Święta już za nami, ale to nie znaczy, że nie można sięgnąć po coś w gwiazdkowym klimacie. Tym „czymś” w tym przypadku jest antologia opowiadań wydawnictwa Akurat – Grzeszne święta. Recenzja spoilerowa.
Ki
Agat Suchocka przedstawia nam historię biznesmena i jego ukochanego, którzy pokłócili się tuż przed Wigilią. Nie jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki, więc wiedziałam, czego się spodziewać. I się nie zawiodłam. Pani Suchocka potrafi nie tylko wykreować świat, do którego chce się wejść. Potrafi też przełamywać tabu i opisywać miłosne uniesienia w przyjemny sposób. Bez wulgaryzmów i zmieniania ich w pornografię. W tej historii również tego nie zabrakło. Mamy motyw LGBT, sceny namiętności opisane w udany i niebudzący obrzydzenia sposób, a także ciekawą i ciepłą historię miłosną. Dodajmy do tego sposób pisania, który sam w sobie jest bardzo lekki i sprawia, że wręcz się płynie przez kolejne strony – i świetne opowiadanie gotowe!
Świąteczne przepychanki
Opowiadanie pani Wolf jest historią o dwójce sąsiadów – Rose i Jasonie, którzy się nie znoszą. Muszą spędzać razem jeden wieczór w tygodniu, wraz z jego babcią i jej dziadkiem. Nieoczekiwanie staruszkowie postanawiają sprawić, żeby Rose i Jason zostali parą. Brzmi durnie? Bo jest. Nie znoszę gadania, że „kto się czubi, ten się lubi”, a to na tym zostało oparte to opowiadanie. Plus słowne przepychanki dwóch głównych bohaterów, które równie dobrze mogłyby się odbywać między dwójką przedszkolaków, a nie – dwoma dorosłymi ludźmi. Stylu pani Wolf nie umiem ocenić, bo za bardzo skupiałam się na idiotycznych dialogach, dziecinnych i irytujących bohaterach i tym, że to opowiadanie jest mdłe i słabe fabularnie. Nie przeczytałam go do końca – poddałam się po 9 stronach. Z 48…
Lista niegrzecznych
Jak co roku, Stella przebiera się za elfa i wraz z ojcem, który występuje w roli świętego Mikołaja, sprawiają radość dzieciom w galerii handlowej. W takich okolicznościach dziewczyna poznaje Nicka – przystojniaka, który zabiera ją do krainy pełnej prezentów i świątecznych cudów – do krainy prawdziwego świętego Mikołaja…
Z minusów tego opowiadania muszę wymienić to, że było bardzo dziecinne niemal przez 30 stron. Został tu zastosowany motyw magii – święty Mikołaj wśród ludzi, elfy, magiczna kraina pełna świątecznej radości… Dla mnie zdecydowanie za cukierkowo. Nie podobał mi się też moment, w którym po wprowadzeniu czytelnika w podniosły nastrój, Stella nagle czka, a Nick komentuje to śmiechem i cytuje Shreka: „Z dwojga złego, lepiej tą stroną”… Jeżeli to ostatnie miało być zabawne, to nie było. Było żenujące. Dodajmy do tego to, że Stella zakochuje się w Nicku, którego zna od paru godzin i musi wybrać: być z nim i tak jak on nie starzeć się albo zostać z rodziną. Nie powiem, zaleciało mi nieco Zmierzchem…
To teraz czas na plusy… Spodobała mi się sugestia, że prawdopodobnie Stelli wszystko się przyśniło, ponieważ upadła ze sceny i straciła przytomność. Później się okazało, że jednak nie… Ale zabieg takiego zamieszania, niby snu, niby rzeczywistości rodem z magicznej krainy uratowały to opowiadanie. Ponieważ, szczerze mówiąc, przed sceną w szpitalu już miałam obawy, że to będzie kolejne słabe opowiadanie. Na szczęście nie.
