. Ta płyta jest gitarowa, songwriterska, folkowo-alternatywna, z moimi tekstami… to w dużym skrócie. Od serca dodam, że te dźwięki są „wymuskane” , bo bliskie mi i Tomkowi, mojemu producentowi i przyjacielowi, choć to będzie „niewymuskany” tekstowo album.
Taki troszkę miszmasz. Na plus.
Troszkę. Czasem blisko mi z kobiecą liryką, a czasem nie po drodze. Bywa, że się autocenzuruję… (śmiech) Patrzę na świat z perspektywy trudnych doświadczeń ale widzę w nim szansę na dobre życie, które każdy z nas może sobie zapewnić.
Momentami ciężko jest tak myśleć… ale wszyscy chyba wiemy, iż tak powinno właśnie być.
Wszystko zaczyna się w głowie. Wróciłam do siebie po latach, przypomniałam sobie artystów, których muzykę pokochałam jako dziecko.
Możesz mi wymienić kilku?
Jasne! Myslovitz, Edyta Bartosiewicz, Varius Manx, Hey i Nosowska, O.N.A., Raz Dwa Trzy… Chciałabym, żeby moi słuchacze mogli powiedzieć, że czują w mojej muzyce siebie, że mogą się przejrzeć w moich historiach i zastanowić, czy to gdzie są teraz jest w zgodzie z nimi. Ostatnio pod moim klipem do Huśtawki pojawił się komentarz osoby, która napisała, że „biegła do siebie 35 lat i wie wreszcie czego jej trzeba”. To są te momenty, kiedy czuję ogromne wzruszenie.
Piękne… Krążek powstaje we współpracy z Tomaszem „Harrym” Waldowskim,o którym już wspomniałaś. Skąd pomysł na taki twórczy duet?
Tomek jest mistrzem w kilku kategoriach. Po pierwsze – ma niespotykaną cierpliwość i łagodność, które sprawiają, że przy nim czuję się „zaopiekowana”. Ostatnio też ćwiczę w naszej relacji asertywność. Kiedy on upiera się, że coś mi „nie siedzi” wokalnie – a ja czuję, że być może nie jestem jeszcze gotowa… ale chcę podejść ponownie i dać sobie szansę. Po drugie – to „człowiek orkiestra” czyli multiinstrumentalista o doskonałym wyczuciu moich tekstów. Często mi powtarza: „Karo, ja nie wiem dlaczego, ale do twoich tekstów najlepiej pisze mi się muzykę, czuję o co ci chodzi”. I jak tu go nie kochać? Ideał! (śmiech)
To prawda! (śmiech)
Miałam kilka podejść do współpracy z moimi równie wspaniałymi kolegami muzykami, którzy nie czuli tekstów, a ja traciłam na pewności siebie w tych kooperacjach. W moich tekstach wylewam całą siebie, czasem jestem bezlitośnie szczera, autoironiczna. Jaki to skarb, kiedy kompozytor, bo napisaliśmy także wspólnie kilka piosenek, czuje twój przekaz. Dla mnie to odkrycie ostatnich miesięcy. Współpracujemy od wiosny 2019 roku, nigdy wcześniej nie miałam takich chwil wzruszeń, które odbierały mi mowę, kiedy po raz pierwszy słyszałam swoje piosenki śpiewane mi przez Tomka. Magia. Po trzecie… poznaliśmy się na naszych pierwszych studiach w Lublinie na wydziale artystycznym, mieliśmy po 19 lat i głowy pełne marzeń i determinacji do bycia muzykami.
Przeznaczenie!
Myślę, że tak, bo na wiele lat kontakt nam się urwał. Tomek jest bębniarzem zespołu LemON i pewnej niedzieli, dwa lata temu, grał nieopodal mojego bloku. Zgadaliśmy się i spotkaliśmy na trzepaku. I okazało się, że wciąż mamy tę samą pasję i wrażliwość, jesteśmy tacy sami. Nie mogło być inaczej.
Huśtawka to kolejny singiel promocyjny. O czym opowiada ten utwór?
Huśtawka to także piosenka tytułowa całego albumu. Od niej zaczęła się ta przygoda. Pierwszy utwór jaki napisał dla mnie Tomek. Wyszłam tylko po Ibuprom do apteki, bo Tomek czuł się źle tego dnia. Pół godziny później, kiedy ją dla mnie zaśpiewał – a śpiewa cudownie – poczułam, że właśnie rodzi się nowy rozdział w moim życiu. Myślałam, że to mi się nie przydarzy.
Kolejne przeznaczenie.
W Huśtawce opowiadam o tym momencie, kiedy uczę się już siebie na nowo. Wiem kim jestem, na co się nie zgadzam, umiem o tym głośno mówić, bo stawianie granic to ważna umiejętność. Jeszcze są we mnie echa starych naleciałości – na przykład potrzeba zwrócenia na siebie uwagi za wszelką cenę. Jeszcze określiłam się czy chcę się przyznać do błędów, czy odciąć od starego. To czas na pytanie: “czego chcę od życia” i czas na podjęcie decyzji, czy jestem gotowa. Nie wiem wszystkiego, ale przynajmniej wiem, czego nie chcę. Od tego można zacząć budować siebie.
Obyś jak najszybciej dowiedziała się wszystkiego, czego pragniesz. Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia!
Dziękuję!