Lana Del Rey w najnowszym albumie idzie swoją utartą ścieżką. Norman Fucking Rockwell opowiada bowiem o Ameryce minionych lat, okraszonej dusznym i powolnym klimatem kalifornijskiego lata, w której toczą się trudne, bolesne miłości. Artystka pokazuje więc wszystko, z czego ją znamy, ale robi to w taki sposób, że nie można przejść obojętnie obok tego krążka.
Klasyczna Lana Del Rey
Melancholijna Lana snuje swoje ballady ze smutnym uśmiechem. Takie wrażenie można odnieść, słuchając każdej z czternastu piosenek na krążku. Głos wokalistki wspierany jest głównie przez pianino. Z rzadka pojawiają się gitary elektryczne, a nawet syntezatory, jednak są tak wplecione w warstwę instrumentalną, że wszystko tworzy minimalistyczną, subtelną kompozycję. Słuchając całości Norman Fucking Rockwell na raz trudno oprzeć się wrażeniu, że przez godzinę wybrzmiewa ta sama, bardzo długa piosenka. Wszystkie utwory są do siebie podobne i brak tutaj wyróżniających się hitów, jak Video Games czy Summertime Sadness z drugiej płyty Lany, Born to Die. Wybór najlepszych tytułów będzie więc w dużej mierze kwestią subiektywną. Jedną z pozycji bardziej zapadających w pamięć jest pierwszy singiel zapowiadający płytę, Mariners Apartment Complex, swoim klimatem przywodzący na myśl oceaniczne wybrzeże.
Norman Fucking Rockwell zdecydowanie zyskuje, kiedy go sobie dawkujemy. Zwłaszcza, że nad całością wisi nostalgiczny, nieco depresyjny klimat, który mocno udziela się słuchaczowi.
Norman Fucking Rockwell
W kontekście tego, o czym śpiewa wokalistka, nazwa nowego wydawnictwa jest bardzo wymowna. Tytułowy Norman Rockwell był znanym amerykańskim malarzem i ilustratorem, tworzącym do lat 70. XX wieku. W swoich pracach wykorzystywał motyw sielankowej amerykańskiej egzystencji. Odwołaniem do jego postaci Lana Del Rey podkreśla nostalgię za małomiasteczkowym, wyidealizowanym stylem życia przed czasami globalizacji.
W teledysku do Doin’ Time, będącego coverem piosenki zespołu Sublime, zobaczymy nawiązanie do Stanów lat 70. Oto w kinie samochodowym widzowie oglądają film, którego bohaterką jest sama Lana. A w tle toczy się zdrada, która zostanie ukarana… w ciekawy sposób.
Venice Bitch
Kolejnym często przewijającym się motywem jest słynna Venice Beach w Los Angeles. Jej nazwę artystka parafrazuje nawet przewrotnie w utworze pt. Venice Bitch. Jest on najdłuższym kawałkiem na krążku, nasyconym nawiązaniami m.in. do poezji Roberta Frosta i sentymentalnych filmów Hallmark Channel. Jak widać w samej nazwie albumu i tytułach piosenek, Lana nie stroni od wulgaryzmów. Jej opowieści o miłości są przeznaczone zdecydowanie dla dorosłych, zarówno w warstwie tekstowej, jak i w przekazie. Nie ma w nich młodzieńczej niewinności, jest za to rozgoryczenie, ból i powroty do przeszłości. Artystka nie owija w bawełnę i dosadnie przekazuje to, co ma na myśli. Robi to jednak z niesamowitym wdziękiem i klasą.
Perełka muzyki pop
Od czasu płyty Born to Die Lana Del Rey konsekwentnie pozostaje w klimacie indierocka, nie oddalając się od niego na więcej niż pół kroku. Norman Fucking Rockwell jest jednak najbardziej kameralnym i dojrzałym pośród jej albumów. Teksty przywodzą na myśl poezję śpiewaną, a muzyka wprowadza w oniryczny, słodko-gorzki nastrój. Nie zalicza się co prawda do składanek hitów, ale warto poświęcić jej uwagę. Z pewnością jest prawdziwą perełką współczesnej muzyki popularnej.