Deszczowa piosenka w Teatrze Muzycznym w Poznaniu [recenzja]

0
355
fot. Natalia Nazar

Deszczowa piosenka w reżyserii Tadeusza Kabicza to niezapomniane widowisko muzyczne z ciekawymi kreacjami aktorskimi, porywającą choreografią i cudownymi kostiumami. Musical jest nie tylko znakomitą rozrywką z dużą dawką humoru, ale również skłania do refleksji.

Lekka i pełna humoru satyra o realnych problemach ówczesnej kinematografii i tego, z jakimi wyzwaniami muszą mierzyć się bohaterowie spektaklu. W Teatrze Muzycznym w Poznaniu na widza czeka piękne wykonanie muzyczne pod kierownictwem Krzysztofa Herdzina oraz barwne kostiumy i ciekawa aranżacja przestrzeni scenicznej zaprojektowane przez Natalię Kitamikado. Również warto wspomnieć o realizacji choreograficznej Michała Cyrana i choreografii stepu Macieja Glazy.

Obejrzałem pokaz przedpremierowy musicalu Deszczowa Piosenka w składzie pierwszoplanowym: Tomasz Więcek (Don Lockwood), Oksana Hamerska (Kethy Selden), Maciej Zaruski (Cosma Brown) oraz Anna Lasota (Lina Lamont).

Ta już bardzo dobrze znana historia potrafiła zaskoczyć barwnością wykonania przez aktorów sceny Teatru Muzycznego w Poznaniu. Z początku czułem, że aktorzy potrzebowali chwili, żeby wyczuć widownię, oddać pełnię swojej energii i zaprosić widzów do opowieści. Wrażenie to utrzymywało się aż do przełomowej sceny, w której to Don Lockwood (Tomasz Więcek) oraz Kethy Seleden (Oksana Hamerska) spotkali się przypadkiem na ulicy. Podczas spotkania doszło do nieprzyjemnej wymiany zdań między bohaterami, które zakończyło się interwencją policjanta. To właśnie w tej scenie było czuć przełamanie energetyczne. Natomiast Kethy pozostawia w sercu Dona wątpliwość. W bezsens wysiłku, który wkładał w rozwój swojej kariery aktora filmu niemego. Pokazując mu również, że aktorstwo to nie tylko chwilowa sława oraz bogactwo, ale też coś więcej.

Bardzo poruszyło mnie podczas musicalu, że zwrócono uwagę na ważny temat, jak istotne jest być aktorem i nie pozwolić sobie na zniszczenie swojej prywatności przez pochłaniający i wkradający się w każdy aspekt życia bycie gwiazdą Monumental Pictures w Hollywood.

fot. Natalia Nazar

W następnych scenach możemy również poznać bezrefleksyjną, przebiegłą postać Liny Lamont, granej przez Annę Lasotę, która to już od pierwszych scen pokazuje problem traktowania kobiet w świecie filmu, doprowadzające je tylko do tego, aby ładnie wyglądać. Lina doskonale zdaje sobie z tego sprawę, jednak to nie jedyny jej problem, lecz nowinki technologiczne w filmie. A najbardziej przeszkadzał w przystosowaniu się jej głos, który przypominał odgłos wrony. I tu mam pełne uznanie dla aktorki, gdyż przez cały spektakl utrzymywała nienaturalnie piskliwą barwę głosu, co zapewne wymagało niemałego wysiłku, szczególnie podczas śpiewania. Aranżacja utworu, gdy Lina śpiewa ze złamanym sercem, nie zauważona przez Dona, była dla mnie nie tylko wielkim zaskoczeniem, ale również zabawnym elementem spektaklu.

Warto również zwrócić uwagę na postać Cosmy Browna. Odegranie postaci przez aktora Macieja Zaruskiego było świetne, a dopracowanie jej można było odczuć już od początku musicalu. Bardzo mnie ujęły sceny z tą postacią, gdyż wprowadzał mnóstwo pozytywnej energii. Jak wiadomo Cosmo jest postacią lekkoducha, który nie boi się żartować, a zarazem realizować swoich marzeń i osiągnąć założonych celów. Scena próby Dona i Cosmy, w której mogliśmy podziwiać akrobacje, taniec i śpiew w wykonaniu tego aktora, zostawia pozytywne wrażenie.

