5 lipca ukazał się najnowszy singiel zespołu Moyra – Will Never Die. Z tej okazji Margo odpowiedziała na kilka moich pytań – m.in.: o nowe numery, nowy skład czy o koncerty. Zapraszam!
Właśnie wydaliście nowego singla – Will Never Die. Co dalej? Jeżeli chodzi o wydawanie muzyki?
Na razie będą wydawane single. Koncerty zaczynają nam się na jesień i dopiero wtedy ta machina zacznie się rozpędzać. Żeby wydać coś dla ludzi, potrzebne są środki, które są przede wszystkim z koncertów. Jeżeli są koncerty, to są środki, a ze środków są materiały. Tak to działa. To nie jest tak, że minęło 9 miesięcy z nowymi muzykami i już będziemy wydawać nową płytę. Oni najpierw musieli się nauczyć tych starych utworów, a poza tym musieliśmy się poznać. Jak pojawią się nowe utwory, to będziemy nagrywać płytę. Nowe piosenki będą wypierać stare – zostawimy te sztandarowe kawałki, czyli Perception of Souls, The Eyes of Rats, może Rising Sun… Teraz będę chciała wydawać single, żeby pokazać słuchaczom tę nową Moyrę – dużo bardziej melodyjną, ale nadal ciężką.
A propos koncertów… Powiedz mi, jak dbasz o głos – przed trasą i w trakcie?
Ostatnio raczej nie dbam o głos 😉 Bardzo dużo pracuję, więc głos się przemęcza. Zauważyłam u siebie pewną przypadłość – kiedy jestem bardzo zmęczona, to mój głos się obniża. Zapewne wielu artystów tak ma… Ze względu na to, że mam niedomykalność strun głosowych, z natury mam chrypę, a kiedy jestem bardzo zmęczona, to ona jest większa. Dlatego teraz muszę bardziej zadbać o ten głos za pomocą witaminek i psikaczy. 😉 Poza tym, większego problemu nie mam – kwestia rozśpiewania się.
W ubiegłym roku poprzedni skład Moyry się rozpadł. W jednym z wywiadów powiedziałaś, że nie chciałaś kontynuować tego projektu i byłaś bliska porzucenia go. Co sprawiło, że się nie poddałaś?
Poddałam się – na chwilę 🙂 Był taki moment, kiedy nie chciałam tego kontynuować, bo nie miało to dla mnie sensu. Byłam przyzwyczajona do pracy z tamtymi muzykami – 5-6 lat współpracy sprawiło, że w Moyrze wszystko działało jak igła. Szukanie kogoś nowego, kto spełniałby warunki i miałby odpowiednie umiejętności nie miało dla mnie sensu. Jeszcze przed rozpadem był taki czas, kiedy ja doszłam do wniosku, że albo ja rozwiążę Moyrę, albo zespół sam się rozpadnie. A wydarzyło się to, co się wydarzyło…
Zaraz po rozpadzie byłam bardzo zdenerwowana i zestresowana różnymi rzeczami – w zaistniałej sytuacji to ja, jako kobieta, byłam przedstawiana jako „ta zła”. Przedstawiano mnie dość nieprzychylnie, która wszystkim chce uprzykrzyć życie, a ja po prostu miałam odwagę być mieć swoje zdanie i tupnąć nogą, nie zgodzić się na pewne rzeczy. Pewne kwestie nadeszły naturalnie – wystarczyło poczekać. Moyra to kapela rozwijająca się, a nie utrzymująca z grania. Choć kto by tego nie chciał? Niestety, na takie cudowności trzeba poczekać. Na wszystko trzeba czasu.
Natomiast nigdy nie straciłam wiary w Moyrę i w to, że ona będzie dalej istnieć. Brzmi to nierealnie, ale muzycy, którzy aktualnie współtworzą ze mną Moyrę, sami do mnie przyszli. Kuluary są małe – kilka przekazanych słów sprawiły, że ludzie zaczęli się tym tematem interesować.
Z obecnymi muzykami współpracuję od 9 miesięcy. Przez ten czas musieli się nauczyć dotychczasowych utworów Moyry. Ponadto, musieliśmy poznać siebie nawzajem, bo byli to dla mnie obcy ludzie. Do tego wszystkiego doszła nieufność, ostrożność i dystans – w końcu nie znasz tego człowieka i nie wiesz, jak będzie ci się z nim pracować. Nie wiesz, czego się spodziewać – czy spadniesz z deszczu pod rynnę, czy może wręcz przeciwnie. Po 9 miesiącach się okazało, że to, co się stało, to była najlepsza decyzja Losu, jaka mogła być. Nigdy wcześniej nie miałam tak dobrej atmosfery w zespole! Zawsze marzyłam o tym, żeby mieć w zespole nie tylko muzyków, ale przede wszystkim kolegów. Ale ostrożność wzięła górę. Już nie idę w stronę koleżeństwa między mną a muzykami, z którymi pracuję, dlatego podpisałam z każdym z nich umowę. Zdecydowałam się też na współpracę z muzykami sesyjnymi. Jestem bardzo zadowolona z takiego obrotu sytuacji i szczęśliwa, że mogłam poznać tych ludzi. Dodają mi wiele otuchy i bardzo się starają, jeśli chodzi o zespół. Na przykład gitarzysta [Szymon Wójtowicz – przyp.red.], który jest komponujący instrumentalnie, ma bardzo lotne pomysły i wyczuwa tę melodię, na której mi zawsze bardzo zależało. Wcześniejsze utwory Moyry są dobre, ale są bardzo techniczne i nie mają tego “czegoś”. Teraz będzie to szło w nieco inną stronę – nowe utwory będą bardziej melodyjne i zapamiętywalne. Moyra dalej będzie Moyrą, niezależnie od tego, jak ludzie będą określać nasze brzmienie. Ja nie szufladkuję naszej muzyki, bo, moim zdaniem, jest ona trudna do sklasyfikowania.
