Idealny materiał na następców.
Tak! Powiem Ci, że ostatnio w październiku, w Wiatraku w Zabrzu, syn gitarzysty tak wygarnął For Whom The Bell Tolls na gitarze, że nie chciał zejść ze sceny! Powracając, godzimy to wszystko bez problemów. Oczywiście, będziemy dawać radę, dopóki nie pojedziemy z Metalliką w trasę (śmiech).
Wspomniałeś, że lubisz obserwować ludzi stojących pod sceną. Kto w takim razie najczęściej przychodzi na Wasze koncerty?
To są ludzie, którzy słuchali Metalliki trzydzieści lat temu i nadal to robią. Ja zacząłem w 1988 roku, wiec miałem wtedy dwanaście czy tam trzynaście lat, a teraz, cóż, mam trochę więcej (śmiech). Ogólnie, jest to grupa zdecydowanie bardziej 30+, niż 20+, natomiast fajne i pocieszające jest to, że zaczynają się pojawiać dzieciaki tych ludzi. Oczywiście młodzi ludzie też do nas przychodzą, ale nie jest ich już tak wielu, jak na koncertach, na które ja chodziłem w latach 90, gdzie przeważającą grupą była młodzież. Teraz niestety działa to w drugą stronę – większość ludzi na koncertach metalowych to ludzie, którzy byli młodzieżą właśnie w latach 90.
Raz mnie porządnie zaskoczył jeden facet. Stoi sobie taki siwy dziadek, a my zaczynamy grać. No i co, chłop przyszedł do knajpy napić się piwa i zaraz mu ten kufel wyleci z ręki (śmiech). My tu zaczynamy z Creeping Death, a on tupie nogą i macha głową! Przyszedł do nas po koncercie, wyściskał nas i okazało się, że słucha rocka od lat 60. Koleś ma siedemdziesiąt parę lat i żyje z tą jedną ulubioną muzyką całe życie.
Fajna rzecz, którą widać ze sceny to to, jak ludzie przełamują w sobie jakąś taką nieśmiałość. Czasem ktoś stoi, my gramy pierwszy kawałek, on ręce założone, a na końcu niemal koszulą wywija! To pokazuje, jak muzyka wyzwala w ludziach taką mega pozytywną energię i to lubię obserwować – zaczyna się nieśmiało, a kończy zawsze tak samo! To jest coś takiego, co zawsze zapamiętuję ze sceny. Jeśli chodzi o samą publiczność, to za każdym razem jest dużo tych samych twarzy. To też jest fajne, że ludzie przychodzą raz i chcą nas zobaczyć ponownie.
To chyba najlepszy możliwy znak jakości.
To, co robimy, nie zawsze jest idealne. Na próbach możemy zagrać bezbłędnie, ale później zdarza się zapomnieć nuty czy słów. Myślę, że napisałem więcej tekstu Metallice, niż oni sami sobie, bo kiedy zapomniałem jakieś linijki, to coś tam wymyśliłem. I było. Mimo tego, że nie każdy koncert jest idealny, to nadrabiamy entuzjazmem. Jak to w starym powiedzeniu – co nie dośpiewam, to dowyglądam!
Kiedy pojawia się jakaś wpadka, to jeżeli my się uśmiechniemy do ludzi i damy im do zrozumienia, że wiemy, że coś było nie tak, to oni też zawsze się do nas uśmiechają i jest okej. Nie trzeba udawać, że nic się nie stało. Po tylu koncertach nabraliśmy dystansu. Ludzie wybaczają nam błędy, które popełniamy, a my staramy się zrobić jak najwięcej, żeby się cieszyli (śmiech).
Chciałam zapytać, jak zgromadzić wokół siebie fanów, ale przepis jest chyba prosty – wystarczy nawzajem się sobą cieszyć.
Jeżeli gramy swoją muzykę, to można powiedzieć, że zespół gra dla fanów. Ale my gramy głównie Metallikę, tutaj to fani grają dla fanów. Nie wymyśliliśmy tej muzyki, więc wystarczy niczego nie zepsuć, co nie zawsze się udaje. Ale myślę, że tragedii też nie ma.
Mówisz o publiczności w samych superlatywach, ale może pod sceną zdarzyło się kiedyś coś mniej przyjemnego?
Na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje z tych wszystkich lat, kiedy ktoś na przykład zaczął szumieć na koncercie i za to bardzo sobie cenię rockową publiczność. Na dyskotece byłem chyba raz w życiu i jak wszedłem, to od razu zaczęła się bójka (śmiech). Jeden przykład – graliśmy w Warszawie i po koncercie podszedłem do ochroniarza, który stał na bramce klubu. To była sobota, na tym koncercie było trzysta osób. Zapytałem jak tam, a on mi mówi: „Chłopie, ja tu przyszedłem, odpocząć. Wczoraj byłem na dyskotece i biłem się jakieś sześć, siedem razy. Tutaj jest spokój od 3 godzin”. Powiedział, że jest zachwycony koncertami rockowymi, po prostu przychodzi i jest kultura, mimo tego, że ludzie często są pijani. Musiałbym teraz wymyślać, że wydarzyło się coś niesympatycznego. Publika metalowa jest mega fajna i bardzo cenię sobie, że tak to wygląda.
Pandemia dała porządnie w kość branży muzycznej, zwłaszcza tym mniej znanym zespołom. Jak widzisz przyszłość muzyki? Jest szansa na powrót do normalności?
Na pewno dużo się zmieni. Wiele knajp, w których graliśmy w 2019 roku, już nie istnieje. Właściciele nie dali rady udźwignąć problemów związanych z opłatami, i tak dalej. Muzyczna mapa Polski nie będzie już taka sama, jak wcześniej. No ale, w historii świata pandemii było kilka i ludzie się pozbierali. Zwłaszcza Polacy mają taką narodową cechę wychodzenia z problemów dość szybko, więc przypuszczam, że jak tylko będzie można chodzić na koncerty, to sale będą pełne. Zwłaszcza po roku posuchy! Ludzie będą stęsknieni za tym, co działo się wcześniej.
Żal mi paru klubów, w których nie będzie już nam dane zagrać i to jest bardzo przykra sprawa. Miejsc do grania muzyki rockowej czy metalowej nie ma w Polsce za dużo, i tutaj wracamy do problemu, jaka muzyka jest popularna, a jaka nie. Zobaczymy, co się będzie działo w najbliższym czasie. Pierwsze koncerty po przerwie mamy zabukowane na kwiecień, oby udało się je zagrać, nawet dla ograniczonej publiczności.
W wyniku pandemii rozwinęło się stosunkowo nowe zjawisko – kultura online. W Internecie pojawiają się głosy, że zapłacenie za coś, co można obejrzeć na kanapie, jest nawet lepsze, niż wyjście na prawdziwy koncert.
Zachłysnęliśmy się przez moment technologią wraz ze znajomymi. Łączyliśmy się na Messengerze, gadaliśmy i popijaliśmy sobie do kamery. To było fajne raz, drugi, ale za trzecim razem gadka już się nie kleiła. Trzy miesiące minęło od ostatniej takiej rozmowy. Wszystko, co nowe, jest fajne, ale tak naprawdę nic nie zastąpi kontaktu w cztery oczy. Ludzie to stadne stworzenia, na razie spotkania online i praca z domu są modne, ale jak tylko będzie możliwość rzucenia tego wszystkiego i spotkania się na żywo, to szybko do tego wrócimy.