Przy okazji przedpremierowego pokazu filmu Pomiędzy słowami w krakowskim Kinie Pod Baranami miałem okazję porozmawiać z Jakubem Gierszałem.
W filmie aktor wcielił się w rolę Michała – polskiego emigranta, prawnika pracującego w Berlinie. Warto zaznaczyć, że Jakub Gierszał sam spędził długie lata swojego życia w Niemczech. W naszej rozmowie zapytałem go między innymi o rolę jego doświadczeń w filmie oraz możliwe ścieżki zaistnienia polskich artystów w światowym kinie.
Krzysztof Sadowski: Wiem, że kiedy byłeś jeszcze dzieckiem, emigrowaliście z rodzicami do Niemiec, mieszkaliście w Hamburgu. Czy odnajdujesz jakieś paralele pomiędzy twoją historią a losami twojego bohatera?
Jakub Gierszał: Poznałem tę kulturę, mentalność, wiem, jak się w niej poruszać. A ponieważ znów mieszkam w Polsce – i ta polska osobowość jest moją, powiedzmy, główną – wiem, jak to jest lawirować pomiędzy tymi dwiema osobowościami.
Pytanie brzmi: na ile ta tożsamość wpływa na tożsamość ludzką, na moją kondycję jako człowieka? Jest to pytanie, które zadaje film, na które jednoznacznie nie potrafię odpowiedzieć.
Różnica pomiędzy mną a Michałem jest taka, że on świadomie podjął decyzję, żeby wyjechać, więc bierze na siebie wszelkie tego konsekwencje; ja jako dziecko nie miałem na to wpływu. To zupełnie zmienia postać rzeczy, więc nie bardzo mogę się z nim utożsamiać. Ale na pewno czuję ten „rozkrok”, w którym się jest, kiedy zna się dwie kultury. Uczucie, że jest się jedną nogą tu, drugą tam.
Czy da się całkowicie, będąc w pierwszym pokoleniu, odciąć od tej pierwszej kultury?
Pewnie gdybym podjął taki sam wybór jak mój bohater, myślę, że byłoby to niemożliwe. Mnie bardzo interesowała ta walka Michała, bo on próbuje to zrobić naprawdę, wydaje mu się, że mu się to uda, myśli, że może z siebie wymazać pochodzenie. Od pierwszej sceny widziałem mojego bohatera w ogromnym konflikcie wewnętrznym, który nie jest wypowiadany na głos, ale jest taki niejasny. Widzimy posągowego bohatera, o którym nie wiadomo ani co myśli, ani co czuje. A do tego, żeby coś opowiedział o sobie, prowokuje go ojciec.
Czy polscy widzowie, którzy są tu cały czas, nie mając doświadczeń emigranckich, po obejrzeniu Pomiędzy słowami zrozumieją coś, czego wcześniej nie rozumieli np. w kontaktach z Tobą?
To wszystko zależy od wrażliwości widza, tego, jak ogląda film. Wierzę, że to na pewno może przybliżyć pewien rodzaj świadomości albo problemy, z którymi te osoby sobie radzą. Tutaj mamy specyficzny przykład, bo to nie jest chłopak, który jedzie na zmywak albo remontować domy, tylko ktoś, kto jest wysoko w hierarchii społecznej. Można powiedzieć, że udało mu się dużo osiągnąć.
Spotkałem się kilka razy z tym, że ludzie, którzy mają doświadczenia z emigracją sami albo znają taki kontekst, patrzą na film właśnie przez ten aspekt. Z kolei inni ludzie zwracają uwagę przede wszystkim na relację ojciec-syn.
Spotkałem więc osoby, które rozumiały problem tożsamościowego zagubienia bohatera, są też tacy, którzy uważają, że film zaczyna się wtedy, kiedy pojawia się ojciec Michała i kończy w tym momencie, kiedy schodzi ze sceny. Dlatego wracając do twojego pytania o rozumienie emigracji, myślę, że trzeba być trochę otwartym i chcieć spojrzeć na sprawy inaczej.
Masz w Niemczech trochę produkcji na swoim koncie, jak i już kilka filmów w Polsce. Czy zastanawiałeś się może nad wyjazdem poza Europę? Niedawno przy okazji plotek na temat potencjalnego odtwórcy roli Romana Polańskiego w filmie Tarantino pojawiłeś się na nagłówkach. Czy faktycznie myślałeś kiedyś, żeby spróbować swoich sił po angielsku?
Oczywiście, przyszła mi do głowy taka myśl. Myślę, że – w sferze marzeń aktorów – Hollywood jest w nieco innym miejscu, niż kilkadziesiąt lat temu. Teraz – poza blockbusterami pokroju Avengersów – Hollywood praktycznie nie ma. Na przykładzie filmów nagradzanych Oskarami widzimy, że małe, niezależne produkcje, takie jak Moonlight, wychodzą na pierwszy plan.
Oczywiście w głowach aktorów – myślę, że nie jestem tu odosobniony – Hollywood to wciąż jest ten Święty Graal. Ale jak to się mówi, w pojedynkę świata nie zwojujesz i każdy z występujących tam aktorów europejskich czy południowoamerykańskich ma za sobą ogromne przemysły filmowe, otwarte na koprodukcję, dialog ze światem.
To są ludzie, którzy mają za sobą konkretnych ludzi, firmy, pieniądze, nigdy nie robią tego w pojedynkę. Tworzenie filmów to proces, który kosztuje dużo pieniędzy i czasu.
Żeby polscy aktorzy grali w Hollywood, potrzebowalibyśmy też tego rodzaju otwarcia, wsparcia, zastrzyków budżetowych, dobrze, solidnie działającego polskiego kina, które będzie gotowe na koprodukcje. Tylko dzięki takiemu środowisku polski aktor może zacząć pracować w anglojęzycznym rynku. Również ten rynek powinien chcieć i korzystać z naszych talentów. Mówię tu też o operatorach, reżyserach. Jeszcze raz: w pojedynkę nie zwojujesz świata.
Jak czułeś się, pracując przy Pomiędzy słowami, gdzie część ekipy była polska, a część holenderska?
Bardzo dobrze! Przez to, że wychowałem się w trochę innej kulturze, która sama w sobie jest mieszanką innych tradycji – niemieckiej i arabskiej – miałem dużo kolegów z Rosji. Przez to mam pewną łatwość porozumiewania się z innymi narodowościami. Nie mam potrzeby stawiania na swoim, patrzenia na świat tylko z mojego punktu widzenia. To mi pomaga się dogadać, niezależnie od tego z kim współpracuję na planie, więc akurat w tym zespole czułem się fantastycznie. Do dziś mam kontakt z operatorem, jego ekipa była naprawdę fantastyczna, dobrze się nam współpracowało.
Dziękuję za rozmowę.
Za możliwość rozmowy dziękujemy krakowskiemu Kinu Pod Baranami