Druga szansa
Wiki pracuje w redakcji czasopisma motoryzacyjnego swojego dziadka (który nawiasem mówiąc, miewa momenty seksizmu). Jest po rozwodzie i nie bardzo ma ochotę na męskie towarzystwo, ale, niestety, nie ma wyjścia. W dodatku na 30lecie istnienia gazety naczelny organizuje wyjazd integracyjny i wynajmuje pensjonat w górach. Poznaje w nim Mateusza – przystojniaka, który niesamowicie działa jej na nerwy…
I, tak jak w przypadku Świątecznych przepychanek, zasada „Kto się czubi, ten się lubi” nie podobała mi się, tak tu zostało to dobrze ograne. Przede wszystkim – nie było słownych przepychanek rodem z przedszkola. Sposób pisania pani Grajdy jest bardzo przyjemny – opowiadanie czyta się z ciekawością, a sceny seksu przyprawiają o dreszcz podniecenia. A to o niego przecież chodziło! Po jednym świetnym opowiadaniu, jednym słabym i jednym średnim, niemal aż do zakończenia cieszę się, że nadeszła historia, którą chce się czytać, nie strzelając face palmów i nie wywracając oczami…
Uwiedzeni smakiem
Angelika jest szefową kuchni w prestiżowym hotelu. I nie lada wyzwanie przed sobą – wraz ze swoim zespołem musi przygotować posiłek na Kinderparty organizowane przez Jana Jeremiego Dąbrowskiego – bardzo wpływowego biznesmena. Problem w tym, że Angelika nie znosi tego człowieka. A do tego przy ich pierwszym spotkaniu zaliczyła pewną wpadkę, o której nie będzie jej dane szybko zapomnieć. Jednak czego się nie robi dla swojego zespołu…
Opowiadanie przypomniało mi kreskówkę Ratatuj, co było bardzo przyjemnym akcentem. Czytając poczynania w hotelowej kuchni, odnosiło się wrażenie, że autorka albo sama jest szefową kuchni, albo czuje się tam jak u siebie w domu. Sam sposób, w jakim pani Szafrańska tworzy swój świat i jak go opisuje, sprawia, że nie wiedzieć, kiedy zbliżamy się do końca opowiadania. Czytałam Uwiedzonych smakiem z dużym zainteresowaniem i ciekawością, co będzie dalej i jak zakończy się ta historia. Nieraz też się wzruszyłam, szczególnie, kiedy okazało się, dla kogo ma być wyżej wspomniane Kinderparty…
Warto też zaznaczyć, że sceny erotyczne w tej opowieści również były napisane w elektryzujący sposób. Wszystko to sprawiło, że jestem ciekawa innych utworów pani Szafrańskiej!
Zabójcza pomyłka
Naomi w dniu swoich 21. urodzin dowiaduje się, że jest adoptowana. Ucieka z Kalifornii do Chicago, aby odreagować. Na dachu starej kamienicy poznaje tajemniczego mężczyznę, którego zdradza ostatnie wydarzenia swojego życia. Czas pokaże, że ich losy jeszcze się zetkną – i to prędzej, niż później…
Co poszło źle?
W tej historii pojawiło się kilka zgrzytów. Pierwszym z nich było to, że nigdy nie sądziła, iż mogłaby być adoptowana. Na tej samej stronie mamy informację, że ma oliwkową cerę i brązowe włosy, a jej rodzice – jasne włosy i jasną karnację. Jeżeli już na pierwszy rzut oka różniła się od swoich rodziców, to dlaczego w jej głowie nie miałaby powstać myśl, że może jest adoptowana? Drugim zgrzytem była scena, w której Naomi dostaje drinka od tajemniczego wielbiciela, i wypija go, mimo iż sama chwilę wcześniej sugeruje barmanowi, że ktoś mógł do trunku dosypać narkotyki. Gdzie tu sens?
Kolejną rzeczą, która nie trzymała się kupy, było to, iż, kiedy Naomi ponownie spotyka nieznajomego (który ma na imię Mateo), ten okazuje się być niebezpiecznym typem, od którego powinna trzymać się z daleka. A co robi Naomi? Wpuszcza go do swojego pokoju, a gdy ten oznajmia, że dziewczyna „umili mu pobyt w tym cholernym mieście”, ona się zgadza. Stwierdza, że skoro i tak za dwa dni wraca do domu, to równie dobrze może je spędzić z jakimś podejrzanym typem. Pomijając wszystkie czarne scenariusze, Naomi wykazała się tutaj dużą lekkomyślnością, żeby nie powiedzieć – głupotą.
Świąteczne 365 dni?
Wydarzenia, które później następują, brzmią jak zmodyfikowana wersja 365 dni. Poza obdarowywaniem przetrzymywanej prezentami i tego, że Mateo wcale nie jest głową rodziny mafijnej i nie zakochał się w Naomi – ma zadecydować, czy ją zabić, czy pozostawić przy życiu. Odpowiednikiem Laury jest tu Naomi, a Massimo – Mateo. To, jak przedmiotowo Naomi została potraktowana i to, jak relacja tych bohaterów się potoczyła jest złe i nie powinno być pokazywane, jako super przygoda, love story czy cokolwiek w tym guście.
Podsumowując, pani Litkowiec powinna znaleźć sobie inny literacki wzór do naśladowania. Bo, mimo iż wiele kobiet przyzna mi rację, to jest również spora część tych, które uznają, że tak musi wyglądać miłość (a nie musi – i raczej nie wygląda).
