Bullet For My Valentine – „Bullet For My Valentine” | Recenzja

0
702
Bullet For My Valentine

Bullet For My Valentine powracają z nowym albumem!

W wywiadzie dla Rock Sound Matt Tuck powiedział:

„Odpuszczamy przeszłość, chcieliśmy zacząć od nowa i myśleliśmy, że teraz jest czas (…) czuliśmy, że nadszedł czas, aby położyć naszą flagę na piasku: Bullet jest tutaj. Oto, kim jesteśmy teraz i dokąd zmierzamy”.

Album rozpoczyna się singlem Parasite, który nie przypadł mi do gustu. Kolejne utwory – Knives, My Reverie i No Happy Ever After brzmią jak wkurzony zespół. Są mocne i z pazurem, którego brakowało mi przy okazji płyty Gravity. Can’t Escape The Waves jest dużo spokojniejszy – jest takim przerywnikiem między jedną dawką pazura a drugą. Sam Matt uważa go za najpiękniejszą piosenkę, jaką kiedykolwiek napisał.

Dalej mamy Bastards – kolejny dobry metalcore’owy kawałek i Rainbow Veins – bardziej melodyjny od poprzednich, ale nadal mający to „coś”, charakterystycznego dla BFMV. Po nim i po Shatter, który – oprócz Knives – jest moim ulubionym singlem promującym ten krążek, przychodzi pora na Paralysed. Tutaj wraca Bullet jak za Fever lub Poison – jest szybko i agresywnie, ale w „starszej” wersji.

Bullet For My Valentine kończy się utworem Death By Thousand Cuts. Ten numer nieźle sprawdzi się na koncertach – zaczyna się niepozornie, aby po chwili rozległo się darcie ryja i stare Bullet. Zresztą, BFMV mają dużo piosenek, które są idealne na koncert – wystarczy pójść na ich show i samemu się przekonać, jak sobie radzą na żywo!

Bullet bez nadziei

Bullet For My Valentine nie jest optymistyczną płytą. Jest przepełniona agresją, nienawiścią, żalem i poczuciem, że ma się serdecznie dość. Nie chodzi tylko o muzykę, ale przede wszystkim o teksty. Parasite jest o „pasożycie”, który żyje w każdym z nas i, którego musimy się pozbyć, żeby być szczęśliwszymi. Shatter odnosi się do poczucia osamotnienia i beznadziei. Knives – nienawiści i szaleństwa. Rainbow Veins – chęci odcięcia się od otaczającej nas rzeczywistości. Bastards jest o zdradzie, Death By Thousand Cuts i My Reverie – o bólu.

Dirty love child Gravity i Venom

Matt określił ten album jako „dirty love child Gravity i Venom”. Sporo w tym prawdy – cała płyta pełna jest ech starych piosenek. Zresztą, nie bez powodu początek albumu zawiera miks starych utworów – The Betrayal, Tears Don’t Fall, You Want A Battle? (Here’s The War), No Way Out, Don’t Need You… W kolejnych utworach możemy znaleźć nawiązania do dawnej twórczości BFMV. Przykładowo – Death By Thousand Cuts swoim początkiem przypomina mi płytę The Poison, a Can’t Escape The WavesVenom.

Obawiałam się, że Bullet For My Valentine okaże się dużo lżejszy, niż był zapowiadany. Dosyć często tak jest, że zespół twierdzi, iż nowy materiał jest najcięższy ze wszystkich piosenek, które do tej pory stworzył, a później się okazuje, że … wcale nie. Na szczęście, to nie jest ten przypadek. Dla mnie BFMV jest podsumowaniem kariery zespołu. Zawiera wszystko, za co uwielbiam Bullet – głos Matta, teksty, muzyczny wpierdol… Cieszę się, że chłopaki nie zrobili Gravity 2.0, ale z powrotem dali fanom mocne kawałki z metalowym pazurem, których chce się słuchać, nie przełączając na coś innego. Mam nadzieję, że szybko to się nie zmieni!

Ode mnie – 8/10!

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments