“Mam szczęście do ludzi, więc staram się za nim podążać.” – rozmowa z Marceliną

0
114

DSC02535

Marceliną spotkałam się przy okazji projektu Panny Wyklęte na koncercie “Ku Pamięci i Nadziei” towarzyszącemu obchodom 96. rocznicy Bitwy Warszawskiej. Zapraszam do lektury!

Zuzanna Iwanowska: Panny Wyklęte jest dla Pani kolejnym artystycznym projektem, czy może czymś więcej? Dlaczego zdecydowała się Pani wziąć w nim udział? Proszę opowiedzieć, jak wyglądało przygotowanie do tego przedsięwzięcia.

Marcelina: Na początku był to właśnie artystyczny projekt, który przede wszystkim był wyzwaniem i tak to traktowałam. Kiedy dostałam do niego zaproszenie, byłam dopiero po pierwszej płycie, stawiałam pierwsze kroki w pisaniu tekstów, więc stwierdziłam, że trudne zadanie przede mną. Z historią byłam raczej na bakier w szkole. Nie były to tematy w których byłam mocna, a forma dat oraz suchych faktów nie do końca do mnie przemawiała. Postanowiłam wziąć udział w projekcie, bo – po pierwsze – super artyści, a zaproszenie to wyróżnienie dla mnie. Ale przede wszystkim było to wyzwanie, żeby napisać tekst na taki temat. Dopiero później, kiedy zaczęłam wkręcać się w historię i traktować ją od strony emocji, ludzi i ich historii życiowej, a nie tylko związanej z tym, co się dzieje w Polsce, zaczęłam to inaczej przeżywać i zainteresowałam się tematem w taki naturalny i żywy sposób. Wiele się z tego nauczyłam i wyniosłam dla siebie.

W sobotę występowała Pani z własnymi utworami w Warszawie. Dzisiaj jest Pani tutaj ( koncert „Ku Pamięci i Nadziei”, 15.08.2016 od red.) i przedstawia coś, co w moim odczuciu, bardzo różni się od solowej twórczości. Czy – i jeśli tak, to czym- różniło się przygotowanie do tych występów ?

Prawda, to dwie różne sprawy, ale oba projekty pochłaniają tyle samo energii. Nad swoją muzyką i tekstami myślę cały czas. Podobnie, kiedy jestem w projekcie – więcej zauważam. Kiedyś przejeżdżałam obok plakatu powstańczego. Bez żadnych emocji. Teraz dostrzegam te wszystkie rzeczy : pomniki, tablice pamiątkowe, więcej o tym czytam i, może to jest już zboczenie zawodowe (śmiech), jak widzę coś na ten temat, od razu myślę o projekcie. Czytam, zatrzymuję się, kupuję książki itd. Podobnie jest z rzeczami, które robię dla siebie. To nie jest tak, że wena przychodzi w momencie, kiedy decyduję się pracować nad płytą. Cały czas, nawet na wakacjach, coś mnie inspiruje. Słucham dużo muzyki, czytam teksty innych artystów, książki, poezję itd. – zawsze coś dla mnie zostanie. Rozmawiam również z ludźmi, inspiruję się tym, co spotyka mnie w życiu. Podobnie jest z „Pannami Wyklętymi”. Nieraz jakieś trudne albo łatwe sytuacje, czy wyjścia z różnych spraw, bądź wnioski z życia codziennego zderzam z tym, że w tamtych, o wiele trudniejszych realiach, to dopiero musiało być trudne. Wtedy z dystansem potrafię spojrzeć na rzeczywistość., więc to są dwie różne sprawy, ale równie pochłaniające.

Panny Wyklęte gromadzą tłumy słuchaczy. Proszę powiedzieć, czy miała Pani nadzieję, że Pani fani zainteresują się dzięki temu historią, bądź skłoni ich to do przemyśleń?

