Walcz, póki nie skonasz… a potem walcz jeszcze raz, bo przedmioty same się nie znajdą. Ile klasycznego RPG-owego dobra można zmieścić w grze mobilnej? I jak zabrać ze sobą klimat Diablo, gdy trzeba odejść od komputera? Na te pytania spróbowali odpowiedzieć twórcy Bladebound.
Wielkie plany
Katowickie studio Artifex Mundi znane było z prostych i przyjemnych dla oka gierek przygodowych, spośród których warto wymienić chociażby śliczne Sands of Wonders czy serię Bractwo Tajemnic. W którymś momencie deweloperzy stwierdzili jednak, że chcą czegoś więcej – produkcji, która będzie nie tylko ładna graficznie, ale także dostarczy świetnej rozrywki. Która będzie po prostu EPICKA. Tak narodził się Bladebound – RPG akcji utrzymany w klimacie fantasy, dedykowany platformie Android. Tytuł został wydany w listopadzie ubiegłego roku i niemal od razu zyskał popularność. Doceniono go między innymi na tegorocznym Digital Dragons, gdzie otrzymał tytuł najlepszej gry mobilnej minionego roku. Nagrody nagrodami, ale jak właściwie przebiega rozgrywka?
Bladebound znaczy Strażnik
Fabuła gry jest właściwie dosyć prosta. Jako gracze jesteśmy wrzuceni w pełen magii i walki świat, w którym dobro nieustannie mierzy się ze złem. Jak zawsze, w chwili gdy nasz protagonista wkracza do walki, szala zwycięstwa przechyla się na ciemną stronę. Gracz, jako tytułowy Bladebound, a więc strażnik, ma za zadanie powstrzymać wroga. Walcząc w kolejnych lokacjach stopniowo eliminuje potwory (i zdrajców), sprowadzając pokój na pogrążony w chaosie świat. Sprowadzając… a przynajmniej próbując, bo oczywiście założenie gry jest takie, że walka nigdy się nie kończy. W realizacji misji bohaterowi dopomaga patronka – mistyczna istota, która miała swoje wielkie wejście w imponującym jak na grę mobilną zwiastunie.
Przyszedłem na chwilę…
Jeżeli chodzi o samą rozgrywkę, to produkcja Artifexu serwuje nam wszystko, co znamy już z innych produkcji tego typu. Jeśli graliście chociażby w Galaxy of Heroes, to wiecie, czego się spodziewać. W Bladebound świat podzielony jest na kilka zawieszonych w próżni krain. Każda z nich zawiera portale do mini-map, na których toczymy walki. Same potyczki są krótkie, zwłaszcza na początku, bo zajmują maksymalnie kilkadziesiąt sekund w porywach do kilku minut (gdy natrafimy na szczególnie mocnego bossa). Z jednej strony rozgrywka jest zatem dynamiczna i pozwala nam na wskakiwanie do aplikacji nawet na chwilę, ale z drugiej… no właśnie. Problemem Bladebound jest to, że na samym początku (nie)stety wciąga jak bagno. I choć po kilku dniach częstego grania może człowieka dopaść monotonia, to jednak wciąż to kilkanaście godzin rozrywki. Jak na grę mobilną – całkiem sporo.
Bij, póki nie skonasz… lub dopóki masz manę
Oprócz zwykłych walk w trybie fabularnym mamy też dostęp do codziennych wyzwań, eventów i oczywiście areny. W tej ostatniej nie ścieramy się z innymi graczami, ale z potworami i jest to typowa walka na wytrzymałość. Pokonując kolejne fale przeciwników zbieramy punkty i bijemy kolejne rekordy, awansując w rankingu globalnym i wygrywając interesujące nagrody. Oczywiście nie robimy tego za darmo. Jak w większości gier tego typu dysponujemy określoną liczbą ładunków – oddzielną na zwykłe walki i na te „specjalne” – które odnawiają się co pewien czas. Możemy w każdej chwili podejrzeć, ile mocy nam jeszcze zostało, ale w ferworze walki łatwo o tym zapomnieć. W takich sytuacjach (a także gdy wyjątkowo nam się nie chce) uratują nas specjalne „bileciki”, które pozwolą na rozegranie automatycznej bitwy.
