Czekolada, Boże Narodzenie i legenda o miłości – „Opowieść błękitnego jeziora” D. Gąsiorowska [recenzja]

0
117
Opowieść błękitnego jeziora
fot. Beata Szwajdych

Zamknij oczy, aby otworzyć się na inne zmysły. Wciągnij powietrze nosem i poczuj słodkawy zapach gorącej czekolady, niesiony na mocniejszym aromacie wanilii i cynamonu z subtelną nutą rodzinnego ciepła i miłości. Właśnie takie korzenne zapachy słodkiego przysmaku zawsze kojarzą mi się z zimą i nadchodzącą magią Świąt Bożego Narodzenia. Opowieść błękitnego jeziora autorstwa Doroty Gąsiorowskiej przepełniona jest właśnie tymi aromatami. Częściowo została napisana w klimacie legendy, co dodaje jej czaru.

Główna bohaterka książki Opowieść błękitnego jeziora, Sonia, trafia do małego miasta w Małopolsce, Bukowej Góry. Ma tu zebrać materiały do kolejnego artykułu, opisującego historię powstania rodzinnej manufaktury czekolady „Złote serce”. Przekraczając wraz z Sonią próg przyfabrycznej kawiarni, zostajemy otuleni bukietem zapachów, które kojarzą się z tym wyjątkowym, świątecznym czasem w ciągu roku. Wierzę, że nawet kogoś, dla kogo współczesne sposoby na obchodzenie Świąt straciły aktualnie gdzieś swój urok, czytanie o prowadzonej przez dwoje dojrzałych już ludzi produkcji kakaowego nektaru bogów z pewnością przyprawi o ciepłe skojarzenia. 

Legenda o jeziorze Marana i wielkiej miłości

Opowieść błękitnego jeziora to historia opowiedziana kilkoma głosami. Toczy się w różnych liniach czasowych. Mamy oczywiście tę współczesną, której akcja osnuwa się wokół dziennikarki Sonii mającej napisać artykuł o „Złotym sercu” – manufakturze czekolady i kawiarni należących do Gabriela i Rozalii. Młoda kobieta nie miała łatwego startu w życie. Na szczęście pomimo tego nie straciła empatii dla innych ludzi. W Bukowej Górze spotkała kilka osób, które dzielą się z nią swoimi trudnymi historiami, a ona pełna współczucia postanawia za ich zgodą opisać również i ich opowieści.

Druga linia czasowa to „dawniej”, czyli piękna gawęda, momentami ocierająca się o mistycyzm, snuta wieczorami przez właścicieli pracowni. Dane wydarzenia są nam przedstawiane raz przez Gabriela, a innym razem przez Rozalię. Uzupełniają się, przeplatając w tańcu czasów, aby ostatecznie ukazać Sonii prawdziwe piękno miłości łączącej Sabinę i Marcina. Cud miłości samej w sobie, trwającej pomimo przeciwności losu i wątpliwości, które pojawiają się na drodze człowieka. Urzekła mnie ta książka. Napisana barwnym słownictwem wciągnęła w tę zimową scenerię. Pozwoliła przeżyć wiele radosnych, ale też i smutnych wydarzeń wraz z bohaterami. Z pewnością przypomniała mi również, żeby nigdy nie tracić nadziei i pielęgnować miłość do naszych bliskich. 

Świąteczny klimat jako fundament, ale nie dominujący motyw

Same Święta Bożego Narodzenia, czy przygotowania do nich, w Opowieści błękitnego jeziora nie grają pierwszych skrzypiec. Choć ich w tej historii nie brakuje, to zeszły na dalszy plan, jednocześnie zostając jednak solidnym fundamentem, na którym zbudowano klimat książki. Sonia odwiedza Kiermasz Bożonarodzeniowy, spaceruje w scenerii pełnej śniegu. Oczami Sabiny i Marcina widzimy jak spędzało świąteczny czas dawne polskie chłopstwo. Te wątki są naprawdę nienachalne. Moim zdaniem w „świątecznej” powieści wcale nie trzeba czytać o nieustannym robieniu pierników i przystrajaniu choinki, żeby poczuć tę magię, którą oczekujemy przez to czytanie przywołać. Autorce tej publikacji udało się to wyśmienicie. W żadnym wypadku nie można uznać jej za przesłodzoną. Opowieść błękitnego jeziora z pewnością wyróżnia się wśród innych pozycji z tego gatunku, co poczytuję za jej ogromny plus.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments