„Naszą największą wadą jest to, że nie gramy disco polo” – rozmowa z Wojtkiem Sasimowskim z Alcoholiki

0
1396
fot. Krzysztof Kadis

Alcoholica to miód na serca (i uszy!) wszystkich tych, którzy kochają Metallikę. Jeśli nigdy nie widzieliście Hetfielda i spółki na żywo, albo, wręcz przeciwnie, widzieliście i nie wiecie jak ukoić tęsknotę między koncertami – Alcoholica przybywa na ratunek. Zespół dzieli się z fanami swoją radością już blisko dwadzieścia lat i nadal nie zwalnia tempa. Chłopaki przygotowują się właśnie do wydania drugiej autorskiej płyty.

Rozmawiam z Wojtkiem Sasimowskim, człowiekiem-orkiestrą. W Alcoholice gra, śpiewa, komponuje i menadżeruje. Poza Alcoholiką znajduje jeszcze czas na pracę i codzienne życie. Spotykamy się w typowo pandemicznych okolicznościach – na Messengerze. Rozmawiamy o tym, jak to jest znaleźć się po drugiej stronie, czy alkohol może spowodować nagranie płyty i czy bycie frontmanem zespołu Zespołu Pieśni i Tańca ze Świerklańca jest fajne.

Z którym muzykiem Metalliki chciałbyś pójść na piwo?

Wiesz co? Myślę, że najchętniej poszedłbym z Larsem.

Ciekawie…

Ja wiem, że spodziewałaś się pewnie Jamesa…

Większość z fanów tak by właśnie wybrała!

Po tylu latach grania Metalliki i ogólnie po pozyskaniu informacji o nich, po czytaniu książek i tak dalej… wiem, że bez Larsa Metalliki by nie było! To człowiek, który napędza ten zespół pod każdym względem, zwłaszcza, jeśli chodzi o marketing, czy różne pomysły – oczywiście raz lepsze, raz gorsze – ale jednak. Chciałbym z nim pogadać, tak po prostu, jak to naprawdę było z tą Metalliką…

James jest głosem zespołu i z racji tego, że jest wokalistą, to najwięcej się o nim mówi, natomiast Lars to jest taka, wiesz, szara eminencja tego zespołu. Myślę, że tak naprawdę to on ma tam zdecydowanie najwięcej do powiedzenia i dlatego to z nim najchętniej poszedłbym na piwo. Zresztą, wiadomo, że piwo z Jamesem i tak by odpadło w tym momencie. Ostatnio znów podpadł, bo okazało się, że miał nie pić, a pije, miał kolejny odwyk i tak dalej…

Lars jest jednak trochę bucem – a przynajmniej takie wrażenie sprawia jego kreacja medialna. Nie boisz się, że spotkanie z nim mogłoby Cię do niego zniechęcić?

Miałem okazję stać oko w oko z Larsem i zamienić z nim parę słów i to spotkanie jeszcze bardziej pobudziło moją ciekawość! Jeśli porównywać Jamesa i Larsa, który bardziej da się lubić, to na pewno James. Ale jak mamy takie afery, jak ostatnio, że znów pije, że żona mu tam wystawiła walizki przed dom… Tak naprawdę my tych ludzi w ogóle nie znamy.

Oczywiście fajnie jest, kiedy aktor, czy tam muzyk, pokazuje się w telewizji, udziela wywiadów, uśmiecha się ładnie i z pozoru wszystko jest okej. Po latach natomiast wypływają różne niewygodne fakty o tym i o tamtym, ale ile w tym wszystkim prawdy, to już tylko sami zainteresowani wiedzą.

Zacząłem od pewnego czasu być ostrożny w oceniani ludzi tylko i wyłącznie po mojej sympatii do filmu, muzyki, czy roli, jaką odgrywają w życiu… nie wiem, jak jest w Metallice, kto tam najbardziej szkodzi czy pomaga, ale tak chyba ma być – Lars z Jamesem się uzupełniają, jeden z nich jest „tym dobrym”, a drugi „tym złym”. Tak naprawdę, który jest który, to się okaże po latach.

