Truism to zespół dowodzony przez Łukasza „Dzvona” Cyndzera, gitarzystę znanego m.in.: z Acid Drinkers. W wywiadzie dla KM Dzvon i Maciej odpowiedzieli na kilka moich pytań: o brzmienie zespołu, debiutanckiego LP, tworzenie bandu lub o plany na 2024 rok. Zapraszam!
W jakich okolicznościach powstał Truism?
Dzvon: Całkiem podobnych do powstania Motörhead: dałem się wyrzucić z zespołu, więc założyłem swój, by już więcej się to nie powtórzyło. Miałem parę numerów w szufladzie i sporo sportowej złości. To w zupełności wystarczyło.
Co, Waszym zdaniem, jest najtrudniejsze w tworzeniu zespołu? Mimo iż Truism jest dosyć nowym zespołem, o tyle wszyscy macie już spore doświadczenie jako muzycy…
Maciej: Mówiąc o stanach, przez które przechodzi, zespół do głowy przychodzi mi materiał dokumentalny, który widziałem kiedyś na temat związków poliamorycznych. Oglądając go nie mogłem oprzeć się myśli: „Cholera, to wszystko jest o graniu w zespole!”. Zakładając, że muzyków łączy swego rodzaju pasja lub wręcz obsesja na punkcie tego, co współtworzą, nie sposób jest nie uciec się do takiej analogii – pun intended, haha. W związku poliamorycznym, jak i w zespole muzycznym, mamy do czynienia z ogromnym ładunkiem emocji i pasji, ale i oczekiwań. W idealnym świecie wszyscy są równie zaangażowani w dobrostan tego, co współtworzą, jednak rzeczywistość często nie jest tak jaskrawa – z wielu, mniej lub bardziej, uzasadnionych życiowych powodów. Nawet w konwencjonalnym związku partnerskim pojawiają się pretensje, zazdrość, rozczarowanie i gniew w stosunku do drugiej strony, co rodzi frustrację. Wyobraź więc sobie zwielokrotnioną frustrację w konfiguracji, która składa się z 4 osób! Trudno jest przyznać się do słabości. Praca, jaką trzeba wykonać, jest nieunikniona, a to, czy znajdziemy siłę, by ją wykonać, lub wyrozumiałość, aby przebaczyć zaniedbania, zależy od siły naszego charakteru, poziomu naszej empatii i wiary we wspólny cel. Myślę, że właśnie to stanowi największe wyzwanie, lecz nagroda musi być tego warta, bo gdy patrzysz na zespoły, które działają jak dobrze naoliwiona maszyna, jak monolit ze skrystalizowanym celem, wtedy ze sceny wraz z ich muzyką płynie czysta miłość.
Dzvon: Zdecydowanie najtrudniejsza jest KOMUNIKACJA. Nie tylko w muzyce, ale w całokształcie relacji między ludźmi. Paradoks polega na tym, że komunikowanie się jeszcze nigdy nie było tak proste, wielowymiarowe i szerokopasmowe, ale mimo to cały świat ma ogromny problem z dialogiem – od komentarzy pod postami po relacje w najbliższej rodzinie. Na płaszczyźnie muzycznej każda interpersonalna trudność, z jaką zderzyłem się, grając z ludźmi ponad 20 lat, nacechowana była niewłaściwą bądź niewystarczającą komunikacją. Zmiany w Truism przed kilkoma miesiącami również.
No właśnie… Truism powstał niemal tuż przed pandemią, w ubiegłym roku ukazała się Wasza pierwsza Epka Insanitarium, której premiera była przekładana parę razy, mieliście sporo zmian personalnych… Zdaje się, że od początku mieliście mocno pod górkę?
Maciej: Nie można powiedzieć, żebyśmy mieli bardziej pod górkę niż pozostali od czasu pandemii. Cały świat zmagał się z nowymi problemami lub starymi problemami poznanymi na nowo w trakcie izolacji. Sytuacja była więc uniwersalnie podła dla nas wszystkich. W jej obliczu jako zespół nie widzieliśmy jednak innej opcji, jak zajęcie się Epką, co pozwoliło nam jednocześnie utrzymać się przy zdrowych zmysłach zamiast rozpaczać nad ogromem możliwości, jakie nam przepadają (koncerty, możliwość zarobkowania, itp) oraz zbudować warsztat niezbędny do funkcjonowania zespołu na odpowiednim jakościowo poziomie. Mimo swej zwięzłości wspomniana Epka jest swego rodzaju dziennikiem, który uchwycił całe spektrum stanów, przez jakie przyszło nam przejść w trakcie pracy nad tym materiałem. Myślę, że daje też wgląd w progres brzmieniowy, jaki nastąpił w Truismie.