Krąg natury
Nasz strażnik, jak przystało na bohatera gry w klimatach fantasy, wojuje nie tylko mieczem. Do dyspozycji ma też arsenał czarów, bonusów i ataków specjalnych, z których każdy przyporządkowany jest określonemu żywiołowi. Umiejętności poszczególnych dziedzin oddziałują na siebie w określony sposób, zamykając się w kręgu. Zależności można się bardzo łatwo nauczyć, ale w razie wątpliwości możemy zerknąć na podpowiedź. Trzeba przyznać, że to dobre posunięcie. Nie wszystkie powiązania są oczywiste, a biorąc pod uwagę, jaki sposób rozgrywki wymusza Bladebound, wszelkie przypominajki dla graczy są jak najbardziej na miejscu.
Bij, zabij, craftuj
Walka walką, ale warto dodać do gry coś, co zatrzyma gracza na dłużej, prawda? Bladebound oferuje nam zatem całkiem ciekawie zrealizowany system craftingu i ewolucji przedmiotów. Na ekwipunek naszej postaci składa się broń, pancerz, tarcza zwana totemem i talizman przypinany do paska niczym wiedźmińskie trofeum. Oprócz tego, swoją magiczną zbroję ma też patronka, ale to tylko dodatek, który możemy zdejmować lub zakładać. Wszystkie elementy wyposażenia przynależą do któregoś z żywiołów i to właśnie w nich zaklęte są specjalne moce. Opcja craftingu daje nam możliwość łączenia ze sobą przedmiotów tej samej kategorii lub tego samego żywiołu. Wtedy poziom danej rzeczy zwiększa się, rosną jej możliwości, a my możemy uzyskać dostęp do kolejnych bonusów. Gdy topór lub zbroja osiągnie limit punktów, możemy dokonać ewolucji przy pomocy specjalnych kamieni. Wtedy znów możemy wrócić do boostowania przy pomocy kolejnych znajdziek.
Cain, czy to ty?
Nie wspomniałam jeszcze o szacie graficznej, ale tutaj właściwie można się jedynie zachwycać. Gra prezentuje się naprawdę przepięknie, a animacje stoją na niezwykle wysokim poziomie, zwłaszcza jak na grę mobilną. Już po samych screenach można też zobaczyć, skąd porównanie do najnowszego Diablo. Nie da się ukryć – od pierwszych chwil Bladebound jako żywo wygląda jak nieco zubożona trzecia część kultowej serii. I wszystko wskazuje na to, że to nie przypadek. Również ścieżka dźwiękowa produkcji Artifexu śmiało mogłaby odtwarzać się w Tristram, a i możliwość łączenia ze sobą przedmiotów wygląda znajomo. Aż się prosi o siwobrodego mędrca, który każe nam zostać na chwilę i posłuchać…
Diablo do kieszeni… a może nie?
Odpowiadając na pytania z początku recenzji: ile RPG-owego dobra można zmieścić w grze mobilnej? Sporo. Walka dobra ze złem, zbieranie przedmiotów i składanie z nich coraz lepszego ekwipunku, fantastyczna przygoda w klimacie magii i miecza – to wszystko i wiele więcej znajdziecie właśnie w Bladebound. Mimo drobnych wad, nie ma się co dziwić, że produkcja Artifexu dostała nagrodę na Digital Dragons. Rzeczywiście jest to gra dobra, a nawet bardzo dobra i przyciąga do siebie, nawet pomimo wad. Z drugiej strony nie ma się co łudzić: fabuła w tej grze istnieje, bo istnieć musi, ale ani na chwilę nie zapomnimy, że nie odrywa ona pierwszorzędnej roli. A szkoda, bo chętnie pograłabym w pełnowymiarową produkcję na PC. Tymczasem w którymś momencie (zwłaszcza, gdy po raz czwarty przechodzimy tę samą lokację) epicka historia ginie i gra zamienia się w „nawalankę”. Kolorową i nierzadko pełną emocji, ale jednak nawalankę. Z drugiej strony – czyż nie tak samo bawimy się we wspomnianym już Diablo 3? I tylko smartfonów trochę szkoda, bo Bladebound, chociaż dobrze zoptymalizowany, dosyć mocno obciąża telefony, zwłaszcza te starsze. Dla takiego tytułu warto je jednak trochę pomęczyć.