W związku z premierą najnowszego singla, Tylko Tańczę, spotkałem się z Lanberry, żeby porozmawiać o pracy nad albumem, tym, co ją inspiruje oraz tym, co ją uwiera w polskim rynku muzycznym.
Wywiad z Lanberry
Pod pseudonimem Lanberry kryje się niezwykle sympatyczna i utalentowana Małgorzata Uściłowska. Na scenie muzycznej obecna jest już od wielu lat. Poza tworzenim swojej muzyki, często komponuje i pisze piosenki dla innych gwiazd. W zeszłym roku Lanberry wydała swoją trzecią płytę – Co gryzie Panią L?, która zebrała bardzo pozytywne recenzje. Spotkaliśmy się z artystką w związku z premierą z kolejnego singla wraz z teledyskiem. Zapraszamy do lektury wywiadu.
Paweł Podgórski: Cześć, bardzo mi miło, że w końcu mamy okazję się spotkać i porozmawiać.
Lanberry: Część! Również cieszę się, że udało się zorganizować to spotkanie.
PP: Właśnie wydałaś nowego singla. Dlaczego wybór padł na utwór Tylko Tańczę?
L: Po wydaniu całej płyty obserwowaliśmy reakcję słuchaczy na poszczególne utwory i dochodziły do nas dość wyraźne sygnały, że Tylko tańczę się bardzo podoba. Zresztą ja od początku chciałam, żeby to był singiel, tylko nie wiedziałam w jakiej kolejności się on pojawi. Teraz przyszła na niego pora!
PP: Skąd wziął się pomysł na klip do nowego singla Tylko Tańczę?
L: Pomysł z motywem ślubnym miałam z tyłu głowy już podczas tworzenia samego utworu. Za reżyserię klipu odpowiada Adam Romanowski z którym zaczęłam współpracę przy klipie Tracę. Pokazaliśmy świat późnego PRL-u z piękną retro scenografią. W teledysku gram więc uciśnioną żonę pozostającą w toksycznej relacji, która ostatecznie triumfuje, bo wybiera życie w zgodzie ze sobą. To dość oczywisty przykład, ale na takich oczywistych przykładach czasem najbardziej widać tę uniwersalna prawdę. A tu akurat chciałam pokazać, jakie konsekwencje mają decyzje niezgodne z naszą wewnętrzną prawdą. Żadna osoba z naszej rodziny, z otoczenia, ze społeczeństwa, której oczekiwania będziemy usilnie chcieli spełniać, nie przeżyje za nas naszego życia.
PP: Twój najnowszy album Co gryzie Panią L? to projekt, w który zaangażowana była spora ekipa, co wcale nie jest czymś częstym na polskim rynku muzycznym.
L: Była to absolutnie świadoma decyzja! Ja zawsze podkreślam, że jestem bardzo eklektyczną artystką i na razie nie jestem gotowa, żeby tworzyć koncepcyjne albumy z wyłącznie jednym producentem, z jednym teamem. Ja bardzo lubię bywać, że tak powiem w różnych szufladach muzycznych i bardzo nie lubię, kiedy ludzie próbują na siłę wtłoczyć artystów do takich szuflad. Nie chodzi tu tylko o muzykę, ale ogólnie o życie. Mówię i manifestuję to jak widzę świat i rzeczywistość.
PP: A skąd wziął się ten eklektyzm?
L: Ja wyrosłam słuchając przeróżnej muzyki. Począwszy od tego, co serwowali mi moi rodzice – muzyka lat 60., 70. Przez to, co pokazała mi moja starsza siostra, czyli świat MTV, lata 80. i 90. A potem bardzo wcześnie zaczęłam sama poszukiwać swoich własnych przelotów i poszukiwać muzyki według swojego własnego klucza. To wszystko dało taką mieszankę wybuchową. Mam naprawdę przeróżne inspiracje i nie potrafiłabym się ograniczyć w tym momencie do tego, żeby robić coś w bardzo określonym sznycie. To jest piękne w muzyce pop, że daje mi ona możliwość łączenia różnych rzeczy, co po prostu uwielbiam.