W 2014 roku, podczas koncertu Metalliki w Warszawie, miałeś okazję wyjść na scenę i zapowiedzieć jeden z ich utworów. Jak to jest stać przed tysiącami ludzi, ramię w ramię ze swoimi idolami?

No wiesz… to uczucie jest na pewno nieporównywalne do niczego. Dzień wcześniej graliśmy koncert w Warszawie, w Hard Rocku. Było tam prawie trzysta osób z całego świata, fanów Metalliki, którzy przyszli na before party. Graliśmy przez 4 godziny muzykę Mety, sala śpiewała wszystko razem z nami. Poznaliśmy też technicznych zespołu… Kiedyś, jak się spotkamy, to opowiem Ci całą historię! Było wesoło.

Tak naprawdę, kiedy stanąłem na scenie Metalliki, poczułem zazdrość. To jest mało powiedziane… Dla kogoś, kto gra muzykę, robi muzykę, kto chciałby z tej muzyki żyć… to jest po prostu nieosiągalne, niedoścignione marzenie w naszych realiach. Ten widok, tych kilkadziesiąt tysięcy ludzi uświadomił mi, jaką oni przeszli drogę. Żeby dojść tam, gdzie są.

Mógłbym zamieszkać na tej scenie. Po prostu daj mi gitarę, ja to mogę robić codziennie. Fantastyczna sprawa! Kiedy spojrzałem na tych wszystkich tłoczących się ludzi pod sceną, gdzie niejednokrotnie sam byłem… Powiem ci, że szybko można się przyzwyczaić do bycia na miejscu zespołu.

fot. Krzysztof Kadis

Jak to się stało, że Alcoholica zaczęła grać?

Historia jest bardzo banalna. W latach 90., w liceum, miałem swój zespół, graliśmy koncerty, zdarzyło nam się nawet zagrać jako support przed Acid Drinkers, to był chyba 1999 rok. Później po szkole koledzy pojechali na różnego rodzaju studia i zespół się rozpadł. Jakiś czas później, w 2004 roku poznałem w Świerklańcu – gdzie mieszkam – człowieka, z którym zacząłem znów grać. On grał na perkusji, ja na gitarze i tak stwierdziliśmy, że fajnie będzie po paru latach przerwy znowu zacząć. Zapytałem go, czy gra Metallikę – on mówi, że coś tam gra. I od tego zaczęliśmy.

Wiesz, jak usłyszałem pierwszy raz, w 1989 roku, One Metalliki, to pomyślałem, że chciałbym kiedyś to zagrać na scenie. Miałem okazję zrealizować cel! I tak krok po kroku ćwiczyliśmy, najpierw Master of Puppets, przez pół roku, po parę razy w tygodniu. Powiem Ci szczerze, że miałem już tego kawałka serdecznie dosyć… No, ale od tego żeśmy zaczęli, tak żeby wiesz, coś grać. Zrobiliśmy więc jeden numer Metalliki, potem drugi, potem trzeci… Kolega akurat miał w Świerklańcu knajpę i w tej knajpie zagraliśmy nasz pierwszy koncert, dla znajomych. No i tak to się zaczęło.

To był 2004 rok, YouTube dopiero zaczął raczkować, nie wiedziałem więc, że taki zespół jak Alcoholica już istnieje, w Kanadzie na przykład. Nasza nazwa nawiązuje oczywiście do tego, jak mówiono na Metallikę, żeby fani Metalliki od razu wiedzieli, co gramy.

Zagraliśmy jeden koncert, fajnie nam to wyszło, ludzie chcieli przyjść na następny, no i tak z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc… okazało się, że robimy to już 16 lat. Skład zespołu się zmienił, ale marzenia pozostają te same – zostać gwiazdą rocka! Graliśmy tylko Metallikę, a nie swoje numery, więc wiele razy nam zarzucano, że nie mamy swoich kawałków, tylko wozimy się na plecach Mety. Nam bardziej chodziło o to, żeby mieć z tą muzyką coś wspólnego – a że gramy utwory najlepszego zespołu metalowego na świecie, to wcale mi te komentarze nie przeszkadzały.

Czytaj dalej -> STRONA DRUGA

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments