Tony Yoru to polski artysta, który ostatnio wydał krążek o tytule Zorze. W wywiadzie dla Kulturalnych Mediów dowiecie się więcej o wydawnictwie – ale również o samym autorze.
Wychowywałeś się w artystycznej rodzinie, a ty sam uczyłeś się i rozwijałeś wokalnie od dziecka. Możesz trochę o tym opowiedzieć?
Tak, ale moja rodzina jest uzdolniona raczej od tej plastycznej strony. Chociaż tato coś tam potrafi zaśpiewać, ale powiedzmy, że hobbystycznie. Ja nigdy nie ogarniałem tych tematów. Figurki dobrze malowałem, jak byłem małym metalem, ale sztuki wizualne nie zwracały specjalnie mojej uwagi. Jarałem się muzyką, zespołami, tym wszystkim co im towarzyszy – występy, nagrania i tak dalej. Pamiętam, że od małego chciałem być na scenie. Pchałem się na przedstawienia w podstawówce, potem mi się odechciało aktorskich akcji. Śpiewać zacząłem jak miałem 13 lat. Siostra mi to zasugerowała, kiedy darłem ryja do Nirvany w pokoju. (śmiech) Poszedłem na lekcje, kiedy zacząłem śpiewać w gimnazjalnym zespole i jakoś poszło. Miałem od wtedy kilka zespołów, z którymi grałem. Zakończyło się to około 2 lata temu, przeradzając w aktualny projekt.
Właśnie, wtenczas mocno zaangażowałeś się w muzykę metalową. Dlaczego?
Bo mi się podobała. Od małego zaraził mnie – nią – mój ziomek z Anglii. Wiadomo, ziomek z Anglii to od razu się inaczej patrzyło na rzeczy, które pokazywał, a że to było w podstawówce to już w ogóle. Także wtedy jakoś zacząłem słuchać tych bardziej mainstreamowych zespołów. Linkin Park, SOAD, jakieś inne numetale, grunge. Wszystkiego co się znalazło. Chociaż ja w tym zawsze byłem kiepski. Rzadko szukałem muzyki, sama do mnie trafiała. Szczerze, nie wiem do końca czemu ja przy metalu tak długo trwałem. Może przez to, że wydawało mi się, że tam muzyka niesie za sobą przekaz, a inna nie. Głupie, bo to nieprawda i teraz dużo więcej emocji oraz przekazu widzę we wszystkim, prócz właśnie metalu. Ale, wtedy inne gatunki wydawały się puste, powierzchowne – rzadko słyszałem o czymś ważnym. Sam też miałem swoje jazdy w głowie i poglądy na temat świata. Metal do tego pasował. Walka z systemem, irytacja tym, że trzeba się wpasowywać w normy, być jak wszyscy inni. Na dzieciach leży dość spora presja. Myślę, że często sobie nie zdajemy z tego sprawy, że oczekuje się od nas czegoś już od najmłodszych lat.
To prawda.
Mnie to irytowało, chciałem sobie robić rzeczy po swojemu. Stąd pewnie ten bunt i darcie mordy. Bo ja tak prywatnie, to jakiś głośny nie jestem. We Fresh N Dope się śmieją, że jestem Tony Volcano. To zabawne, bo to by było jakieś moje alter-ego! (śmiech) Raczej jestem w stanie uśpić rozmową. Chociaż bywa różnie.
Jakoś mnie nie usypiasz. (śmiech)
Dzięki! (śmiech) W każdym razie nikt, kto nie widział, nie jest w stanie uwierzyć, że potrafiłem tak krzyczeć.
Przyznam się szczerze, że jak usłyszałam twój album Zorze, to byłam w szoku. Ta płyta jest taka… inna. Piękna, spokojna, może nawet ostrożna w jakimś stopniu. Nawet przekleństwa nie przeszkadzają! (śmiech) A ty? Jak widzisz, lub czujesz, swój album?
