Premiera Pokemon Sword/Shield zbliża się wielkimi krokami. Już 15 listopada nadejdzie ten długo wyczekiwany czas, kiedy po raz kolejny wyruszymy w podróż, w trakcie której okiełznamy setki potężnych bestii i z ich ochoczą pomocą sięgniemy po tytuł mistrza wszystkich mistrzów. Nim jednak wyruszymy do regionu Galar, przypomnijmy sobie nasze poprzednie wyprawy. Która odsłona kieszonkowych potworków jest najlepszą z dotychczasowych, a która nie do końca się udała? Przekonajmy się!
Nostalgiczny wstęp
Jestem graczem z prawie 20 letnim stażem i w trakcie tych niespełna dwóch dekad miałem przyjemność zagrać w mnóstwo świetnych tytułów na różnych platformach. Do dziś o każdej porze dnia i nocy jednym tchem mogę wymienić serie, które zajmują specjalne miejsce w moim sercu: choćby Legacy of Kain, The Elder Scrolls, Dark Souls, Wiedźmin czy God of War. Jeśli jednak miałbym wskazać tę jedną, szczególną franczyzę która towarzyszy mi najdłużej i wobec której odczuwam największą nostalgię, będzie nią właśnie Pokemon.
Można powiedzieć, że to Pokemony obudziły we mnie pasję do elektronicznej rozgrywki. Stało się to pewnego ciepłego wiosennego dnia 2000 roku, kiedy mój ojciec przywiózł mi z Niemiec długo wyproszony prezent w postaci Game Boya Color wraz z grą, na której okładce widniał efektownie wyglądający, ognisty smok. Niewiele myśląc włożyłem kartridż do slotu nowej konsolki i wsiąkłem na dziesiątki godzin.
Od tamtej pory stałem się wiernym fanem serii. Po ograniu na wszystkie sposoby wersji Red nadrobiłem kolejną generację czyli Silver. Specjalnie dla edycji Sapphire mozolnie odkładałem kieszonkowe by kupić używanego Game Boya Advance, podobnie było kilka lat później z Nintendo DS-em oraz wersją Pearl.
W trakcie swojej ponad 23-letniej obecności na rynku seria miewała swoje lepsze i gorsze czasy. Zdarzały się tytuły rewelacyjne oraz „zaledwie” bardzo dobre, których rozwiązania gameplayowe nie zawsze okazywały się trafione. Korzystając z okazji zbliżającej się premiery Sword/Shield postanowiłem przygotować mój subiektywny ranking wszystkich dotychczasowych generacji tytułów Pokemon.
Kilka zasad na początek
Poniższy ranking obejmuje wszystkie gry z serii należące do głównego nurtu. Oznacza to, że nie znajdziecie w nim takich pozycji jak Pokemon Snap!, Mystery Dungeon czy mobilne Pokemon Go.
Jak wiemy, tradycją cyklu jest wydawanie w obrębie jednej generacji kilku różnych wersji tej samej gry różniących się głównie zestawem stworków do złapania oraz pewnymi niuansami fabularnymi. W związku z tym, że nie ma sensu rozdrabniać się na pojedyncze odsłony, ranking podzieliłem na konkretne „rodziny” tytułów z konkretnej generacji. Innymi słowy, takie Gold/Silver/Crystal będą rozpatrywane wspólnie, podobnie jak Ruby/Sapphire/Emerald. Jedynym wyjątkiem od tej reguły będą tytuły Black 2/White 2, które dostaną osobne miejsce w rankingu. Mimo, że gry te należą do tej samej generacji co wydane rok wcześniej Black/White, są w pełni autonomicznymi sequelami z zupełnie nową fabułą i świeżą zawartością. Na osobne miejsce w zestawieniu zasługują też remaki – im też poświęcimy miejsce.
I jeszcze jedna, ostatnia sprawa zanim zaczniemy. Nie myślcie, że tytuły znajdujące się na ostatnich miejscach uważam za złe produkcje. Pokemonom można wiele zarzucić, ale równocześnie przyznać trzeba, że seria zawsze trzymała równy poziom i oferowała graczom doświadczenie wysokiej jakości. Jedne z tych doświadczeń są zwyczajnie lepsze od innych i to właśnie wykaże nam ten ranking.