Współpracuje też z nami Mateusz Gajdzik (ex-Vane – przyp.red.). Jednak jest on „cichym muzykiem”, ponieważ nie będzie z nami na scenie. Jest aranżerem i producentem tego, co tworzymy. Moi muzycy tworzą riffy, ja piszę tekst i zajmuję się wokalami, a potem wysyłamy to do Mateusza. On, niczym prawdziwa czarownica, miesza sobie w kociołku i z tego, co wspólnie stworzyliśmy, powstaje utwór. Mateusz pokazał mi pracę nad utworem z kompletnie innej perspektywy i mocno otworzył mi umysł. To jest kompletnie inna praca nad kawałkiem! Riffy są lotne, bo Szymon ma do tego talent. Mnie z łatwością przychodzą wokale – słucham utworu i nagle bang! Mam pomysł na linie wokalne. Wcześniej bywało tak, że przez, na przykład, 5 miesięcy nic mi nie przychodziło do głowy. Te stare numery są bardzo techniczne – na przykład Infinity Of Revival. Nie lubiłam tego utworu, szczerze mówiąc. A teraz, tworząc nowe kawałki, wtórujemy sobie z Gajdkiem: „Zajebiste to jest! Zajebiste! To będzie hit!” (śmiech). Dużo się zmieniło w Moyrze – na lepsze 🙂
Zauważyłam 🙂 Powiedziałaś, że zdecydowałaś się na muzyków sesyjnych i, że Mateusz nie będzie z Wami występował. Czyli to będzie tak, że jedni muzycy będą z Tobą w studiu, a inni – na scenie? Jak to będzie wyglądać?
Z muzykami sesyjnymi jest tak, że jeżeli nie będą mogli ze mną grać ze względu na termin lub jakieś sytuacje losowe, to będą się zmieniać. Na razie moi muzycy są muzykami sesyjnymi stałymi. Będą grać ze mną na tych koncertach, które mamy zaplanowane na jesień. Tworzymy i bawimy się muzyką. Teraz też nie mam parcia na ciągłe tworzenie trasy. Oczywiście, był to klucz do promocji zespołu i zwiększenia rozpoznawalności Moyry. Ale uważam, że obecnie mogę pozwolić sobie na to, aby robić mniej, ale bardziej jakościowo. Co ciekawe, aktualnie mam też menadżera, który będzie mi pomagał z doborem muzyków, jeżeli, na przykład, gitarzyście będą kolidowały terminy i nie będzie mógł z nami zagrać jakiegoś koncertu. Tak samo z perkusistą Bocianem[Wojciechem Muchowiczem – przyp.red.]. Nie będzie on z nami grał na nadchodzących koncertach, ponieważ jest w, bodajże, 5 zespołach – na jesiennej trasie zagra ktoś inny. Kordian [Bogusz, basista – przyp.red] i Szymon zagrają te gigi, które mamy aktualnie zabookowane. Natomiast zostawiłam sobie furtkę, żeby w razie potrzeby móc zatrudnić kogoś, kto zagra z nami koncerty, jeżeli oni nie dadzą rady z terminami. Ten układ jest jasny i najbardziej korzystny dla wszystkich. 🙂
A jakie cechy musi mieć osoba, która będzie z Tobą pracować? Jakie warunki musi spełnić?
Nie mogę powiedzieć, że jestem pracoholiczką, natomiast jestem bardzo zaangażowana w proces tworzenia i kreowania wizerunku Moyry. Nie ukrywam więc, że wymagam tego samego od moich muzyków – żeby, tak jak ja, czuli w 100% to, co robią. Mieli podobny do mojego cel. Lubili klimaty, które tworzy Moyra. Nasze utwory pod kątem perkusyjnym są trudne i nie każdy perkusista sobie z tym poradzi. Nie jest łatwo znaleźć muzyka, który sobie poradzi z zagraniem tego materiału i jednocześnie będzie lubił takie klimaty. Dlatego uznałam, że te nowe numery muszą mieć flow i groove, ale też muszą być łatwiejsze perkusyjnie. Kombinowanie jest fajne, podoba się i wzbudza podziw u innych muzyków, ale znajdź kogoś, kto zagra takie pokombinowane kawałki? I jeszcze będzie chciał takowe grać… Wielu jest perkusistów, ale czasami albo im klimat nie leży, albo warsztatowo sobie nie poradzą. Dlatego pójdziemy w nieco inną stronę – będzie mniej kombinowania 🙂
Wracając jeszcze do rozpadu… Zakładam, że z każdego negatywnego doświadczenia można wyciągnąć życiową lekcję. Trochę już o tym powiedziałaś, ale jaką lekcję Ty wyciągnęłaś?