Dzięki, bardzo mi miło, że się podoba! Tak po czasie, doceniam go jeszcze bardziej. Lubię go, jest to pierwsza rzecz w życiu, którą naprawdę skończyłem i byłem z niej dumny. Nie zdarzało mi się to wcześniej. To znaczy… coś tam było, ale czy się jakoś mocno tym jarałem? To jest dla mnie taka trampolina, żeby działać dalej. Płyta mnie otworzyła, pozwoliła zrozumieć czego ja od życia chce i jak sobie z nim poradzić. Dla mnie to była terapia po paru latach, które za ciekawe nie były. A, oczywiście w jej tworzeniu brał udział Tomek TomaShh Kunysz, który wyprodukował album i zmiksował w większości.
Właśnie miałam o niego zapytać. Powiedz, proszę, więcej.
Fajnie się to robiło. Nie wiedzieliśmy, że nasza wspólna droga tak daleko nas zaprowadzi. Bo myślę, że trochę nam się udało dobrych rzeczy zrobić. Dlatego można powiedzieć, że Zorze to też taka mała niespodzianka, której się nikt nie spodziewał. Ja to już na pewno nie ze swoim racjonalnym podejściem do życia. (śmiech)
Poruszyłeś w utworach ważne dla ciebie tematy osobiste. Było trudno się przełamać?
Niezbyt. Gorzej było z językiem.
To znaczy?
Całe życie po angielsku pisałem. Nagle słuchasz bitu, który już sam w sobie jest dla ciebie obcy i jeszcze musisz po polsku coś o sobie, albo otoczeniu, napisać. Tragedia. Zanim mi się to zaczęło podobać trochę minęło. Polskiej muzyki też mało słuchałem, to na pewno miało wpływ. Dlatego język był przeszkodą i myślę, że dalej trochę jest. Jeszcze się uczę z niego korzystać i idzie mi coraz lepiej. No, ale wiadomo, najważniejsze, żeby przekazać to, o co ci chodzi w tekstach. To mnie ratowało, bo ja tylko tak potrafię mówić o sobie i o tym co myślę. Prywatnie staram się ludziom nie narzucać, chyba, że mam coś pozytywnego do przekazania, wtedy tak. Znajomi się pewnie nie zgodzą, ale trudno. (śmiech) Ostatecznie mało mówię. Chyba dlatego śpiewam. Dziwne, ale przychodzi mi to dużo łatwiej niż nawijanie bardzo często.
Podobno tytuł, Zorze, jest nieprzypadkowy…
To prawda. Zorze, to takie światełka nad głową, które sobie wyobrażam. Wizualizacja myśli, tych gorszych i lepszych. To też światła miasta, które nie dają spać. Myślę, że każdy może to rozumieć inaczej. Ja się tylko staram coś tam przekazać w swojej twórczości, zwrócić na uwagę słuchacza. Niekoniecznie mówić, jak ma być. Bo kim ja jestem, żeby tak mówić. Ludzie sami wiedzą co mają robić. Czasami tylko warto kogoś szturchnąć. Bo my tak cały czas lecimy do przodu, że nie rozglądamy się na boki za bardzo. Biegniemy za czymś bez przerwy. Czy to za karierą, kimś bliskim, marzeniami, własnym konceptem świata, który sobie wymyślamy… To też są zorze, te nieustannie męczące, wiszące z tyłu głowy myśli, których mamy dzisiaj przesyt przez to co widzimy na ekranach i w ogóle dookoła. Dużo tego, ja nie wiem za co mam się złapać czasami. Dlatego zwróciłem na to uwagę. Byłem już zmęczony tym ciągłym wdrażaniem swojego planu w życie. To nie jest fajne, jak utkniesz w czymś co miało ci przynieść spełnienie, a przyniosło napięcie, stres i w ogóle wyprało cię ze wszystkich wartości i ideałów. Potem sobie z tym jakoś próbujesz radzić. Wiadomo, jak teraz sobie radzimy z problemami. Albo chcemy o nich zapomnieć, albo sobie jakoś pomagamy. Raczej nie staramy się zrozumieć czemu coś miało miejsce. Lepiej zapomnieć i iść do przodu. W tym wszystkim są Zorze. Jak tak teraz o tym mówię, to nic miłego. Myślę jednak, że warto co jakiś czas spojrzeć na tą swoją ciemniejszą stronę. Można się dużo o sobie nauczyć i jak się to zrobi z wyczuciem, zrozumieć, że te życie wcale takie straszne nie jest. Rozgadałem się, nie?