Miłość o smaku ganache
Tosia (właściwie to Marta) wraz ze swoim przyjacielem, Damianem prowadzi cukiernię. Niespodziewanie Damian zgłasza ich do konkursu cukierniczego, który ma odbyć się 2 dni przed Wigilią, a który może rozsławić ich interes. Problem pojawia się, kiedy po konkursie psuje im się auto i są zmuszeni zostać w pensjonacie przez całe święta. Chociaż ten problem szybko przestaje być problemem…
Opowiadanie pani Bellon czytało się bardzo lekko i przyjemnie. Nie zawierało ono żadnych fabularnych dziur, sceny erotyczne czytało się z lekkim dreszczykiem i żadne z rozwiązań zastosowanych przez autorkę nie było dziwne czy nielogicznie. Jest to zdecydowanie jedno z lepszych opowiadań z tego zbioru. Chętnie sięgnę po inne dzieła tej pisarki – dla lekkości czytania, ciekawej opowieści i sympatycznych bohaterów warto!
Idealne święta
Pola pracuje jako menadżer centrum handlowego i ma niezłego świra na punkcie świąt. Pewnego wieczoru spotyka pewnego mężczyznę, którego nieopatrznie bierze za bezdomnego. Jednocześnie wielkimi krokami zbliża się przyjęcie z okazji otwarcia kolejnego centrum handlowego i przejęcia go przez Aleksandra Nachmana – swojego przyszłego szefa i – podobno – strasznego dupka i egoistę…
Moja imienniczka stworzyła opowiadanie, które jest ciekawe, zabawne i pełne zaskakujących zwrotów akcji. Nie ma tu niedociągnięć fabularnych – chyba że mówimy o dziwnych zbiegach okoliczności, to wtedy są. Sama historia jest ciepła, urocza, ale nie przesłodzona. Sceny erotyczne są nieco uproszczone, ale nie wzbudzają niesmaku i poza zwrotem „O, Boziu….” nie mam zastrzeżeń.
Całość czytało się bardzo dobrze i na pewno jeszcze sięgnę po twórczość tej autorki!
Kurier zawsze puka dwa razy
Kamil jest kurierem. Nie chce się wiązać z nikim na stałe – poważne związki zastępują mu znajomości z Tindera. Któregoś razu, kiedy zabiera swoją siostrę na imprezę do klubu, spotyka Magdę – dziewczynę, której wcześniej dostarczał pewną nietypową przesyłkę…
To, co mi nie pasowało, to upraszczane i pisane potocznym, niekiedy wulgarnym językiem sceny erotyczne. Zwroty używane przez bohaterów przeszkadzały mi i, gdyby zostały zastąpione przez inne, czytałoby się je o wiele przyjemniej. Plus – motylki w brzuchu Kamila i to, jak oni oboje się w sobie zakochują po upojnej nocy… Jest to nierealistyczne i bardzo naciągane. Nie podobało mi się też wyjaśnienie tytułu, czyli określanie uprawiania seksu pukaniem… To jest kolejne opowiadanie, które miało być podniecające, a było niesmaczne.
BIESz/iCZADY
To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Pauliny Świst. Prawniczka uraczyła czytelników historię dwójki przyjaciół, którzy z powodu burzy muszą się schronić w opuszczonej chacie w górach. I do tej pory wszystko trzymało się kupy… Później pani Świst zaserwowała nam sceny erotyczne, wizytę gangsterów, pojedynek z nimi, a na koniec- biesy… Kogoś ewidentnie poniosła fantazja, przez co opowiadanie jest bardzo nierealistyczne i chaotyczne. Drugą rzeczą, która niezbyt mi się podobała, był warsztat autorki. Najwidoczniej nie zna ona innego określenia na męskie przyrodzenie, niż to na „f”. Przez to, a także inne słowa – których nie wypada cytować, zamiast wzbudzać podniecenie, sceny erotyczne budzą jedynie niesmak.
Jak to ostatecznie wyszło?
Warto zaznaczyć, że ja nie czytam erotyków. Ani romansów. A jeśli już, to niezmiernie rzadko. Nie dlatego, że mam coś do nich mam, ale dlatego, że raczej interesują mnie inne gatunki. A także dlatego, że moje poprzednie podejścia do tego typu literatury kończyły się bardzo różnie. Po ten zbiór sięgnęłam z sympatii do pióra Agaty Suchockiej i z ciekawości co do warsztatu Pauliny Świst. Jak już wspomniałam wyżej, opowiadanie tej drugiej niezbyt przypadło mi do gustu, a tej pierwszej – umocniło moją sympatię.
To nie jest najlepsza antologia opowiadań, jaką czytałam w życiu. W końcu na 10 opowiadań spodobało mi się 6… Moim zdaniem mogło być dużo lepiej. Niektórym z tych autorek dam drugą szansę i przekonam się, czy był to tzw. wypadek przy pracy, czy po prostu konkretna autorka ma taki styl… Jakbym miała przyznawać Grzesznym świętom punkty, przyznałabym 6/10. Nie żałuję, że przeczytałam, ale liczyłam na więcej…