Dzvon: Dużo można by mówić o trudnościach, ale wolę skupić się na czymś pozytywnym. Przeszliśmy wietrzenie pomieszczenia na miarę tornada, ale było warto, bo obecnie po raz pierwszy odczuwam, że Truism to zespół, a nie projekt. Pojawiła się radość i głośny śmiech, poczucie rosnącej więzi i chęć przebywania razem na sali. Mam nadzieję, że ten stan utrzyma się permanentnie. Wszystko jednak zależy od odpowiedniej komunikacji.
Jak już pojawił się temat Epki… Słuchając jej, nasuwa się skojarzenie z Sepulturą lub Gojirą. Jest tutaj puls, jest groove. Od początku mieliście taki zamysł – żeby to brzmienie oddychało, było takie „plemienne”?
Maciej: Myślę, że po tylu latach obcowania z ciężkimi brzmieniami, zgłębienia wiedzy na temat tego, co nas najbardziej kręci i krojenia tak zidentyfikowanych rozwiązań pod siebie, ten „plemienny” oddech muzyki jest bardziej naturalną konsekwencją niż zamysłem. Nasze muzyczne rodowody ociekają muzyką zbudowaną na groovie. Rytm bębnów i wręcz organoleptyczny sposób jego odbioru przez ludzkie ciała przy odpowiedniej realizacji akustycznej pozwala przemawiać do słuchaczy językiem uniwersalnym, który zaprasza do tańca – szkoda pozbawiać się możliwości korzystania z tak silnego medium, nieprawdaż?
Faktycznie 🙂 W jednym z wywiadów Dzvon powiedział, że Truism nie jest zespołem dla każdego. Dla kogo w takim razie jest Wasz zespół?
Maciej: Dla tych, którzy w muzyce brutalnej i ciężkiej lubią odnaleźć rozwiązania zarówno wyrafinowane, jak i chwytliwe. Dla tych, którzy z zainteresowaniem sięgają po teksty piosenek, aby odbiór kompozycji i jej klimatu był kompletny. Dla tych, którzy nie boją się wejść w muzykę po pas, aby później zapragnąć zanurzyć się w niej po czubek głowy.
W tym samym wywiadzie Dzvon powiedział: „Niech ten zespół będzie dla odbiorców takim filtrem, który pozwoli zostawić za sobą jakiś kawałek tego syfu [życiowego – przyp.red.] i podążać dalej do przodu”. Czy dla Was muzyka jest właśnie takim filtrem? Lekarstwem na to, że w życiu nie zawsze jest okej?
Dzvon: Z pewnością, ale jest to gorzka pigułka. I bardzo dobrze, bo powinna być! Jeśli Twoja pasja nie boli, to wybrałeś niewłaściwą. Jeśli przychodzi zbyt łatwo, to za niskie cele sobie stawiasz. Krzyż ma być ciężki i szorstki. Masz pod nim padać na ryj po to, by nauczyć się wstawać. Szczęście zostawmy dla kobiet i dzieci. Znaczenie to coś więcej, a jego poszukiwanie musi boleć. Cierp więc swoją przygodę!
Pytanie do Ciebie, Dzvon: jesteś zarówno gitarzystą, jak i wokalistą. Czy pogodzenie tych dwóch rzeczy jest dla Ciebie trudne?
Dzvon: To było największe wyzwanie, z jakim musiałem się zmierzyć, dołączając do Acid. To chcąc-nie chcąc operowanie dwoma instrumentami jednocześnie i była to dla mnie kompletna nowość. Szczególnie, że wbrew obiegowej opinii nie należę do typów zdolnych. Pracowity? Tak. Konsekwentny? Być może, ale talent to zostawmy Voggowi i Możdżerowi. W moim programowaniu egzoszkieletu na potrzeby grania i śpiewania kluczowe jest zlokalizowanie tego, co w danym momencie kurczowo ściskam i rozmasowanie tego skurczu. To może być napięcie fizyczne wynikające z dynamiki riffu, odruch gonienia do przodu, ale też moja własna głowa wmawiająca mi różne dziwne rzeczy. Trzeba tu jednak wykazać się pokorą i mielić do skutku, choćby miałoby to być sylaba po sylabie w tempie wolniejszym o 50%. Każdy wers się kiedyś kończy.