PP: Muszę przyznać, że czuć to w twórczości jaką prezentujesz na nowym albumie.
L: Na pewno na tej płycie słychać takie mocniejsze brzmienia. Słychać przede wszystkim gitary, które są moją miłością od dziecka. Gitary na wcześniejszych albumach pełniły bardziej marginalną rolę. Były tam bardzo małe, subtelne akcenciki. Choć już nawet na debiutanckiej płycie był utwór Na smyczy, gdzie udało się zmieścić trochę tego instrumentu.
PP: Słuchając płyty i patrząc na wcześniejsze dokonania można stwierdzić, że Lanberry się zmienia.
L: W przypadku mojej debiutanckiej płyty producentem muzycznym był Piotrek Siejka i to było bardzo ciekawe doświadczenie dla mnie. Byłam zachwycona tym, że mogę wreszcie swoją muzykę pokazać światu! Na tamten moment to byłam ja. Natomiast teraz spotykamy się w 2021 i Lanberry jest zupełnie inna. Bo się zmienia, bo chce się rozwijać, chcę czerpać nowe inspiracje, nowe wrażenia z muzyki i się nimi dzielić.
PP: A jaki masz stosunek do swojej wcześniejszej twórczości?
L: Na pewno nie odcinam się od wcześniejszych dokonań. Jestem świadoma tego, że wydając te wszystkie piosenki, byłam w jakimś określonym miejscu w moim życiu, na jakimś etapie swojego rozwoju – zarówno życiowego, jak i muzycznego. Tak po prostu widziałam świat i tak go przedstawiłam. Na pewno nie powiem, że nie zaśpiewam np. Piątku na koncercie albo też odwrotnie. Bo słyszałam też głosy zawodu, że nie ma już takich piosenek, jak właśnie Piątek. I z takimi sytuacjami będę się zawsze spotykała. Fajnie też, że to grono odbiorców mojej muzyki się wciąż poszerza, wraz z kolejnymi kompozycjami. Mogę natomiast powiedzieć, że sporo utworów będzie mało nowe koncertowe aranżacje – mam nadzieję, że się spodobają!
PP: Co cię najbardziej irytuje na naszym rynku muzycznym?
L: Wiesz, ja bardzo wyraźnie sygnalizuję ten podział na polskiej scenie muzycznej, co mnie bardzo irytuje i mówię o tym głośno! Nie rozumiem tego klasizmu muzycznego, nie kumam, jak można stworzyć aż tak głęboki podział. Nie każdy z każdym musi rozmawiać i tworzyć od razu muzykę, ale to właśnie ona daje nam fajną platformę i nośnik do tego, żeby się porozumieć, a nie patrzeć na siebie z góry. Mam wrażenie, że ta strona alt-popowa tak właśnie patrzy na tą bardziej popową. Mam nadzieję, że te różnice będą się coraz bardziej zacierać.
PP: Jak wspominasz pracę z tak ważną postacią jaką jest Bartek Dziedzic?
L: Jak sam zaznaczyłeś, na tej płycie pracowałam z wieloma ludźmi. Są obecni m.in. Dominic Buczkowski i Patryk Kumór, z którymi już wielokrotnie współpracowałam. Mamy również Bartka Dziedzica, który jest dla mnie instytucją na polskim rynku muzycznym z takiej bardziej alt-popowej strony. To nasze spotkanie jest doskonałym przykładem na to, że jednak da się pogadać, da się nawet zrobić fajną muzykę i zobaczyć, co wyjdzie z połączenia takich dość innych światów.