Tyle wstępu, czas przejść do tytułu, który zachwycił mnie w najmniejszym stopniu. A jest nim…
12. Pokemon Let’s Go Pikachu/Evee (Nintendo Switch, 2018)
Najnowsze jak dotąd odsłony serii są zarazem tymi najgorszymi. Odświeżone edycje pierwszej generacji na Nintendo Switch obiecywały nam wiele pod względem wizualnym i akurat w tym przypadku remaki rzeczywiście błyszczą – animacje ataków są efektowne jak nigdy, pokemony wyglądają niczym wyciągnięte prosto z anime, a wszelkie lokacje odświeżono z odpowiednim pietyzmem. Miło było raz jeszcze wrócić do niepokojącego Lavender Town z górującą nad nim Pokemon Tower lub ponownie zapolować na Caterpie w Viridian Forest. Jakkolwiek nowym Pokemonom daleko do tytułu najładniejszej gry na Switcha, tak zdecydowanie nie ma mają się czego wstydzić.
Niestety pod względem gameplayu i obecnej zawartości nie jest już tak różowo. Nowe remaki ukazują wyraźnie jak bardzo zestarzała się pierwsza generacja. Widać to przede wszystkim po fabule, która jest najbardziej pretekstowa ze wszystkich tytułów z serii – ot zła organizacja bez określonego motywu kradnie pokemony uczciwym trenerom, a naszym zadaniem jest ich powstrzymać. Poza jednym wątkiem (pamiętny Cubone z Pokemon Tower) nie ma w tej historii nic godnego zapamiętania. Na domiar złego teren naszych wędrówek czyli Kanto jest, obok znanego z czwartej generacji Sinnoh, bodaj najnudniejszym rejonem w całej serii i nie ma startu do takiego Johto czy Hoenn. Właściwie poza Lavender Town i może laboratorium na wyspie Cinnabar brak tu jakichkolwiek zapadających w pamięci miejsc, przez co eksploracja zwyczajnie nudzi.
Twórcy wprowadzili też irytujące rozwiązanie rodem z Pokemon Go – całkowicie usunęli walki z dzikimi pokemonami. Każde spotkanie z żyjącym w dziczy stworkiem polega po prostu na ciskaniu w niego pokeballami, co szybko zaczyna nudzić. Prawdziwe pojedynki toczymy jedynie z napotkanymi trenerami, legendarnymi pokemonami oraz liderami Gymów. Takie wycięcie potężnej części zabawy, która towarzyszy serii od samego początku wydaje mi się czymś wręcz niepojętym i mocno umniejszyło frajdę z gry.
Na koniec trzeba wspomnieć, że Let’s Go Pikachu/Evee są najłatwiejszymi grami w serii, co akurat w kontekście tej dość casualowej marki mówi wiele. Żaden lider nie sprawił mi większych problemów, podobnie jak Elite 4, z którą poradziłem sobie z marszu za pierwszym podejściem.
Let’s Go są całkiem dobrymi grami, ale niestety również dość średnimi remake’ami. Stąd najniższa pozycja w zestawieniu.
11. Pokemon Red/Blue/Yellow (Game Boy, 1996)
Tytuły, od których wszystko się zaczęło należy docenić choćby za to, że zapoczątkowały tak długą, świetną markę, oraz to, jak wysoki poziom ówcześnie reprezentowały. Mówimy tu przecież o długim na kilkadziesiąt godzin erpegu wydanym w 1996 roku na niepozorną, czarno-białą konsolkę przenośną.
Odkładając jednak nostalgię na bok, nie sposób nie zauważyć, że pierwsze Pokemony są zdecydowanie najuboższe ze wszystkich odsłon. O szczątkowej fabule i kiepsko zaprojektowanym rejonie opowiadałem przy okazji remake’ów, wspomnę więc o gameplayu. Z oczywistych powodów nie uświadczymy tu rozwiązań znanych z późniejszych odsłon takich jak unikalne zdolności, hodowanie jagód czy różnorodne natury stworków. Systemy RPG, które ewoluowały w późniejszym okresie tutaj dopiero zaczęły kiełkować i z perspektywy czasu wydają się dość ubogie. Do tego dodajmy prawie nieistniejący endgame (ot, jedna legenda do złapania), przez co brakowało motywacji do spędzenia z grą więcej czasu po zyskaniu tytułu mistrzowskiego.
Dlaczego więc oceniłem te tytuły wyżej od edycji Let’s Go? Po pierwsze, ze względu na wspomnianą wcześniej nostalgię i chęć uszanowania gier, od których wszystko się zaczęło. Po drugie i ważniejsze – oryginalne Pokemony były dość wymagające, zwłaszcza na tle casualowych remake’ów z zeszłego roku. Pojedynek z Giovannim czy finałowe walki z Elite 4 wymagały w moim przypadku wielu podejść i planowania zanim odniosłem zwycięstwo.