Żeby od razu wykładać kawę na ławę. Mieć podpisane umowy. Nie być naiwną. Jeśli się na coś umawiamy, to, żeby to było zrozumiałe i zaaprobowane. Na pewno na długo zapamiętam lekcje, które wyciągnęłam z tego doświadczenia 🙂
W wywiadzie dla Televizornii, w kontekście singla Will Never Die, powiedziałaś, że nadzieja nigdy nie umiera. Czy tak samo będzie z Moyrą? Czy jednak kiedyś uznasz, że przyszedł czas na zakończenie tego rozdziału?
Na razie jestem na tym dobrym flow. Sama kiedyś chciałam zabić to moje muzyczne dziecko, ale Los nie chciał mi na to pozwolić. Przyszli nowi muzycy, wyciągnęli mnie z dołka i dodali energii. Zresztą, wilka ciągnie do lasu i naprawdę ciężko jest zrezygnować z muzyki – z kreowania czegoś, co w jakiś sposób dociera do ludzi. Poza tym, ja uwielbiam występować – pozwala mi to się uzewnętrznić, wyrzucić z siebie emocje i przyjąć trochę naturalnej dopaminy. Napędza mnie to.
Nie mówiąc już o fanach… Wiem, że czekali na powrót Moyry i wspierali mnie. Dla mnie to był szok – nie wiedziałam, że mam taki support! W takich sytuacjach człowiek widzi tylko negatywne rzeczy, a nie pozytywne. Nie sądziłam, że tyle osób jest z Moyrą…
A nie masz wrażenia, że to było po coś? Że to negatywne doświadczenie było po to, żebyś zobaczyła ten support i, żeby ta nowa energia przyszła?
Tak, zwłaszcza że ja wierzę w afirmacje, w Los i zmianę energii. Teraz do mojego życia przychodzi dużo bardzo dobrych osób. Cieszę się tym, co mam. Mam przeczucie, że z takich małych rzeczy urośnie coś dużego. Mamy coraz więcej zaproszeń na koncerty czy wywiady, przybywa nam fanów – cały czas coś się dzieje. Pojawił się menedżer, który jest dla mnie podporą. Nie mogę być i wokalistką, i menedżerem – ktoś musi część obowiązków zdjąć z moich barków.
Ty w jednym z wywiadów powiedziałaś, że do pierwszego metalowego zespołu dołączyłaś, jak miałaś 19 lat. Gdybyś spotkała siebie z tamtych czasów, co byś sobie powiedziała?
Zaczęłam śpiewać, kiedy miałam 13 lat, a w liceum przewinęłam się przez różne garażowe zespoły. Natomiast tuż po liceum, jak miałam te 19 lat i wyjechałam na studia do Wrocławia, pojawił się mój pierwszy poważny band – trafiłam do niego z ogłoszenia. Byli to muzycy 10 lat starsi ode mnie – to dopiero była szkoła życia, zwłaszcza dla takiego mentalnego dziecka, jakim wówczas byłam! Myślę, że gdyby zespół dalej istniał, to nieźle by namieszał na polskiej scenie! Ale, niestety, tak się nie stało… Ja wtedy nie byłam tak nastawiona na robienie muzyki. Nie byłam liderem w tym zespole, ale byłam obowiązkowa i lubiłam to, co robiłam.
Ci muzycy pokazali mi świat od innej strony. Nauczyli mnie dużo, m.in.: jak radzić sobie w męskim świecie, bo nie da się ukryć, metal nie jest łatwym środowiekiem. Zaszczepili mi taki męski pierwiastek i przygotowali do działania na scenie metalowej, zdominowanej przez facetów. Dzięki nim mam twardy tyłek i siłę, żeby kontynuować pewne rzeczy. Mało mnie też wzruszają hejterskie komentarze, zwłaszcza z tej męskiej strony. 😉
Mogę więc mojemu koledze Przemkowi vel. Dycha, z którym do dzisiaj mam kontakt, podziękować za ten reżim, jaki był w kapeli. To on był jej liderem.
A co bym powiedziała sobie z tamtych czasów? Żebym nie traciła czasu na muzykę, która mnie nie interesuje oraz konsekwentnie dążyła do celu i spełniała swoje marzenia. Żebym była bardziej odważna, a mniej naiwna. Przez to, że lubiłam i lubię ludzi, wszystkim zawsze dawałam kredyt zaufania – nie zawsze wychodziłam na tym dobrze. Teraz jestem mądrzejsza. Gdybym wcześniej wiedziała to, co wiem teraz, mogłabym zacząć rozwijać swój zespół już wtedy.