Spotkanie z Bartkiem to była dla mnie ogromna lekcja, jeśli chodzi o pracę ze słowem. Mało kto wie, że Bartek bardzo dokładnie i wnikliwie analizuje teksty utworów. On nie jest odpowiedzialny tylko za produkcję i muzykę, ale bardzo przykłada się do tego, żeby utwory, które wyjdą spod jego ręki były pozbawione, jak on to mówi, mydła. Chodzi o to, żeby każda linijka w tekście niosła za sobą treść, żeby nie było tam po prostu lania wody. Właśnie tego między innymi nauczył mnie Bartek. Pokazał mi też zupełnie inne spojrzenie na muzykę. Oczywiście nie we wszystkim się z nim zgadzałam, ale samo spotkanie było naprawdę bardzo inspirujące.
PP: Ale to wciąż nie wszyscy z bogatej listy twórców albumu
L: Tak! Poza wymienioną wcześniej trójką mamy tutaj również DRYSCULLa czyli Roberta Krawczyka, który jest super multi-instrumentalistą, muzykiem i sam też śpiewa. To on jest odpowiedzialny za te największe sukcesy Mroza. Znamy się z nim już ładnych parę lat i w końcu stwierdziliśmy, że to jest ten moment, żeby przysiąść i coś zrobić. Tak właśnie powstał utwór Nocny sport.
PP: To chyba mój ulubiony utwór na płycie. Po cichu liczyłem, że to właśnie on zostanie singlem.
L: Uwierz mi – ja bym chciała, żeby każdy utwór był singlem, ale wiesz jakie są realia i po prostu nie mogę tego zrobić. Na albumie mamy jeszcze nazwisko Kuby Krupskiego, czyli tzw. Harrego z mojego zespołu, z którym napisałam Plan awaryjny i Usłysz mnie. Nie możemy tez zapomnieć o duecie Linia Nocna, czyli Mikołajowi Trybulcowi i Mimi Wydrzyńskiej. Przy utworze Pustosłów. Mimi pomagała mi też przy niektórych tekstach i to wszystko w czasie kwarantanny. Siedzieliśmy po 2-3 godzinny online. Czasami nawet nie napisaliśmy nawet dwóch zdań, ale całą ta wymiana zdań przyczyniła się do tego, że każde następne spotkania były jeszcze bardziej interesujące i stymulujące.
PP: Co było najtrudniejsze podczas prac nad albumem?
L: Nie powiedziałbym, że było w tym coś trudnego. Ja podczas tworzenia staram się mieć jak najwięcej funu. Tak na prawdę dla mnie najtrudniejszą rzeczą, nie było nic związane z procesem twórczym, tylko po prostu pandemia. Marzyłam o tym, żeby ta płyta wybrzmiała na koncertach, na tytułowej trasie koncertowej. Niestety w tym aspekcie covid mocno pokrzyżował nam plany. Wierzę, że jak ten koszmar już trochę przeminie, wrócimy do normalności i uda się zagrać te koncerty.
PP: Czy nagranie płyty wyłącznie w języku polskim było celowym zabiegiem? Wcześniej wielokrotnie nagrywałaś po angielsku.
L: Powiem Ci szczerze, że to wyszło bardzo organicznie i naturalnie. Nie miałam takiego pomysłu i zobowiązania, że musimy zrobić album po polsku i że nie ma tam miejsca dla piosenek w języku angielskim. Nie było tutaj żadnych kalkulacji.
PP: Praca nad albumem często kończy się koniecznością odrzucenia części nagranego materiału. Czy w przypadku nagrywania Co gryzie Panią L? pojawiło się dużo utworów, które ostatecznie nie znalazły się na płycie?
L: W moim przypadku jest trochę inaczej. Odrzuciliśmy tak naprawdę jakieś szczątkowe ilości materiału. Zazwyczaj jak już coś przeżywam i chcę to potem opowiedzieć poprzez piosenkę, to raczej chciałabym, żeby świat o tym usłyszał. Nie robię jakieś mega selekcji. Owszem czasem zdarza się coś odrzucić lub zmienić, ale dzieje się to sporadycznie.