Ach, i jeszcze jedno. Jakkolwiek oprawa muzyczna jest w tych Pokemonach dość przeciętna (niestety tyczy się to również większości pozostałych odsłon) tak znajdziecie w niej jeden z najlepszych boss theme’ów w historii elektronicznej rozgrywki. No posłuchajcie tylko:
10. Pokemon Fire Red/Leaf Green (Game Boy Advance, 2004)
Po raz trzeci i ostatni wracamy do regionu Kanto. Remake serii na Game Boya Advance wzbogacił pierwowzór z 1996 roku o rewolucyjne mechaniki wprowadzone przez trzecią generację (o których przeczytacie dalej) oraz oczywiście o ulepszoną oprawę audiowizualną. W efekcie otrzymaliśmy solidny tytuł, który nie tylko zachował ducha oryginału, ale również wyeliminował większość jego wad wynikających z ograniczeń technologicznych, a także zaoferował solidny endgame, w którym mogliśmy eksplorować archipelag wysp Sevii pełnych trudnych pojedynków i ciekawych sekretów.
Mimo wszystko jest to wciąż ta sama przygoda ze stosunkowo mało interesującym regionem i nijaką fabułą, stąd też niskie miejsce w rankingu. Jeśli jednak chcecie odwiedzić Kanto posłuchajcie mej rady: pomińcie wersje Let’s Go! i zainteresujcie się tymi remake’ami. Oferują one najlepsze (i dość wymagające) doświadczenie, jakie może zaoferować wysłużona pierwsza generacja.
9. Pokemon Pearl/Diamond/Platinum (Nintendo DS, 2006)
Czwarta generacja była… w porządku. Właściwie na tym zdaniu mógłbym skończyć ten opis. Kiedy sięgam pamięcią wstecz trudno mi przypomnieć sobie jakikolwiek element, dzięki któremu te Pokemony wyróżniałyby się na tle reszty. Region Sinnoh był całkiem urokliwy, ale zabrakło w nim naprawdę ciekawych, zapadających w pamięci lokacji – jedyny wyjątek stanowi mroczny, pokręcony wymiar znany z edycji Platinum zamieszkały przez demonicznego smoka Giratinę. Poza nim nie znajdziemy w Sinnoh niczego wyjątkowego – ot, generyczne lasy, pola i jaskinie.
Także fabuła nie miała niczego do zaoferowania i po raz kolejny wałkowała temat złej organizacji (tym razem Team Galactic), która pragnie wykorzystać legendarne pokemony do stworzenia wszechświata na nowo. Nuda.
Pewną nowinką był gadżet o nazwie Pokétch. To wielofunkcyjne urządzenie pozwalało „w locie” monitorować stan naszej drużyny bez konieczności wchodzenia do osobnego menu lub podglądać jak sobie radzą nasi podopieczni pozostawieni w Day-Care w celach treningowych. Całkiem wygodny i praktyczny bajer, choć trudno mówić tu o rewolucyjnej mechanice.
Sporym rozczarowaniem okazała się oprawa graficzna – przesiadka na Nintendo DS nie przyniosła oczekiwanego skoku jakościowego. Pokemony prezentowane były przez archaiczne, nieruchome sprite’y, a ich animacje ataków pozostawiały sporo do życzenia. Posunę się do stwierdzenia, że niektóre tytuły z Game Boya Advance wyglądały lepiej (jak choćby seria Golden Sun).
Mimo wszystko czwarta generacja wciąż ma się czym obronić. Gra jest długa, a grywalność jak zawsze stoi na wysokim poziomie. Co ważne, design stworków jest w moim odczuciu jednym z najlepszych w historii cyklu. To tutaj pojawiły się dwie nowe, świetne ewolucje Evee (Leafeon i Glaceon), efektowny smok Garchomp, upiorny Darkrai (osobiście mój ulubiony pokemon) czy bóg i stworzyciel wszystkich stworków – Arceus. To wszystko to jednak za mało, by Pearl/ Diamond/Platinum zasłużyły na wyższe miejsce w zestawieniu.
8. Pokemon Black/White (Nintendo DS, 2010)
Ach ta piąta generacja. Jej debiut spowodował chyba największe spolaryzowanie opinii wśród fanów – jedni doceniali zastosowane rozwiązania gameplayowe, drudzy kręcili na nie nosem. Ja zdecydowałem się dyplomatycznie stanąć pośrodku.