Ale ja to lubię!
To dobrze.
Zorze to alternatywny pop, R&B, trochę hip-hopu w postaci gości. Lubisz eksperymentować?
Lubię, lubię. Chociaż w przypadku tej płyty format był otwarty. To nie miało być nic konkretnego. Szukaliśmy z Tomkiem stylu, ale bez napinki. Tworzyliśmy sobie na zajawce i tyle. Teraz się to trochę zmienia. Chyba wiem w jakim kierunku chcę podążać. Nie znaczy to co prawda, że nie będę eksperymentować, bo pewnie będę. Jak mi się podoba bit, to do niego śpiewam. Nieważne jaki on będzie. Wystarczy mi spoko melodia i brzmienie, które siada w głowie. Czasami sam nie wiem do końca czemu coś mi się podoba, tak po prostu jest.
Gedz, Ras, Bonson. Czyli goście. Jak to się stało, że nawiązaliście współpracę? I jak ona wyglądała w studio?
To wynikło ze współpracy z Fresh N Dope. Ja ich, przyznam się szczerze, wtedy nie znałem. Wchodziłem dopiero w ten klimat. Propozycje mi siadły, więc uznałem, że czemu nie. Bardzo ciekawie to rozwinęło numery i cieszę się bardzo, że tak się wszystko potoczyło. Co do współpracy, wszystko działo się przez kompa. Widziałem się tylko na klipie albo koncercie, i to i tak nie z wszystkimi.
Mgli to twój najnowszy singiel. O czym opowiada ten utwór?
Mgli opowiada o tym jak odwracamy wzrok od rzeczy, które wzbudzają w nas niepokój. O problemach świata, bliższych i dalszych. O ignorancji, nawet takich najmniejszych rzeczy. Głupi przykład, ale załóżmy, że lecisz sobie na imprezkę najpierw jeden dzień w tygodniu, po jakimś czasie już dwa, potem trzy i tak do końca. Przyzwyczajasz się, to przestaje być to dla ciebie dziwne, że tak robisz. Nagle się budzisz i widzisz, że jesteś w miejscu, w którym się znaleźć nie chciałeś i nie poznajesz siebie w lustrze. Wtedy przestaje być fajnie. Zdajesz sobie sprawę, że dałeś dupy, zapuściłeś się i w ogóle: “co jest”. Tak może być ze wszystkim, kiedy żyje się zupełnie beztrosko. Też jestem za tym, żeby się życiem cieszyć, wiadomo. Tylko taka zupełna zlewka może doprowadzić do złych rzeczy. Myślę, że wszyscy tego dzisiaj doświadczamy przez zmiany na świecie. Bo żyliśmy sobie jakby jutra nie było i nagle okazało się, że to ma swoje konsekwencje. Chociaż, gdzieś z tyłu głowy pewnie wiedzieliśmy, tylko “kto by się przejmował, to jeszcze tyle czasu w końcu”. Myślę, że duża część z nas dalej tego nie widzi i nie mam do nikogo o to pretensji, ale dlatego ten numer napisałem. Fajnie tak sobie razem pomyśleć czasami o poważniejszych tematach. Bo nagle można się obudzić i zobaczyć, jak wszystko wokół się pali.
A będziesz chciał wydać jeszcze jeden utwór promocyjny?
Najpewniej będzie to Trauma. Co do terminu jeszcze nie wiem, ale na pewno będę informować na bieżąco. Potem wlecą remiksy, swoją drogą, od LOAA i @atutowego.
Jaki będzie twój następny krok?
Teraz zabrałem się za robienie nowego materiału i na tym skupiam całą swoja uwagę. Jaki on będzie, mówić na razie nie będę, trzeba poczekać. Planujemy też kilka ruchów z FND. Zobaczymy, jak to się wszystko potoczy, ale na tę chwilę to tyle. Powiem tylko, że będzie dobrze! (śmiech) Staram się teraz najlepiej jak umiem rozwijać i poświęcać muzyce tyle czasu ile mogę. Nowe rzeczy będą inne, nie robiłem czegoś takiego na Zorzach. Może odrobinę, ale dla mnie to dość spora zmiana i mam nadzieję, że nie zawiedzie.