PP: Apropos tych zmian, to podobno Plan awaryjny w pierwotnej wersji brzmiał zupełnie inaczej.
L: Tak to prawda! Akurat Plan awaryjny jest taką piosenką, która powstała trochę wcześniej i miała zupełnie inny aranż i zupełnie inny mood. W pewnym momencie stwierdziłam jednak, że nie mogę zostawić tej piosenki w takiej wersji. Chciałam znaleźć na nią inny sposób. Pewnego dnia się obudziłam i przyszedł mi do głowy pewien pomysł na aranż z wykorzystaniem gitary i w ten sposób powstała wersja, która wybrzmiewa w radiu.
PP: Ta zmiana okazała się bardzo istotną, gdyż właśnie Plan awaryjny został nominowany do Fryderyka w kategorii Utwór roku. Łącznie masz szansę na aż cztery statuetki. Moje gratulacje! Czy te nagrody coś dla Ciebie znaczą?
L: Dziękuję! To ogromne, prestiżowe wyróżnienie, za które jestem bardzo wdzięczna.
PP: A skąd tak duże zróżnicowanie w teledyskach? Mówię tutaj przede wszystkim o klipach do piosnek Zew, Tracę i właśnie Plan awaryjny.
L: To cała Ja! Te teledyski pokazują jedną rzecz, o której Ci już wspominałam. Udowadniają, że mogę pokazywać siebie z różnych, ekstremalnych stron. W Zewie widać mnie bardzo przerysowaną, teatralną bo taka też czasami jestem. W klipie stanowczo i odważnie chciałam pokazać, że kobiety, ale nie tylko one, mogą wyrażać swoją złość – nie bójmy się tych emocji!
Natomiast potem chciałam pokazać, że ok, możemy być tacy, ale również, że w naszej delikatności, takiej kruchości i świecie bez tych dodatków, ozdobników, świecidełek, można pokazać, że w tym też tkwi nasza moc i siła. Takie właśnie jest Tracę. Na uwagę zasługuje tutaj przewrotny tytuł, że mimo tego, że tracę przy jakiejś tam osobie, to tak naprawdę, gdy się od tego odcinam, zyskuję zupełnie nowe otoczenie, pojawia się miejsce dla nowych osób w naszym życiu.
Na końcu był Plan awaryjny, który jest takim zwieńczeniem tej całej mojej podróży i historii o tej relacji, którą opisywałam w utworach. To był absolutny triumf, szczęście i wyzwolenie. Chciałam, żeby ten klip miał coś w sobie całkowicie abstrakcyjnego i zwariowanego. Na początku pomyślałam o krasnalu ogrodowym, ale ostatecznie Adaś podrzucił super pomysł z ufoludkiem.
PP: Jeśli mówimy o klipach to nie możemy nie wspomnieć też o Mirabelkach, gdzie dużą rolę odgrywa kolaż, który wykorzystałaś też przy oprawie graficznej krążka.
L: Teledysk do tego utworu powstawał w trakcie tej tak zwanej drugiej fali pandemii, więc jak się możesz domyślić, było z tym sporo problemów. Był pewien paraliż, a w powietrzu czuć było pewną psychozę. W samym klipie chciałam pokazać trochę swoich wspomnień, bo przewijają się w nim filmiki z mojego dzieciństwa. Kolarz był moim pomysłem. Zawsze chciałam mieć wpływ na oprawę graficzną moich albumów. Tym razem powiedziałam, że muszę to zrobić własnoręcznie, ale pod czujnym okiem osoby, która się tym na co dzień zajmuje. Przyjechała do mnie Paulina – artystka z Wrocławia. Przez dwa dni wyklejaliśmy analogowo cały booklet, który potem został zeskanowany. Zależało mi na kolarzu, gdyż to jest idealnie odniesienie do tej eklektyczności, o której wielokrotnie wspominałam. Pasjonuje mnie to zbieranie różnych elementów i potem łączenie ich w zupełnie nową całość.
