Mentor to mistrz, nauczyciel, przewodnik, autorytet. To ktoś, kto pomaga nam dążyć do doskonałości. I dąży do niej razem z nami. Drogi do celu bywają różne. Nigdy nie są proste, ale potrafią być łagodne, spokojne lub ostre i agresywne. Jak sprawa ma się z Mentorem, o którym będzie ten tekst? Przekonajcie się!
Metalowa supergrupa
Śląski zespół zadebiutował w 2016 roku rewelacyjnym krążkiem Guts, Graves and Blasphemy. Płytą krótką, lecz niezwykle intensywną. Zrobili małą trasę koncertową i załapali się nawet na jakieś festiwale. Album był luźny, przyjemny i dopracowanyb- aż nadto dopracowany. Po krótkim researchu okazało się, że za humorystycznymi ksywkami z wkładki stoją muzycy z pokaźnym doświadczeniem. I chyba właśnie to doświadczenie spowodowało, że Mentor świetnie wstrzelił się w metalową scenę. Furia, Thaw czy J.D. Overdrive, to uznane marki w tym środowisku. Działają od dłuższego czasu, mają na koncie ciekawe wydawnictwa i sporo koncertów za sobą. Idąc tym tropem wiemy, że są zawodowcami. A jak zawodowcy z doświadczeniem spotykają się, żeby wspólnie działać, to należy pamiętać, że wyjdzie raczej profesjonalnie.
Szczerze mówiąc, myślałem że będzie to jednorazowy wybryk. Nagrali dobrą płytę, pokazali się. Jest “fejm” – są także oklaski. Nie oczekiwałem, że będzie kontynuacja i srogo się zdziwiłem jak usłyszałem nowy kawałek. Wiedziałem, że jednak nadejdzie ciąg dalszy. Gdy w moje ręce wpadł Cults, Crypt and Corpses ślina pociekła mi z kącików ust. Zazwyczaj płyty “rozdziewiczam” jak już wejdę do domu, zasiądę w fotelu i się zrelaksuję. Tym razem jak wściekły rozdarłem folię i odpaliłem płytę w samochodzie. Miałem szczęście, że było dość późno i ruch na drodze był niewielki. Zmasowane pokłady dzikiej energii wydobywające się z głośników zmusiły moją podświadomość do wciśnięcia gazu w podłogę.
Potężna energia i ogromny dystans
Cults, Crypts and Corpses wchodzi w głowę z siłą armatniej kuli. Robi podobne spustoszenie, a szkody nie są łatwe do usunięcia. Przy czym, te efekty uboczne są nad wyraz przyjemne i z masochistycznym podnieceniem oczekujemy czegoś więcej. Już pierwszy utwór pokazuje, że nie trafiliśmy na herbatkę u babci. Raczej na szatańskie wino w obleśnej, śmierdzącej i ciemnej piwnicy. Kto wie, może nawet do kryjówki psychopatycznego porywacza barowych korkociągów. To nie jest istotne, ważniejsze jest to, że dźwięki w przedziwny sposób hipnotyzują. Przestajemy zwracać uwagę na zło czyhające w kącie i bez głębszego zastanowienia brniemy w to dalej. Gdy nadchodzą kolejne pieśni faktem nastaje nieunikniona destrukcja mózgu. Zanim jednak przepoczwarzymy się w krwiożercze, powykręcane zombie czeka nas między innymi spotkanie z Churchburner Girl. Chociaż finalnie i tak spotkamy się przy grobie…
Myślę, że powyższy akapit w pewnym stopniu (może z tym korkociągiem przegiąłem) oddaje klimat Cults, Crypts and Corpses. Jednym się spodobał (mam nadzieję) i uśmiechnęli się delikatnie. Inni stwierdzą, że to niepoważny śmietnik. Bo przy całym zawodowstwie, ten album jest nieco zdystansowany. Przynajmniej ja odbieram go trochę w ten sposób. Zwłaszcza jak przypomnę sobie ich koncerty.
Rock ‘n’ roll na grubo!
Mentor drugim wydawnictwem udowodnił, że można nagrywać poważny i ciężki metal, który nie brzmi jak wojenne hymny pełne patosu. Na dobrą sprawę, to udowodnili to już debiutem. Cults, Crypts and Corpses jest świadomą i świetnie ogarniętą kontynuacją myśli z płytowej poprzedniczki. Brutalny death/black miesza się z mniej poważnym trashem. Gdzieś w oddali krąży jeszcze hardcore. Możliwe, że przesadzę mówiąc o pojawiających się momentami brzmieniach hard/heavy, wybaczcie, ale tak jest. I w żadnym wypadku nie jest to zarzut. Do tego pobrzmiewające stonerowe akcenty sprawiają, że płyta pasuje mi idealnie. A najciekawsze jest to, że niemal cały czas przypomina mi to Motorhead (pewnie przez perkusyjne partie w Mists Of Doom).
Szybko i niechętnie dochodzimy do podsumowania. Jaki jest więc Mentor, o którym wspomniałem we wstępie? Nowe wydawnictwo to świetny, energetyczny album. Idealny do samochodu i na imprezę. Esencja rock’n’roll w wersji na grubo! Tylko dlaczego tak szybko się kończy?