Głośny finał House of Cards Netfliksa był zapowiadany jako przełom w historii serialu. Obiecywano feministyczne spojrzenie i piękne rozwiązanie problemu braku Franka Underwooda. Jaki są efekty nowego podejścia do finału produkcji?
Twórcy House of Cards zostali niejako zmuszeni dać szansę Claire Underwood (Robin Wright). Zwalniając Kevina Spacey’a, który wcielał się w rolę Franka Underwooda, platforma Netflix musiała zatrzymać produkcję, tym samym ogłaszając, że finałowy szósty sezon należeć będzie do Robin Wright. Nosząc na swoich barkach brzemię akcji takich jak #MeToo czy Time’s Up, sezon skupiający się na Claire Underwood miał mieć feministyczny charakter. Efekt jest jednak odwrotny.
Choć szósty sezon mógł wydawać się obiecujący, raczej taki nie był.
Kobiecy gniew i odwet to dominujący temat w ostatnim sezonie, a Claire Underwood (właściwie Claire Hale – jako prezydent używa swojego panieńskiego nazwiska) jest zdeterminowana, aby Biały Dom stał się miejscem rozkwitania kobiet w miejscu mężczyzn. Kelsey awansuje do roli sekretarza prasowego i tworzy gabinet w pełni składający się z kobiet. Przy tym potrafi podkopać te koleżanki, w przypadku których uzna to za stosowne. To dziwne i skomplikowane spojrzenie na feminizm, w którym królowa (tu prezydent), trzyma inne kobiety na najkrótszych smyczach i które nijak się ma do jakiejkolwiek równości.
Czy to na pewno “jej kolej”?
Moja kolej – to słowa Claire Underwood, które zakończyły piąty sezon serialu. Dotychczas nikt poza jej mężem nie mógł przełamać czwartej ściany. Słowa te brzmiały jak obiecująca myśl przewodnia szóstej serii. Okazało się jednak, że to wcale nie jest jej kolej.Zamiast skupić się na niekończącym się fascynującym pytaniu: Kim naprawdę jest Claire Underwood?, główny wątek sezonu obraca się wokół dalekiego pytania Kto zabił Franka Underwooda?. W doskonałym świecie powinniśmy swobodnie rozkoszować się mistrzowską grą Claire polegającą na pozwalaniu mężczyznom popełnić fatalny błąd niedoceniania jej.
Historia Claire Underwood jednak nie doczekuje się pełnego rozwinięcia.
Do widzów mówić może teraz także Doug. I to tylko w ośmiu odcinkach, a nie jak wcześniej w trzynastu. Nawet kiedy mężczyźni są martwi i pochowani, wciąż mają większą wagę narracyjną niż kobieta na ekranie. Jednymi z najlepszych scen w historii serialu są te, które pokazują wspomnienia i prywatne przeżycia Claire. Wiążą się one jednak z jej odsunięciem się od mediów. Bo przecież prezydent nie może być emocjonalna. Musi być silna, a to wiąże się z nieokazywaniem jakichkolwiek uczuć czy słabości.
Claire musi wybrać semi-feminizm jako swoją broń. Odnosi się to nie tylko do postaci Claire, ale też do tego, co kobiety muszą robić w polityce – grać w grę mężczyzn. W tym przypadku to jednak pokazuje szkodliwe myślenie, wedle którego kobieta gra ofiarę dla osobistych korzyści. Przy pierwszym spotkaniu z kamerą w szóstym sezonie, Claire zaczyna: Cokolwiek Frank miał do powiedzenia przez ostatnie pięć lat – nie wierz w ani jedno słowo… Teraz będzie inaczej, powiem Ci prawdę. Podkreśla to jedynie dotychczasową pozycję kobiety – w cieniu swego mężczyzny. Nasuwa się myśl, że jedyne co gwarantuje wolność wypowiedzi kobiet, to całkowite usunięcie mężczyzn z ich życia.
Domek z kart się rozpadł
Wydaje się, że twórcy House of Cards działali pod ogromną presją. Chcąc stworzyć coś, co ociepli ich wizerunek, który podupadł przez afery Kevina Spacey. W ostatnim sezonie stworzyli coś na siłę. Szósty seria bazuje na makbetowskich i makiawelistycznych, a nie równościowych ideach. By mówić o sile kobiet i ich roli w polityce, nie wystarczy ich po prostu pokazać. Może wtedy, domek z kart by się nie rozpadł.