Twórcy po raz pierwszy w historii cyklu zdecydowali się na rozruszanie nieco skostniałych mechanik, choć nie wszystkie pomysły okazały się trafione. Moim największym zarzutem wobec tych odsłon jest ograniczenie liczby obecnych w grze pokemonów wyłącznie do stworków z aktualnej generacji. Marzył ci się w drużynie Pikachu, Spearow czy Zigzagoon? Cóż, nie tym razem. Może i pod względem, nazwijmy to, immersyjnym miało to jakiś sens – wszak Unova to nowy region zamieszkały przez nowe gatunki, ale w praktyce mocno ograniczało wybór pokemonów do drużyny. (stworki z innych regionów pojawiły się wprawdzie w endgamie, ale to marne pocieszenie).
Nie czepiałbym się tego aspektu tak bardzo, gdyby stworki z piątej generacji prezentowały się lepiej. Jednak tym razem pracującym w Game Freak artystom wyraźnie zabrakło polotu, w wyniku czego byliśmy skazani na takie abominacje jak wyglądający na upośledzonego na umyśle lód gałkowy Vanilluxe, worek na śmieci z oczami Trubbish czy okropne małpie trio – Simisage, Simisear i Simipour. Na samo ich wspomnienie przechodzą mnie ciarki.
Na szczęście lista plusów rekompensuje tę wadę. Przede wszystkim należy pochwalić tytuły za świetny system dynamicznie zmieniających się pór roku, co dodało uroku i różnorodności lokacjom oraz wprowadziło ciekawy aspekt eksploracyjny – przykładowo do niektórych miejsc mogliśmy się udać wyłącznie zimą, kiedy to śniegi utworzyły zaspy, po których można się było wspiąć. Nowością były też walki, w których wystawialiśmy aż trzy pokemony jednocześnie oraz pojedynki z rotacyjnym podłożem losowo zmieniającym aktualnie walczącego stworka. Walki te wprowadziły do serii nowy wymiar taktyczny.
Na uwagę zasługuje też fabuła, która autentycznie mnie wciągnęła, co wcześniej wydawało mi się rzeczą wręcz niemożliwą w tej serii. Główna tu zasługa ciekawie zarysowanych antagonistów (tajemniczy N oraz demoniczny Ghetsis kradną każdą scenę) oraz ich motywacji. Członkowie Team Plasma są tak naprawdę ekoterrorystami, którzy starają się za wszelką cenę „wyzwolić” pokemony z rąk ich trenerów. Ciekawa tematyka rozwinięta w toku opowieści w równie interesujący sposób.
Wisienką na torcie jest całkiem przyzwoity endgame, w którym mogliśmy zapolować na liczne legendarne stworki oraz odwiedzić sporą ilość nowych miejsc (jak tajemnicze White City/Black Forest, w zależności od wersji). Koniecznie trzeba też wspomnieć o znacznie ulepszonej oprawie graficznej względem czwartej generacji – pokemony wreszcie zostały w pełni animowane, a lokacje, jak na możliwości Nintendo DS-a, prezentowały się świetnie, zwłaszcza wielka, w pełni trójwymiarowa metropolia Castelia City.
7. Pokemon Black 2/White 2 (Nintendo DS, 2012)
W 2012 roku Game Freak udowodniło, że potrafi zaskoczyć swoich fanów. Kiedy wszyscy spodziewali się jedynie usprawnionej wersji oryginałów w postaci Pokemon Grey, japońskie studio zamiast tego uraczyło nas pierwszym w historii cyklu (i jak dotąd jedynym) bezpośrednim sequelem w obrębie jednej generacji.
Black 2/White 2 oferowały więc ten sam region oraz stworki jak przed dwoma laty, jednak opowieść była zupełnie świeża i prezentowała wydarzenia dziejące się kilka lat po zakończeniu poprzednika. Tytuł zachował najlepsze cechy oryginału, takie jak zmienne pory roku oraz interesującą fabułę (która w ciekawy sposób kontynuowała wątki poprzednika) i naprawił zarazem jego największą bolączkę, czyli dostępność pokemonów – w B2/W2 już od samego początku towarzyszą nam stworki z innych regionów, co wielu graczy (w tym ja) przywitało z otwartymi ramionami.
Na uwagę zasługuje też ponownie rozbudowany endgame, w którym mogliśmy wziąć udział w imprezie o nazwie Pokemon World Tournament, gdzie czekały nas pojedynki z liderami i czempionami znanymi z poprzednich generacji. Było to świetne wyzwanie i zarazem nostalgiczna podróż w czasie.
W ogólnym rozrachunku B2/W2 są po prostu lepszymi grami od swoich poprzedników, stąd zasłużyły na wyższe miejsce w rankingu.
Przeproś rodziców za 11 miejsce dla pokemonów fire red