Kamil Kempiński to kolejny piosenkarz, który dołączył do projektu FONOBO Pitcher. W tym samym czasie, Kulturalne Media połączyły siły z wytwórnią. Czas na małe świętowanie w postaci wywiadu!
Cześć!
Cześć.
To na początek… Jak opisałbyś siebie w kilku słowach?
Melancholijny romantyk, wymagający, overthinker, wysoki.
No… ciekawie. (śmiech)
Dzięki! (śmiech)
Śpiewasz, piszesz, grasz. Skąd u ciebie, studenta weterynarii, zamiłowanie do muzyki?
Moje zamiłowanie do muzyki zaczęło się jeszcze przed pomysłem na weterynarię, bo w pierwszej klasie liceum. Poszedłem wtedy na przesłuchanie do koła teatralnego. Na miejscu okazało się, że źle trafiłem i tak naprawdę było to przesłuchanie do szkolnego zespołu. Pani profesor, chociaż bardzo tego nie chciałem, kazała mi coś zaśpiewać. Zrobiłem to i chyba dobrze mi poszło, bo dostałem się do ośmioosobowego zespołu wokalnego. Śpiewałem w nim przez trzy lata. Wystawialiśmy też musicale. Przy okazji poznałem podstawy muzyki, dowiedziałem się, czym jest harmonia…
I jak zacząłeś?
Pierwszą piosenkę napisałem spontanicznie. Po prostu ćwiczyłem na gitarze i po dwudziestu minutach nagle wyszła z tego kompozycja. Przez przypadek usłyszała ją moja mama, zapytała co to i musiałem się przyznać, że to moja piosenka. Potem brat zachęcił mnie do nagrania jej i nakręcił teledysk. Wrzuciłem go na YouTube i komentarze okazały się bardzo pozytywne. Tak zaczęła się moja przygoda z songwritingiem.
Jak udaje ci się łączyć studiowanie z muzyką?
To trudna sprawa, ponieważ weterynaria to absorbujący kierunek. Na szczęście moja przygoda z muzyką tak naprawdę dopiero się zaczyna, więc jeszcze na dobre nie odczułem trudów związanych z łączeniem obu tych pasji. Na pewno będę dawał z siebie wszystko, żeby żadna z nich nie została zaniedbana. Poza tym poniekąd motywacją dla mnie jest Damian Kordas, który też studiował weterynarię, a udało mu się wygrać MasterChefa.
Ooo, proszę! Okej… Z moich ustaleń wynika, że artystycznie jesteś aktywny od ponad trzech lat jednak. Muzyka to jeszcze hobby czy już plan na życie?
Muzyka to przede wszystkim moja ogromna pasja. W moim przypadku pisanie piosenek jest bardzo naturalne i przychodzi samo. A co będzie dalej, to czas pokaże. Jako overthinker wiem, że zastanawianie się nad tym, co stanie się w przyszłości, nie daje dobrych efektów. Najlepiej żyć tu i teraz. Po prostu dawać z siebie sto procent. Będę zachwycony, jeśli uda mi się podbić rynek muzyczny, ale będąc raczkującym debiutantem podchodzę do mojego muzykowania z dozą rezerwy. Uspokaja mnie fakt, że mam plan B i niezależnie od tego, jak potoczą się moje losy, to będę szczęśliwy.
Jak dołączyłeś do projektu FONOBO Pitcher?
Dowiedziałem się o nim na Facebooku dzięki fan klubowi Ralpha Kaminskiego. Wrzuciłem kiedyś na tę grupę swój cover piosenki Ralpha oraz jeden z moich utworów, więc kilka osób stamtąd zaczęło mnie kojarzyć. Gdy na tej samej grupie, w związku z tym, że wytwórnia FONOBO Label współpracuje z Ralphem, pojawił się post z informacją o akcji FONOBO Pitcher… to sporo ludzi zaczęło mnie oznaczać w komentarzach i pisać, żebym się zgłosił. Jak się okazało, mieli rację.
I bardzo dobrze! O czym opowiada utwór Ostatnia piosenka o tobie?
Ta piosenka jest o bólu, jaki towarzyszy rozstaniu, o zdradzie i utraconym zaufaniu. Jest ostatnia, ponieważ osoba, o której śpiewam, nie zasługuje na kolejne. Żeby jednak nie było tak depresyjnie, przemyciłem w tym utworze myśl o odzyskiwaniu pewności siebie i wiary w miłość. To bardzo osobisty kawałek, ale tak już mam, że teksty piszę przede wszystkim dla siebie i traktuję je jako formę pozbywania się przytłaczających uczuć. Dzięki temu wszystko, co śpiewam, jest prawdziwe.
Co dalej po premierze singla?
W tej chwili moim marzeniem jest wydanie EP-ki. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale mam już na nią pomysł i jestem w trakcie pisania kolejnych utworów. Mam nadzieję, że wkrótce usłyszymy się przy okazji nowego singla.