Zejdźmy do podziemi [#3] Opus Orange

0
33

Na zewnątrz już trochę więcej słońca, a kolor pomarańczowy wkrada się nieśmiało do naszych domów. Stąd też dzisiejszy gorący zespół undergroundowy to Opus Orange. Artyści z luźnym charakterem, luźnym podejściem, luźną muzyką, luźnym brzmieniem. W sam raz na ostatki zimy i początek wiosny, kiedy potrzeba przyjemnego akcentu.

SANTA MONICA, 2010

To właśnie wtedy i tam powstał pomysł, aby coś wspólnie zbudować, aby zacząć tworzyć. Piątka dobrze dogadujących się ze sobą muzyków rozpoczęła działalność i z czasem zaopatrzyła nas w to, czego obecnie można słuchać godzinami. Już w tym samym roku wyszedł ich pierwszy EP zatytułowany po prostu Opus Orange, wprowadzając w swoje muzyczne klimaty. Sami określają się jako indie-rock i faktycznie są jego świetnymi przedstawicielami. Na płycie znajdziemy takie utwory jak beztroskie Nothing But Time czy instrumentalne Quiet, It’s Naptime.

2011-2013

Te lata to głównie czas utworów-singli, także utworów tworzonych we współpracy z innymi artystami, a co najważniejsze – czas eksperymentowania. Praktycznie każda piosenka to inny klimat, inna treść, inne brzmienie. To czas próby dla Opus Orange i czas zastanawiania się w jakim kierunku chcą się dalej rozwijać. Wymowne stają się więc kawałki o tytułach Wait Wait Wait czy So It Goes.

2014 – MAMY TO – MUZYCZNY BALANS

Po kilku latach swoistej niepewności, Opus Orange zachwyca kolejnym EP zatytułowanym Balance. Tytuł nie jest przypadkowy i faktycznie ustawia zespół w konkretnym kierunku artystycznym. W albumie zetkniemy się m.in. z pełnym radości Fortress czy hipnotyzującym The Next World. Rok później dzielą się kolejnym minialbumem, który powiela niejako poprzedni, a dodatkowo wprowadza jeszcze trzy nowe utwory, stwarzając kolejne ciekawe połączenie. Warte uwagi jest z pewnością melodyjne Diving Bell, ale każdy powinien znaleźć coś dla siebie.

SOUNDTRACK NA POZIOMIE

Mówiąc o Opus Orange nie można nie wspomnieć o wielkim muzycznym projekcie, który obejmował napisanie soundtracku do filmu podróżniczego Mile… Mile and a Half z 2013 roku. Dokument ukazujący nieraz zapierającą dech w piersiach wyprawę grupy znajomych, wymagał od muzyków ogromnego nakładu pracy, weny, umiejętności i po prostu wczucia się w klimat zamierzony przez reżysera i twórców. Pomimo wygórowanych oczekiwań, grupa spisała się świetnie i stworzyła 14 utworów, które zwyczajnie płyną, uspokajają, odrywają człowieka od ciągłego pędu i obowiązków. Zwłaszcza jak na tak mało znaną produkcję filmową, soundtrack jest zwyczajnie (albo właśnie niezwyczajnie) zachwycający. Utworami must hearLight Between the Trees i Colors Turn to Black and White, ale zdecydowanie nie powinno się opuszczać żadnego z nich.

DALSZA DZIAŁALNOŚĆ

Zespół, od roku 2015, ma oczywiście na koncie kolejne single (A Long December, Add Up The Years) i mniejsze czy większe albumy (Equilibrium, Anatomic), które na przestrzeni lat porywały kolejnych fanów indie rocka i nie tylko. W 2020 ukazał się następny album, Miles from Nowhere, który znowu – bawiąc się tytułem – przedstawia Opus Orange jako zespół niekonwencjonalny i w swej twórczości nieprzewidywalny. Zachwyca takimi piosenkami jak Give you Everything czy Lullaby. W swojej zaktualizowanej wersji (Miles from San Clemente) dodatkowo wprowadza stonowane wersje instrumentalne.

CO JESZCZE?

To nie tylko muzycy, ale także pasjonaci dobrego jedzenia, poczucia humoru i ciekawego sposobu na spędzanie wolnego czasu. Można śledzić ich na Twitterze, Instagramie, Facebooku i być na bieżąco z kolejnymi poczynaniami.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments