1. Siostra Friede (Dark Souls 3)
A teraz na poważnie. Przechodzimy do istnego ideału. Walki tak dobrej, że po jej zakończeniu musiałem zbierać szczękę z podłogi kilka dni i gdyby nie perspektywa tego, że mam przed sobą kolejny dodatek (czyli więcej Dark Souls 3), to bym się popłakał. Tutaj wszystko zagrało: muzyka, estetyka, wyzwanie, feeling starcia, długość, lore. Nawet arena walki to pełno easter eggów i świetne wykonanie. W walce z Siostrą Friede nie ma elementów słabych. Zacznijmy jednak od podstaw.
Siostra Friede to jedyny obowiązkowy boss z dodatku Ashes of Ariandel. Znajdujemy ją już w pierwszych chwilach podczas eksploracji zmarzniętych lokacji. Nakłania nas, byśmy odeszli i pozostawili krainę w spokoju. My rzecz jasna przemy dalej i odkrywamy kolejne sekrety świata, w którym płomień zgasł. W pewnym momencie znajdujemy ukrytego w komnacie schowanej przed podróżnymi Ojca Ariandela. Władca krainy biczuje się, aby zgasić wszelkie oznaki tlącego się płomienia swoim cierpieniem. Po podejściu do niego na arenę wchodzi sama zainteresowana i uspokaja Ariandela, jednocześnie stawiając nam czoła.
Mroźny początek
Pierwsza faza walki jest bardzo ciekawa i finezyjna. Ojciec Ariandel pogrążony jest w swoich rozmyślaniach, podczas gdy Friede rozpoczyna z nami starcie. Odziana w lekkie szaty, bosa kobieta snuje się powoli w naszym kierunku i wystawia przeciw nam swój oręż – długą kosę. Jej zachowanie jest pełne finezji. Stąpa delikatnie, z pieczołowitością i starannością wyprowadza ciosy. Jej walka przypomina raczej taniec, niż coś, co ma zakończyć żywot przeciwnika. Skacze wokół nas wykonując zamachy o długim zasięgu, atakuje z wielu stron, staje się niewidzialna i pokrywa niewielkie pole lodowatym podmuchem, który rani gracza. Aby wygrać to starcie należy być wyczulonym na najmniejsze jej oznaki ataku czy odwrotu. Łatwo wybić ją z rytmu walki, jednak o wiele trudniej wyczuć.
Muzyka początkowo jest bardzo delikatna, niemal magiczna. Główny akcent stanowią tutaj pianino, skrzypce oraz wysoki, solowy, kobiecy głos. Można w ścieżce odczuć swojego rodzaju delikatność i obowiązkowe podejście do starcia. Czuć także pewną nutkę zmęczenia, która stopniowo zaczyna przebrzmiewać w coś silniejszego, coś, co gracz sam zaraz odczuje.
Nieco pikanterii
Kiedy drobna przeciwniczka upada, z jej ciała zaczyna lać się krew. O wiele za dużo, jak na moją wiedzę o ludzkiej anatomii, ale pomińmy ten element. W każdym razie strumień jej posoki sączy się powoli w kierunku Ojca Ariandela. Kiedy ten spostrzega krew, odrywa twarz od wielkiej misy i z osłupieniem wpatruje się w ciało Friedy. Po chwili ogarnia go furia. Ryczy wściekły i z szaleństwa zaczyna bić misą w podłogę. Muzyka nabiera tempa, wchodzą męskie chórki i nowe instrumenty, pojawia się siła utworu.
Z pustego naczynia zaczyna powoli wylewać się ogień a wraz z kolejnymi ciosami coraz bardziej zawzięty i oszalały jest sam Ariandel. Uważne oko zobaczy, że nie siedzi na krześle, a jest do niego przywiązany. Kolejne ciężkie uderzenia odbijają się echem po sali, a ogień płonie coraz mocniej lejąc się z naczynia jakby były go tam nieskończone ilości. Po kilku chwilach sala stoi cała w płomieniach, drewniane elementy sypią się jeden za drugim, a Friede powstaje, by stawić nam czoła kolejny raz. Tym razem jednak nie jest sama. Pomoże jej Ariandel.
Dwóch na jednego
Kolejna faza starcia to walka dwóch na jednego. Lekkonogiej Friede towarzyszy pozbawiony jej gracji Ariandel, który sunie po pomieszczeniu przytwierdzony do krzesła krzycząc i rozlewając ogień na wszystkie strony z wielkiego naczynia. Na szczęście nie musimy atakować przeciwników osobno, bowiem dzielą jeden pasek życia. Friede zyskuje kilka nowych ataków obszarowych i okrąża gracza, próbując ściągnąć na siebie jego uwagę, podczas gdy Ariandel wyprowadza pełne siły i furii ataki, które mogą szybko wykończyć pasek życia. Przypomina to trochę zabawę w ganianego, bowiem nierzadko trzeba uciekać po pomieszczeniu wyszukując odpowiedniego momentu na kontrę. Nie jest to więc zwykłe unikanie ataków, a rozgrywka z wykorzystaniem terenu, aby odpowiednio ustawiać przeciwników. Dodatkowo trzeba kontrolować, co robi Friede, bowiem ta może uleczyć siebie i towarzysza, jeśli w porę jej nie przerwiemy.
Jednak po wielu próbach i starciach w końcu udaje się nam pokonać duet. Dostajemy przedmiot do ulepszania broni i możemy spokojnie odsapnąć po udanej walce. Udajemy się więc do ogniska i… ale chwila chwila… gdzie jest ognisko? I dlaczego nie dostaliśmy duszy przeciwnika, jak po każdej walce? I dlaczego ktoś do nas zaczyna mówić?
Niespodzianka
Otóż to… trzyfazowa walka. Pierwsza w serii. Po pokonaniu duetu, Friede powstaje po raz kolejny, tym razem dzierżąc dwie kosy zamiast jednej. Na dobre powitanie wzbija się w epickim stylu w powietrze i opada wbijając tumany mrocznego płomienia, które zalewają arenę. Nasze serce w pierwszej chwili zapewne tego nie wytrzymuje i giniemy pod naporem ciosów jeszcze potężniejszej Friede. Moment ten jest tak przerażający, że w sieci znajdziecie dość sporo filmików pokazujących reakcje ludzi na trzecią fazę walki. Wybrałem dla Was jeden z nich (materiał przewinięty do konkretnej minuty).
Biedni, przerażeni gracze. Biedny, przerażony ja. Trzecia faza jest najbardziej zajadła. Friede zyskuje w niej zupełnie nowy, morderczy wachlarz ciosów. Nadal sama w sobie jest krucha, ale jej szybkość i siła ataków nadrabiają to z nawiązką. Skacze po mapie, ciska w nas ataki tak imponujące, że ciężko nie urzec się tym surowym pięknem niszczącej nas potęgi. Muzyka staje się agresywna ale nadal pełna piękna, epickości i patosu. Starcie na zmianę jest frustracją i pasją, spokojem, taktyką i gniewem. A kiedy w końcu Siostra Friede upada po raz trzeci i ostatni chwila trwa… jest to moment naszego triumfu. Otrzymujemy zasłużoną nagrodę i możemy napawać się zwycięstwem nad jednym z najtrudniejszych bossów całej serii Dark Souls.
Ideał
Nie znajduję innych słów, by opisać starcie z tym bossem. Jest on tak perfekcyjny w swoich założeniach, tak świetny w projekcie, towarzyszy mu tak wspaniały i złożony utwór. Boss jest tak zróżnicowany pod kątem systemów walki, tak wzruszający pięknem, tak irytujący i zachwycający na zmianę i w końcu tak wymagający, że moje receptory eksplodowały. Nie doznałem w swoim życiu gracza chwili tak podniosłej, tak idealnej i przejmującej, jak moment perfekcyjnego pokonania Friede, zużywając jedynie kilka mikstur.
Opanowanie tego starcia zajęło mi bardzo dużo czasu, choć przez spore doświadczenie z grami From Software nie trwało to tak długo, jak przy Bloodbornie, czy niektórych bossach Dark Souls 2. Friede zasługuje na 10/10. Nie jestem w stanie doszukać się w walce żadnej wady, choćbym chciał. Może irytować mnogością faz, ale walka sama w sobie jest uczciwa. Przeciwnik daje czas na reakcje i dobrego wyczucia czasu, rozplanowania. W niczym jednak nie trzeba być idealnym. To test na wytrwałość. To test na elementy, których studio uczy od wydania Demon’s Souls. Gorąco polecam tym z Was, którzy cenią sobie wyzwanie, dobrą fabułę i wspaniałe doznania estetyczne.