A jak to się stało, że zostałeś wokalistą?
Dzvon: Uważam, że jeszcze nie jestem wokalistą, ale gdyby jednak tak to określić, to sprawa była prosta: rytmiczny w Acid zawsze śpiewał, więc jeśli chciałem dostać tę robotę, to musiałem podnieść kwalifikacje. I to zrobiłem. Ponoć całkiem skutecznie.
Moim zdaniem tak 🙂 A czy teksty Truismu zawsze są inspirowane Twoim życiem? I pewnymi obserwacjami, rzeczami, które zauważasz?
Dzvon: Zawsze punktem wyjścia są moje własne przeżycia. Nie potrafię inaczej. Moje odczucia nie są jednak celem samym w sobie. Celem jest odbiorca. Jak pozna tekst, to każde „Ja”, czy „My” należy do niego. Zrobi z tym, co zechce i co poczuje. Ktoś mógłby pomyśleć o tym, że na przykład Ad Personam to jakaś moja osobista wycieczka, ale nic bardziej mylnego. To jest tekst o TWOIM osobistym sacrum, czymkolwiek ono jest i o granicach, jakie musisz stawiać w jego obronie. To, że akurat dla mnie tą świętością jest muzyka, to jedynie przykład i parafraza. Wykorzystaj to po swojemu. Zajrzyj w głąb siebie, a odnajdziesz co trzeba. Powodzenia!
Od kilku ładnych lat jesteś gitarzystą w Acidach. Wiem, że zespół obecnie ma przerwę, ale mimo to zapytam: czego się nauczyłeś przez ten czas, będąc w tak dużym zespole?
Dzvon: Sporo rzeczy, ale obecnie nie mam ochoty się w to zagłębiać, ponieważ bilans tego, co straciłem przewyższa to, co zyskałem. Straciłem marzenia i nadzieję, straciłem paru idoli…Z tego miejsca pozdrawiam grupę Acid Drinkers Fans, bo będę pewnie z tych słów rozliczany. Go ahead! I don’t care.
Rozumiem… A czy fakt, że jesteś w AD, pomaga Wam w promocji Truismu? Czy wręcz przeciwnie – nie ma to wpływu na Was jako na zespół i borykacie się z takimi samymi kłopotami, co inni debiutanci?
Dzvon: Z pewnością pomagał na początku, gdy wpłynąłem na falę. Poznałem całą masę wspaniałych metaluchów, którzy pozwolili mi zaznać zaszczytu podzielenia się z nimi moją twórczością. Spotykam na różnych koncertach tych wariatów i magiczne dla mnie jest, że zdecydowana większość nie pyta o Acid, lecz o Truism. To prawdziwy zaszczyt. Wielu jednak mocno kibicuje moim poczynaniom również w Acid – niezależnie od sytuacji. To dla mnie ważne, bo nie pokazałem jeszcze nawet połowy tego, co mógłbym dowieźć w tym bandzie – believe it or not.
Branżowo jednak Acid nie ma obecnie zbyt wielkiego znaczenia. Z Truism musimy przepychać się podobnie jak inne 2-3-ligowe bandy. Jeśli więc ktoś myśli, że jestem „dzieciakiem resortowym”, to muszę tego kogoś zmartwić. Odpadliśmy w przedbiegach z paru festiwali, odbijamy się od promotorów, mediów i rozgłośni podobnie jak bandy, w których grałem wcześniej, przed dołączeniem do Acid. Nie zmieniło się zbyt wiele. I nie przeszkadza mi to. Najlepiej działam, czując opór. Zdechłe ryby płyną z prądem. Pogadamy za 3 lata.
