Foals wrócili do gry z nowym albumem Everything Not Saved Will Be lost Part 1. Zespół zasięgnął po znamienne dla siebie dźwięki brit-indie i zestawił je z liryczną przestrogą, refleksją na temat obecnego obrazu współczesności.
Nowy album Foals [recenzja]
Prekursorzy math rocka wrócili do gry już jako kwartet. Tego brzmienia nie da się pomylić z nikim innym. Everything Not Saved Will Be lost Part 1, to album mniej rockowy od What Went Down, wydanego w 2015 roku. Foals wrócili do swoich elektroniczno-eksperymentalnych brzmień, które niegdyś królowały na imprezach brytyjskich alternatywnych nastolatków. Słuchając nowego krążka, można wyczuć nawiązanie do debiutanckiego albumu Foals – Antidotes z 2008 roku.
The birds are all singing, It’s end of the world
Tematyka albumu jest niemal apokaliptyczna. Słyszymy o strachu przed inwigilacją, zapaści środowiskową, lęku społecznym i o obecnym ogólnym klimacie kulturowym. Muzycznie utwory łączą się w spójną całość. Album otwiera bardziej melancholijny, a niżeli agresywny, utwór Moonlight, który akurat wydaje się być zbliżony do piosenek z Holy Fire. Nawet przejście między piosenkami cechuje się tu podobnym zabiegiem. Po Moonlight słyszymy Exits, co przypomina przejście z trzymającego w napięciu Prelude do skocznego i mocnego brzmienia Inhaler. Nie jest to jednak kalka poprzedniego dorobku Foals. To wciąż mocny powiew świeżości. Aranżacja Everything Not Saved Will Be lost Part 1 to falowe przejścia i budowanie specyficznej atmosfery.
Everything Not Saved Will Be lost Part 1 bazuje na pierwszych płytach i przefiltrowany jest przez efekty gitarowe. Esencję tę można wyczuć dzięki fuzji In Degrees dwuznacznych linii gitar i pulsującego techno oraz chwiejnego, psychologicznego świata mocno-basowego Syrups.
I’m worried all day, all day
Yannis Philippakis, wokalista zespołu, opowiada nam o ekologicznych katastrofach. Dotyka nieuchronności cynizmu, a nawet emocjonalnego znieczulenia jako mechanizm obronny przed wyzwaniami współczesności. Philippakis uderza w sedno śpiewając Cities burn, we don’t give a damn, cause we got all our friends right here w Sunday. On the Luna natomiast to spójnie disco-rockowa piosenka pod względem muzycznym, więc łatwo przeoczyć ironiczno-polityczny przytyk w stronę zmediatyzowanej rzeczywistości – Trump clogging up my computer, but I’m watching all day, all day.
I’m Done With The World (& It’s Done With Me) stoi w opozycji do utworów otwierających album. To utwór pełen cichej rezygnacji i chęci wyoutowania się w akompaniamencie pianina. W wywiadzie dla NME Yannis opisywał balladę następująco:
Uznaliśmy to za idealne zwieńczenie albumu. To jak napisy końcowe w filmie, jak cliff-hanger. Chcieliśmy zostawić ten album właśnie w takim miejscu, bo drugi krążek był odpowiedzią na niego. Jest ogromny kontrast między tym w jaki sposób zaczynają się te dwa albumy i jak się kończą.
I break the cage, I break the cage, I break the cage!
O ile Foals nigdy nie utracili swej renomy, tak sam math rock tak. Okazuje się, że nawet sztampowy w perspektywie tego gatunku zespół, potrafi na nowo zaciekawić tą częścią sceny muzycznej. W dodatku – nie rezygnując z brzmień, z których są znani. Raczej właśnie odświeżając ich wydźwięk. Kawałki z nowego albumu będziemy mogli usłyszeć na żywo podczas Off Festival w Katowicach, natomiast Everything Not Saved Will Be lost Part 2ma mieć swoją premierę we wrześniu. Możliwe, że w sierpniu usłyszymy jakiś przedsmak?