Chyba każdy muzyk marzy o tym, aby odejść w świetle chwały. Ci najbardziej oddani swojej pasji mówią nawet, że chcieliby umrzeć na scenie. David Olney jest pierwszym artystą, który naprawdę to zrobił.
David Olney był znanym i szanowanym muzykiem country. Swoją karierę muzyczną rozpoczął w 1971 roku, wstępując do zespołu The Simpson. Dwa lata później przeprowadził się do Nashville, gdzie założył własną grupę The X-Rays, z którą nagrał dwa albumy. Po dwunastu latach wspólnego grania, rozstał się z kolegami i od 1986 roku działał jako artysta solowy. Nagrał ponad dwadzieścia albumów, a ze swoją muzyką podróżował po całym świecie. Zajmował się nią do samego końca. Dosłownie. Odszedł 18 stycznia 2020, w trakcie swojego koncertu.
David Olney był jedną z czołowych postaci społeczności Nashville. Podziw wzbudzał zwłaszcza jego talent do pisania tekstów. Olney był poetą. Rozumiał słowa, znał ich wartość i potrafił nimi tak operować, by opowiedzieć piękną i fascynującą historię. Nigdy nie pisał o sobie. Wolał poruszać tematy dotyczące otaczającego go świata, zawsze jednak starał się jak najbardziej wczuć w rolę swojego bohatera. Nawet kiedy pisał o Tytaniku z perspektywy góry lodowej, która przyczyniła się do jego zatonięcia. Był też aktorem. Jego koncerty miały w sobie coś z przedstawienia teatralnego, ale jednocześnie były maksymalnie prawdziwe i szczere.
Ostatni koncert
18 stycznia 2020 David Olney występował na 30A Songwriters Festival w Santa Rosa Beach na Florydzie. Był w trakcie wykonywania trzeciego utworu, kiedy przeprosił fanów, zamknął oczy i spuścił głowę. Nie od razu było oczywiste co się stało. Muzyk nie spadł z krzesła, ani nie wypuścił z rąk gitary. Wyglądało to tak, jakby się zamyślił lub potrzebował przez chwilę odpocząć. W końcu miał 71 lat. Po chwili stało się jednak jasne, że dzieje się coś o wiele gorszego. Jeden z obecnych na sali fanów okazał się być lekarzem. Od razu przystąpił do resuscytacji. Nie przyniosła ona jednak żadnego efektu. Olney miał atak serca. Odszedł tak jak żył. Cicho, tajemniczo, skromnie, elegancko i z wielką godnością. Jeśli śmierć może być piękna, ta właśnie taka była. Mimo wszystko artysta z pewnością wolałby być zapamiętany za swoją twórczość, a tej wiele osób wcale nie zna. Zapewne zmieni się to w najbliższych dniach. No cóż, tak to już z niektórymi wielkimi twórcami bywa, że docenia się ich dopiero po śmierci. Davidowi to raczej nie przeszkadza, bo był skromnym człowiekiem.
Niech spoczywa w spokoju.