Starset zagrali w krakowskim Hype Parku! Jak było?
Z reguły na rockowych i metalowych koncertach prezentuje się więcej niż jeden zespół – headliner i support. Czasami jest dwóch headlinerów, a często są i dwa supporty. Tym razem na scenie Hype Parku widzieliśmy tylko Starset.
Na scenie pojawiła się pewna stalowa konstrukcja z przymocowanymi małymi wiatrakami. Nie jestem pewna, jakie miało być jej zastosowanie, natomiast odnotujmy fakt, że była. Ponadto, zespół zadbał o lasery, dymiarki oraz wizualizacje. Niestety, nie można tego powiedzieć o kontakcie lidera z publiką. Koncert trwał dwie godziny, przy czym przez pierwsze półtorej godziny jedyne, co Dustin, czyli wokalista zespołu powiedział do publiczności, to „Dziękuję, Kraków” po polsku. Dopiero po tym czasie lub nieco dłuższym postanowił powiedzieć coś więcej – podziękować zgromadzonym, że przyszli oraz wyrazić nadzieję, że bawią się dobrze. Jak dla mnie – sporo za mało. Zostało to potraktowane całkowicie po macoszemu – jedyny większy kontakt z publiką został zachowany na ostatnie pół godziny, a wcześniej zespół skupił się jedynie na odegraniu utworów z setlisty.
Skoro już przy niej mowa, to grupa zagrała nie tylko nowe kawałki, takie jak: Infected, Degenerate lub Brave New World, ale też starsze: Devolution, Manifest, Echo, Perfect Machine lub moje ulubione: Carnivore, Monster lub My Demons. Każdy z utworów był poprzedzony wideo wyświetlonym na ekranie – wszystkie opowiadały pewną historię. Dla mnie nie było to potrzebne – widea te stanowiły dla mnie “zapchaj dziury” i jedynie przedłużały koncert.
Nie będę kłamać – nie podobało mi się. Mimo tego, że chciałam iść na ten koncert, wynudziłam się. Ostatnio na koncercie nudziłam się, kiedy poszłam na giga Amorphis w listopadzie ubiegłego roku. Ale wtedy zagrali Lost Society, więc tamtego wyjścia nie żałuję. Tutaj tak – brak kontaktu z publiką, filmiki-zapychacze, brak charyzmy ze strony zespołu, który jedynie odegrał swoje utwory i pokazał wizualizacje. Szkoda…