W ramach poznańskiego Festiwalu Mozartowskiego od 2001 roku odbywa się doniosłe wydarzenie. Requiem d-moll Wolfganga Amadeusza Mozarta jest muzyczną oprawą do mszy żałobnej za zmarłego 226 lat temu kompozytora. Pobożna tradycja? A może przerost treści nad formą?
Wolfgang Amadeusz Mozart
Wbrew pozorom, nie miał wielkiej swobody artystycznej. Wiele ze swoich utworów komponował na zamówienie. Ba! Pod niektórymi z nich podpisywali się ich zleceniodawcy, autorowi pozostawiając jedynie zapłatę. Podobnie było z Requiem d-moll, które zamówił hrabia Walsegg, znany z zamawiania utworów u różnych kompozytorów i przekazywania ich do wykonania swemu zespołowi. Requiem pragnął uczcić kolejne rocznice śmierci swojej żony. Kompozytor pisał utwór do ostatnich chwil swojego życia. Nie wygrał wyścigu z czasem. Autorskimi w całości są na pewno hymn Requiem aeternam oraz Kyrie. Pozostałe części ukończone zostały przez Franza Xavera Susmayra (zob. M. Kowalska ABC historii muzyki, Kraków 2001, s. 365).
Okoliczności powstania Requiem pobudzają wyobraźnię
Podobno był przekonany, że pisze mszę żałobną na swój własny pogrzeb. W popkulturze funkcjonuje mit rywalizacji Mozarta z Salierim. Czerpie on z dramatu Amadeusz Petera Shaffera, opartego luźno na życiorysie Mozarta i Salieriego. Salieri miał zlecić Mozartowi kompozycję Requiem i otruć kompozytora.
Pobożna Tradycja?
“Missa pro defuncto W. A. Mozart Requiem” – msza żałobna sprawowana za duszę kompozytora w rycie sprzed reformy liturgicznej Soboru Watykańskiego II, oprawiona jego Requiem. To unikatowe w skali świata wydarzenie od 2001 roku gromadzi ponad tysięczną rzeszę melomanów, przenosząc Ich do czasów Mozarta. Missa pro defuncto niezmiennie odbywa się w Poznaniu.
W roku 2017 serdecznie zapraszamy do Archikatedry, gdzie 4 grudnia to niezwykłe wydarzenie rozpocznie się o godzinie 23:00.
Tak coroczne obchody rocznicy śmierci muzyka ogłaszane są na stronie Festiwalu Mozartowskiego w Poznaniu. Postanowiłem udać się na tę Mszę. Przyznaję, że nieco z ciekawości, aby wysłuchać słynną kompozycję w okolicznościach, dla jakich została napisana.
Dla niezorientowanych czytelników: Msza w rycie sprzed reformy liturgicznej, znana również jako msza trydencka, to forma liturgii odprawianej jeszcze w latach sześćdziesiątych. Nie wdając się w szczegóły – zastąpiona przez Sobór Watykański II, nie była odprawiana poza pewnymi środowiskami, prawie w ogóle. Dopiero pontyfikat Benedykta XVI przywrócił Tridentinę do łask.
Pasterka
Godzina 22.30. Parkujemy w okolicach Archikatedry Poznańskiej. Niełatwo było znaleźć miejsce, wszędzie dużo samochodów. W stronę kościoła udają się wierni. Młodzież w wieku szkolnym. Pięknie wystrojone pary: panie uszminkowane, na wysokich obcasach, w wieczorowych sukienkach pod rękę z niemniej eleganckimi towarzyszami. Całe rodziny, grupy przyjaciół, pojedyncze osoby. Wszyscy w radosnym nastroju.
Powinniśmy przyjść wcześniej. Miejsca siedzące są już w większości zapełnione. Znaleźliśmy tylko dwa, w kaplicy Najświętszego Sakramentu, w lewej nawie kościoła. Na kilkanaście minut przed liturgią odzywa się głos kapłana. Wita zgromadzonych wiernych. W SPORYM uproszczeniu wyjaśnia różnice pomiędzy starą a nową mszą. Że ta stara po łacinie, że nie odmawiamy głośno Ojcze nasz, że milczymy przyjmując Eucharystię.
Z dźwiękami Introitu do kościoła wkracza procesja kapłanów i służby liturgicznej. Udają się do stopni ołtarza, aby odmówić tam początkowe modlitwy. Zaczyna się. Karnawał konsternacji. Ludzie nie wiedzą co robić. Klęczeć? Czy stać? A może siedzieć? Modlić się? W najlepszym wypadku po prostu słuchają muzyki. Zaraz całą świątynię ogarnie potężny śpiew Dies irae – to po co wszyscy tu przyszli. Smyczki idą w szaleńczy pęd. Do Nieba (a może z Nieba?) wznosi się apokaliptyczna sekwencja.
Wstajemy tuż przed Lacrimosą i wychodzimy z kaplicy, gdzie dźwięk dochodził już rozproszony. Postoimy nieopodal ołtarza. Po czytaniu i Ewangelii przychodzi czas na kazanie. Kapłan wie jak przemawiać. Mówi o największych ludzkich lękach. O doczesności, o nieuchronnej śmierci. O jedynym remedium na zło – Chrystusie. Wierni naprawdę słuchają w skupieniu. O ile nie posnęli. Albo nie są zajęci rozmową we własnym gronie jak grupka młodzieży, która rozsiadła się w jednej ławce.
I tak już jest do końca mszy. Jak na pasterce, kiedy do kościoła przychodzą ludzie, którzy zwykle go nie odwiedzają. Wszyscy w dobrym nastroju z jednej strony. Z drugiej nie za bardzo orientują się co właściwie się dzieje. Nawet klerycy nie wiedzą, że w danym momencie należy już podejść do komunii. Czekają aż kapłan podejdzie do nich jak na nowej mszy. Całe to zamieszanie po to, żeby formie jaką jest Requiem d-moll Wolfganga Amadeusza Mozarta nadać treść prawdziwej mszy żałobnej. 226 lat po zgonie zmarłego.