Co w mojej pamięci pozostanie na naprawdę długi czas, to śpiew Oksany Hermerskiej. Każda z odśpiewanych scen była istną ucztą dla moich uszu. W moim odczuciu nie obyło się tu bez małych wpadek tanecznych, jednak nie o to chodzi, żeby wszystko było idealne. To właśnie śpiew Kethy podczas duetu z Donem Lockwoodem na tyłach planu filmowego był dla mnie bardzo wzruszającym momentem, to tam mogłem podziwiać ich bajkowe wykonanie. Czy też podczas słynnej sceny piosenki Dzień dobry, gdy Don, Cosmo i Kethy wpadli na pomysł podłożenia jej głosu zamiast Liny po porażce filmowej Walecznego kawalera. Podczas tej sceny aktorzy mieli w sobie mnóstwo pozytywnej energii, nie zabrakło również chemii między bohaterami. 

Chciałbym wyróżnić Tomasza Więcka. Widać było, że włożył ogrom pracy nie tylko w samą postać, ale i również w taniec stepowy. Ta słynna scena, gdy tańczył i śpiewał Deszczową piosenkę w „prawdziwym” deszczu, który zalał scenę oraz delikatną mżawką, którą mogli poczuć sami widzowie, pozwoliło mi na pełne odczuwanie radości głównego bohatera.

Deszczowa piosenka w reżyserii Tadeusza Kabicza
fot. Natalia Nazar

Scenografia i kostiumy były uzupełnieniem, które pozwalało w pełni odczuć klimat lat 20, XX wieku. Scena zazwyczaj stonowanie traktowana, jeśli chodzi o rekwizyty, które jednak dostatecznie pozwalały zanurzyć się w tamtym klimacie z ówczesnymi rozwiązaniami designu. Natalia Kitamikado widać, że przemyślanie i ostrożnie dobrała wygląd spektaklu. Postacie były czasem ubrane w dość konkretny i można wręcz rzec, stereotypowy sposób, a jednak było też miejsce na modową rewolucję, jak na minioną epokę, mogliśmy więc podziwiać stroje, które z ubiegłego wieku zachwycały swoją chęcią wyrwania się z szeregu. 

Na koniec chciałem się odnieść do oprawy muzycznej oraz tanecznej. Przez cały spektakl towarzyszyła nam świetnie skomponowana muzyka na żywo. Było to niemałym zaskoczeniem, zarówno dla mnie jak i dla widzów. Początkowo miałem wrażenie, że muzyka jest odtwarzana. Również zaskakująca była możliwość zobaczenia wychodzących zza kulis artystów grających na instrumentach, co tylko zaplusowało moje odczucia o spektaklu.

Tanecznie spektakl się obronił, mimo wcześniej wspomnianych drobnych wpadek, co mogło zdarzyć się przy tak skomplikowanej choreografii przenikającej wiele stylów tanecznych. Brawa dla aktorów oraz tancerzy za ogrom wysiłku i trud jaki włożyli w przygotowanie. Efekt, jaki osiągnęli, był świetny, a ruch i emocje w pełni łączyły się ze sobą.

Deszczowa piosenka w reżyserii Tadeusza Kabicza
fot. Natalia Nazar

Jedną ze scen, która najbardziej mnie zachwyciła, miała miejsce w drugiej części spektaklu. Nie zdradzając szczegółów – duet tancerzy zaimponował mi przygotowaniem technicznym, które było widać na pierwszy rzut oka, również przekaz emocjonalny był dla mnie niemalże współodczuwany.

Podsumowując, musical Tadeusza Kabicza jest pełną energii, barwną i humorystyczną adaptacją oryginału i nowym ciekawym spojrzeniem na klasyk. Myślę, że dla każdego, kto lubi oryginał, powinien udać się na ten spektakl, aby zobaczyć zupełnie nową wersję Deszczowej Piosenki.

Autor: Damian Rutkowski

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments