Czy te zarzuty wpłynęły na decyzję, żeby stworzyć autorskie kawałki? Czy po prostu któryś z Was powiedział – hej, nagrajmy coś swojego?
Za decyzją nagrania czegoś swojego stał alkohol (śmiech). A było to tak, że poznaliśmy gościa, który zaproponował, żebyśmy wypuścili nasze piwo, sygnowane nazwą Alcoholiki. Nazwaliśmy to piwo Beer ’em All. Kiedy pojawiło się piwo, to razem z nim koncepcja, żeby je zareklamować, więc nagraliśmy piosenkę. I tak powstała pieśń piwna Beer’em All, która zajęła 7 razy pierwsze miejsce na liście Turbo Top Antyradia. Od tego momentu ludzie zaczęli pytać, kiedy wydamy swoją płytę.
Wcześniej nie mieliśmy do tego jakiegoś parcia, bo, po pierwsze – graliśmy covery, a po drugie, każdy z nas pracuje, nie żyjemy z grania i czas na tworzenie muzyki jest bardzo mocno ograniczony. Spotykaliśmy się na próbach i ogrywaliśmy nowe kawałki Metalliki, ale zawsze brakowało chwili, żeby przysiąść i zrobić coś swojego, a poza tym, nasz perkusista wtedy mówił – co byśmy nie zrobili, to zawsze będzie gorsze od Metalliki. Myśleliśmy, że ma rację, po co się rzucać z motyką na słońce, ludzie znają nas z grania coverów i może tak powinno zostać.
Piwo dodało nam kopa, żeby coś jednak nagrać. Dzięki niemu zrobiliśmy piosenkę, która okazała się przełomem, jeśli chodzi o naszą, szumnie to nazwijmy, karierę w branży muzycznej (śmiech). Nagle ludzie zaczęli pytać, kiedy płyta, mówić, że to jest fajne, że to dobry pomysł, żebyśmy robili swoją muzykę. Zrobiliśmy drugi kawałek, For Those Who Left, potem trzeci – How Far is Far Enough. Stwierdziliśmy, że skoro to są już trzy kawałki, to już nic, tylko wydawać album. W 2017 roku ukazała się nasza pierwsza płyta, Sub Zero, wymęczona, po tylu latach grania Metalliki! I została super przyjęta przez fanów Mety.
Granie w Alkoholice to z jednej strony przekleństwo, z drugiej strony pozytywna sprawa, bo ludzie, którzy słuchają Metalliki przelali na nas sympatię do nich… Jeśli ktoś był na naszym koncercie, żeby posłuchać ich utworów, to później z ciekawości posłuchał i naszej muzyki. Dzięki temu mieliśmy ułatwioną drogę do pozyskania słuchaczy, nie tylko zresztą w Polsce, ale też na świecie! Płyta w fizycznej formie pojechała do kilkunastu krajów, a po wynikach na Spotify widzę, że mamy odsłuchy z około pięćdziesięciu państw, w zeszłym roku pojawiły się nawet pojedyncze z Haiti czy z Hondurasu! Fajnie, że ta muzyka Zespołu Pieśni i Tańca ze Świerklańca gdzieś tam się toczy po świecie.
Zabraliśmy się za kolejną płytę, wydaliśmy do tej pory trzy single. Oczywiście, grania Metalliki nigdy w życiu nie porzucimy, ale fajnie się przemyca na koncertach swój kawałek o piwie między Enter Sandman a Seek&Destroy.
Co jest według Ciebie najlepsze w byciu muzykiem?
Myślę, że możliwość zostawienia wszystkich problemów związanych z prozą życia za sobą. W momencie, kiedy wychodzimy na scenę i gramy, to skupiam się tylko na tym, co robię. Nie myślę o niczym, kiedy gramy muzykę. Patrzę na twarze ludzi i staram się poprzez te dwie godziny przekazać wszystkie swoje emocje, w jak najbardziej pozytywny sposób. Trochę tych emocji się we mnie zbiera, z takiego normalnego życia, z pracy, z jakichś problemów i tak dalej… Nie wyobrażam sobie życia bez tego. Teraz, kiedy już parę miesięcy nie gramy koncertów, to codziennie przychodzę z pracy do domu, robię coś, idę spać, wstaję rano, idę spać, wstaję rano…
Granie koncertów nie jest takie proste, jakby się mogło wydawać. Widz przychodzi do klubu o 20, ogląda nasz występ i idzie do domu. Natomiast z naszej perspektywy wygląda to tak, że czasem jedziemy na miejsce dziesięć godzin, rozkładamy sprzęt przez dwie, później gramy dwie, po koncercie przez półtorej godziny zbieramy sprzęt i wracamy kolejne dziesięć godzin. Produkt końcowy w postaci koncertu to jedna rzecz, a to, co się dzieje wokół, ten cały maraton, jest czasem bardziej wyczerpujący niż parę dni zwykłej fizycznej pracy. Ale to wszystko daje niesamowitą radość. Robię to już kilkanaście lat i poznałem tylu fajnych ludzi! To jest najcenniejsza rzecz dla mnie, jeśli chodzi o to, szumnie nazwane, bycie muzykiem. Kontakty, które mam w całej Polsce, ludzie, których poznałem, historie, które przy tej okazji usłyszałem, morze piwa, które wypiłem – tego nikt mi nie odbierze. To zostaje w głowie do końca życia. I to jest taka najważniejsza i najcenniejsza dla mnie rzecz, kontakt z ludźmi.
To może teraz z drugiej strony – jakie wady zauważasz?
Wadą w naszym przypadku jest to, że nie gramy disco polo, tylko heavy metal. To jest naprawdę poważna wada! Oczywiście, żartuję, ale kiedyś wszyscy słuchali muzyki gitarowej. Granie w latach 70., 80. to marzenie każdego muzyka, w tamtym okresie wszyscy tego słuchali. Natomiast obecnie – mam wrażenie, że ludzie podchodzą do muzyki w taki sposób, żeby coś tam sobie leciało, słuchają byle czego. W popularnych radiach kreuje się na hity kawałki, które zazwyczaj są byle jakie.
Miniony rok pokazał, co tak naprawdę jest ważne w życiu i przy tym kolejną wadę grania muzyki. Teraz muzyka praktycznie nie istnieje na żywo, tylko jakieś pojedyncze przypadki, jak koncerty TVP i tak dalej. Gdyby nie to, że wszyscy pracujemy… Jako muzyk mam znajomych, którzy żyją tylko z grania muzyki i powiem Ci szczerze – nie zazdroszczę im. Jeśli nie jesteś Dodą, albo odmrażaną na każdego Sylwestra Marylą Rodowicz…
Maryli Rodowicz zdarzyło się narzekać na ciężki los już na początku pandemii.
Co mają powiedzieć tacy normalni ludzie, którzy grali na przykład w knajpach i z tego żyli, a teraz pracują w różnych zawodach, o które się nawet nie podejrzewali, że mogą w nich pracować? Tylko po to, żeby jakoś wyżyć. Minus bycia muzykiem jest taki, że kiedy coś naprawdę poważnego się stanie, to muzyka spada na ostatni plan. I to jest chyba największy dramat dla tych, którzy chcieliby z tej muzyki żyć.
Jak udaje Ci się pogodzić pracę i życie codzienne z pasją?
Jako zespół już bez problemu dawno to opanowaliśmy. Być może byłoby inaczej, gdybym całe życie grał i nagle został zmuszony do podjęcia jakiejś pracy, żeby żyć, ale ja całe życie godziłem granie i pracę. Nigdy nie myślałem nawet o tym, że będę mógł się utrzymać z muzyki, zawsze traktowałem to jako hobby. Ale nie obraziłbym się oczywiście, gdybym wygrał w totka i mógł się skupić tylko na muzyce! Marzy mi się taka możliwość, jaką miała Metallica na przykład przy nagrywaniu Black Albumu. Nagrywali go rok, chodzili sobie do studia, robili kawałek przez miesiąc, potem mogli sobie wyskoczyć na jakieś koncerty, później znowu skupiali się na nagrywaniu… To jest fajne i tego mi brakuje. Chciałbym mieć więcej czasu na robienie muzyki.
Ale pracujemy w budowlance, ja z basistą, perkusista też. Skończyłem politologię o specjalizacji samorządowo-ustrojowej, ale nie potrafię tak kraść (śmiech). Wolę grać muzykę i nosić worki na budowie, niż patrzeć ludziom w oczy i ich okłamywać.
Bez problemu na naszym etapie da się pogodzić muzykę z innymi rzeczami, chociaż wiadomo, że czasem wiąże się to z wyrzeczeniami. Nasze rodziny są już przyzwyczajone, że nie ma nas co drugi weekend, że wieczory są zajęte. Póki co, jestem naszym menadżerem, załatwiam koncerty, więc staram się jakoś całość układać. Wszystko, co robimy w muzyce, jest podporządkowane życiu rodzinnemu, nie ma już miejsca na taki spontan, który był w szkole średniej czy na studiach. Brałem wtedy gitarę i nie wiedziałem, gdzie jutro będę! Teraz dobrze jest mieć wszystko poukładane, nawet dla zdrowia psychicznego tych, którzy nas otaczają. Moja żona też ma swoje życie, swoje zajęcia, zresztą, rodzina każdego z nas jakieś ma. No i mamy już dzieci w zespole, czterech chłopców!
Czytaj dalej -> STRONA TRZECIA