PP: A czy to twoje zamiłowanie do techniki kolażu, wiąże się z uwielbieniem stylistyki retro?
L: Tak! Dobrze, że poruszyłeś tę kwestię. Ja jestem takim trochę nośnikiem pomiędzy tym, co było a tym, co jest teraz. Czuję, że biorę to wszystko, co mnie fascynuje z minionych dekad i przekładam to potem na język współczesności.
PP: A co z tą Eurowizją? Bo w Internecie pojawiały się głosy, że chcesz w niej wystąpić. Szczególnie nasiliły się one po zwycięstwach Polski na dziecięcej Eurowizji, gdzie miałaś przyjemność współtworzyć te utwory.
L: Cztery lata temu, gdy brałam udział w preselekcjach, absolutnie nie byłam na to gotowa, bo się totalnie rozłożyłam, jeśli chodzi o chorobę i widocznie mój mózg powiedział – „O nie! Nigdzie nie jedziesz, zapomnij o tym”. Ale mogę ci powiedzieć, że ja utwór na tegoroczną Eurowizję przygotowałam. Natomiast wiemy, że preselekcji nie było. Cóż, stało się tak, jak się stało. Uważam, że najbardziej fair opcją byłoby wysłanie Alicji na ten finał. Jestem tym bardzo zdziwiona, gdyż większość krajów wysyła swoich reprezentantów z zeszłego roku. Natomiast moja piosenka gdzieś tam jest gotowa i być może kiedyś jeszcze będę mogła ją zaprezentować.
PP: A masz jakichś swoich faworytów tegorocznej edycji?
L: Moim absolutnym faworytem jest reprezentant Litwy. Jeśli nie słyszałeś, koniecznie sprawdź, to jest fantastyczny utwór! No i są jeszcze moi ukochani Finowie – zespół Blind Channel.
PP: Skąd pochodzi twoje uwielbienie muzyką skandynawską?
L: Oni mają taką niesamowitą łatwość w tworzeniu zapamiętywanych melodii. Ta ich lekkość zawsze mnie fascynowała, szczególnie w odniesieniu do tych popowych piosenek. Zawsze przyciągała mnie też ta ich innowacyjność i mroczność, którą z kolei widać w tych bardziej alternatywnych projektach jak np. Röyksopp. To jest bardzo intrygujące i zarazem fascynujące!
PP: A jeśli chodzi o warstwę melodyczną – czy jest ktoś, kto w tej materii cię jakoś inspiruje?
L: Słucham bardzo dużo muzyki. Robię to codziennie. Staram się też wynajdywać tych bardzo młodych twórców i filtrować przez siebie ich spojrzenie na muzykę. To też jest fascynujące, w jaki sposób oni postrzegają muzykę. Każde pokolenie ma coś fajnego do zaoferowania, jeśli chodzi o kompozycje. Ważne dla mnie, żeby nie zamykać się w tej wygodnej szufladce i wciąż poszukiwać. Ja jestem z natury bardzo ciekawa świata!
PP: Skoro już rozmawiamy o świecie, to mam do ciebie jeszcze jedno pytanie. Czy uważasz, że pochodzenie artysty determinuje jego końcowe brzmienie?
L: Trochę tak. Każdy region ma coś takiego bazowego – pewne małe akcenty, szczegóły, które możemy wyłapać. Słychać to w melodyce, w dobieraniu harmonii. Raz wybrzmiewa to bardziej, raz mniej. To wszystko zależy od tego, czy artysta chce faktycznie na to położyć akcent. Natomiast te wszystkie różnice te się już coraz bardziej mieszają i zacierają. Od dłuższego czasu wszystko staje się globalne i bardziej jednolite – zarówno sposób produkcji, jak i dostępne narzędzia. To wszystko powoduje, że piosenki brzmią podobnie.
Bardzo ciekawy wywiad, uważam że Gosia nie jest w pełni doceniona przez Polaków ale myśle ze niedługo się to zmieni.