Upadłe Anioły z pozoru mają wszystko, czego czytelnik zadowolony z lektury Modyfikowanego Węgla mógłby oczekiwać od jego kontynuacji. Suspens, dynamiczna akcja, zamazane granice pomiędzy człowiekiem a maszyną, pomiędzy rzeczywistością a światem wirtualnym. Więc dlaczego jest tak jedynie z pozoru?
Zapewne z Modyfikowanym Węglem zetknął się niejeden (i niejedna) z Was. Czy to w formie stosunkowo popularnej książki, czy – od niedawna – najdroższym dotychczas serialem Netfliksa. Jedno od drugiego było znacząco różne, jednak oba te produkty łączyło kilka cech: prostota fabuły z jednoczesnym odkrywaniem kolejnych intryg, ciekawi, targani rozterkami metafizycznymi bohaterowie, no i… Takeshi Kovacs oczywiście, prawdziwie neutralny (z pozoru) protagonista. Mając taką formułę i zarys bohaterów, klimatyczne uniwersum i wizję na dwie kontynuacje, zdawać by się mogło, że trudno tu coś zepsuć, prawda?
Nieprawda.
W kosmosie też potrafią napsuć
Największy plus Upadłych Aniołów jest jednocześnie ich największym minusem. Mowa o skali i zróżnicowaniu książki. To już nie jest ten brudny cyberpunk. Bardziej, jak to ugryźć, by nie brzmiało na potworka – noir hard sci-fi? Z zatłoczonych uliczek przeludnionych, ziemskich miast, przenosimy się na obce planety i w przestrzeń międzygwiezdną. Nagle z jednej megakorporacji robi się ich pięć. Z jednego nazwiska – dziesięć. Z jednej obcej technologii – kilkadziesiąt. I tak dalej, i tak dalej. Richard Morgan w swej ambicji postanowił ukazać jak najwięcej, skondensować tysiące kilometrów lat świetlnych swojego świata. Jak można się domyślić, łatwo się w tym wszystkim pogubić.
Fabuła, choć teoretycznie prosta, bo tycząca się pewnego odkrycia na Marsie, traci na wyrazie i personalnym zabarwieniu. Na dodatek część ta jest bardzo luźno powiązana z Modyfikowanym Węglem. Dostajemy kilka sentymentalnych wspominek, kilka porównań – i tyle. Można powiedzieć, że rzeczona książka jest praktycznie niezależna od MW. Choć bez przeczytania tomu pierwszego już nie co kwadrans, a co minutę człowiek przystawałby w swojej lekturze, by podrapać się po głowie i zapytać samego siebie: “o cholerę im chodzi?”. Wracając do osi fabularnej – akcja rozwija się szybko. Nie wiemy początkowo ile czasu upłynęło od wydarzeń na Ziemi. To jednak nie przeszkadza książce wrzucić swojego bohatera w wir wydarzeń już od pierwszych jej stron. I w obce ciało.
Error: łączność stracona
I czy to w wirtualu, na powierzchni obcej planety, w środku korporacyjnej strzelaniny czy na statku kosmicznym, czuć tylko, jak tracimy z mózgiem w tym ciele kontakt. Niby Takeshi wciąż przejawia swoją krystalicznie czystą niechęć do robienia czegoś bez wyraźnego zysku, niby nadal ma przy tym odruchy serca, a przy tym reaguje nieobojętnie na każdą (bioniczną czy nie) kobietę w zasięgu wzroku. Ciekawie jest jego oczyma obserwować cały ten międzygwiezdny konflikt atomowy czy wątki powiązane z obcymi. Tylko że, tym samym, jego postać w porównaniu do poprzedniej części zaczyna popadać w schematy. Staje dużo bardziej na uboczu wydarzeń o wielkiej skali. A to, w połączeniu z dezorientującym uniwersum i mniej porywającą w stosunku do Modyfikowanego Węgla fabułą, zniechęca do śledzenia jego poczynań.
Jest to wszystko bardzo mocno w tym świecie usprawiedliwione. Trening emisariusza, regularne zmiany powłok (to jest – ciał, w których się je, oddycha, śpi i kopuluje), wszystko to pozostaje nie bez skazy na psychice postaci i stąd być może jej alienacja. Tak w stosunku do innych fikcyjnych bohaterów, jak i samego czytelnika. Ten być może z przyjemnością odnajdzie się w jej zawiłościach, jednak nie jest to już to, co oferował Modyfikowany Węgiel.
Interesujące, jak materiał źródłowy zostanie wykorzystany przy kręceniu kontynuacji serialu od Netflixa. Poszedł on w całkowicie inną stronę i inne tony, niźli książki. Włączając całkowicie inną fabułę. Chodzą słuchy, że dostaniemy niezależną od Upadłych Aniołów i Zbudzonych Furii antologię. A jeśli jesteście ciekawi konkretnych różnic pomiędzy fikcją literacką a serialową tego uniwersum, odsyłam do mojego poniższego artykułu.
Od smutasa do badassa | Altered Carbon – serial kontra książka