Jakie macie patrzenie na wypuszczanie muzyki w obecnych czasach? Z jednej strony mamy serwisy streamingowe, a z drugiej – modę na winyle, niektóre bandy nawet wydają kasety…
Dzvon: Jeszcze nigdy nie było tak łatwo, a jednocześnie tak trudno. Dostępność powala na kolana, ale ostatecznie zarżnęła organiczną umiejętność do tego, by „muzyka sama się obroniła”. 20 lat temu świat śmiał się z Larsa i beefu z Napsterem, a on ewidentnie miał rację. Teraz już jest za późno, by w jakikolwiek sprawiedliwy sposób ten temat unormować. Co więcej, Spotify zaciska pasa. Według nowych zasad, każdy utwór poniżej 1000 odsłuchań rocznie nie otrzyma już dotychczasowych wdowich groszy, lecz okrągłe ZERO. To powoduje rozwarstwienie największe bodaj w historii pomiędzy majorsami a niższymi ligami. To nie rokuje zbyt pozytywnie, ale być może wymusi zmianę modelu. Jesteśmy przykładem zespołu, który stara się przełamać schemat i w znacznej mierze realizuje samodzielnie swoje nagrania, a to jeden z symptomów nadchodzącej zmiany, wynikającej z cięcia kosztów. Kolejna zmiana to pogrzebanie modelu płytowego na rzecz singlowego. Ma on jednak również swoje wady – wymaga strategii rozpisanej na tygodnie, wielu działań pobocznych pokroju wideoklipy, remiksy, playthrough itd. To wszystko czas i pieniądz. Uważam jednak, że to paradoksalnie wyniesie muzykę na wyższy poziom. Dlaczego? Ponieważ numery obecnie powstają miesiącami, są skrupulatnie „projektowane”. Ultrasi mogą zarzucić brak spontaniczności, ale niech tam sobie gadają. Od spontaniczności są koncerty. Ja tam lubię podchodzić do utworów, jak architekt wznoszący gmach.
Wspomniałeś o koncertach… Macie już za sobą pierwsze koncerty jako Truism. Jak Wasze odczucia? Jak ludzie reagują na Was?
Dzvon: Dużo tego nie było i tak naprawdę za kilka miesięcy będziemy mogli podzielić się szerszym review. Jednak to, iż, wychodząc na debiutancki koncert, mogliśmy słyszeć całą salę skandującą naszą nazwę, zabiorę ze sobą do grobu. Takie rzeczy nie zdarzają się debiutantom. Lubię wizualizować sobie swoje plany, ale to je zdecydowanie przerosło. Do tego koncert w rozgłośni, której nazwę z uśmiechem pominę i cała masa bardzo pozytywnych recenzji, również od bardziej utytułowanych kolegów z branży, dały nam spory zastrzyk energii. Szkoda, że musieliśmy zaraz potem wypuścić z pokładu kilku pasażerów, ale cóż – nie każdy wsiada do pociągu linii Wrocław-Gdynia, by dojechać nad morze. Dziękujemy jednak za wspólną podróż.
Wiem, że macie rozgrzebanego longplaya. Na jak zaawansowanym poziomie są prace nad nim? Kiedy możemy się go spodziewać?
Dzvon: Longplay jest obecnie na takim etapie, że… postanowiliśmy go nie wydawać. Przynajmniej na razie. Skupiamy się na nowym materiale, w nowym składzie i z nową energią. Możliwe, że przeznaczeniem debiutanckiego LP było takie, by nigdy nie ujrzał światła dziennego… To wciąż są dobre numery, ale wokół tego materiału narosło na tyle negatywnej energii, że nie chce mi się osobiście do niego wracać. Priorytetem jest ruszyć energicznie z miejsca, a oglądanie się za siebie nie jest wskazane w takim wypadku. A nowe numery żrą przeokrutnie!
Wiem też, że macie zaplanowane koncerty z Banisherem – zaczynacie się rozkręcać pod kątem koncertów. Czy 2024 rok będzie rokiem przełomowym dla Truismu?
Dzvon: Dla dobrego zespołu regularna działalność koncertowa powinna być chlebem powszednim, a my aspirujemy do miana dobrego zespołu. Jeśli jednak nazwać to przełomem, to nie będzie to łatwe zadanie. Jesienią tego roku szykują się poważne zmiany w moim życiu prywatnym, które spowodują na jakiś czas pewne utrudnienia w naszej działalności koncertowej. Choć komuś mogłoby się wydawać inaczej, są na świecie rzeczy ważniejsze od metalu. Nawet jeśli to nas spowolni koncertowo, to z kolei kompozytorsko nie stanie tak znacznie na drodze. Jesteśmy w sporej mierze samowystarczalni pod kątem rejestracji muzyki – tym bardziej teraz, po dołączeniu Jerry’ego do składu. Dokończymy drugie LP i wydamy je pewnie przed premierą pierwszego, o ile kiedykolwiek ona nastąpi. Cóż, wywracanie konwenansów na lewą stronę to coś, co lubimy najbardziej.
Jeśli jednak ktoś bardzo pragnie zobaczyć nas live, to wiadomo, gdzie nas szukać.