To jest jakby odpowiedzialność, kiedy się bierze udział w takim projekcie. Napisanie takiego tekstu to malutki kawałek historii, którą w tej chwili tworzymy i to zostaje po nas. Ostatnio Marika zamieściła na Instagramie mural z wykorzystaniem fragmentu jej tekstu o misiu Wojtku. Do mnie, na przykład różni ludzie wysyłają swoje interpretacje moich piosenek w tym projekcie. Widać, że to żyje swoim życiem i po prostu zostanie. Jeśli chodzi o moich fanów, na pewno przeszło mi przez myśl, że muszę to zrobić tak, by być z tego zadowoloną i by to było autentyczne żeby zachęcić ludzi słuchających projektu z mojego powodu. Chciałam, by bardziej się nad nim pochylili, zatrzymali i zainteresowali. Mam dużo zwrotnych informacji od fanów, czy też znajomych, którzy na początku byli bardzo zdziwieni, znając mnie od wielu lat i wiedząc, że raczej zawsze byłam “tą bujającą w obłokach” – a tutaj nagle taki mocny temat. Byli zaciekawieni. Przyszli na koncert, a po koncercie wszystkie te śmieszki (śmiech) zniknęły. Były poważne pytania, fajne rozmowy i rzeczywiście się nad tym zatrzymali. Pogadaliśmy sobie dużo o tym, czym jest patriotyzm dla nas teraz, i tak dalej – tematy, których raczej dotychczas nie poruszaliśmy, więc na pewno udało się to zrobić tak, że pociągnęło to znajomych.

Ten projekt to nie jedyna artystyczna współpraca, której się Pani podjęła. Tworzyła Pani również z Grubsonem, Anią Rusowicz, happysad czy Piotrem Roguckim. Jak to Pani wspomina? Czy tak różnorodne kolaboracje muzyczne to wynik szukania swojego miejsca w artystycznej przestrzeni, czy uznania dla artystów?

Dla sprostowania – Anię zaprosiłam na jeden ze swoich koncertów i śpiewałyśmy razem piosenkę jej mamy. Różnie to jest. Te wszystkie duety z artystami, których wymieniłaś to były dosyć spontaniczne sytuacje. Albo wynikało to z tego, że któryś z nich mnie zaprosił, albo gdzieś na backstage’u festiwalu była rozmowa, fajna rozmowa, dobra energia i myśl , że super byłoby coś zrobić razem. Przychodził taki moment, że była piosenka, do której pasowałam i dochodziło do współpracy. Dla mnie to zawsze wyzwanie. Szukam. Podoba mi się bardzo wiele rzeczy. Nie wyszłam z muzycznego domu, więc nie miałam tak, że muzyka gitarowa, rock czy jazz, czy też inny gatunek był z pokolenia na pokolenie kochany i przekazywany. Tego wszystkiego szukałam sama, stąd też wszystkie te podróże muzyczne. Tych wszystkich ludzi bardzo cenię i się przyjaźnimy, świetnie dogadujemy. To jest chyba kluczem do tego, że się zgadzam na współpracę. Po prostu – jest chemia, fajna energia i nie można tego tak zostawić, bo by się zmarnowało, więc robimy razem kawałki.

Wymienieni przeze mnie w poprzednim pytaniu muzycy debiut w Kostrzynie nad Odrą mają już za sobą. W tym roku Pani również stanęła na woodstockowej scenie. Czy to było ważne doświadczenie?

Bardzo! Uwielbiam festiwale. Woodstock jest chyba najbardziej kolorowy z nich wszystkich. Fascynujący! (śmiech) Super miejsce. Pamiętam jak spotkałam Grubsona gdzieś miesiąc przed wykonem na Woodstocku i mówił: „Będziecie grać na dużej scenie? Zobaczysz, to będzie najlepsze przeżycie twojego artystycznego życia! Tam są tacy ludzie, taka energia, że na pewno nie zapomnisz tego nigdy.” I rzeczywiście tak było. Świetni ludzie, świetnie brzmiąca scena. Bardzo fajne doświadczenie, tym bardziej, że udało mi się na drugi dzień wystąpić z Grubsonem, skoczyć na pontonie w tłum, więc jakieś tam marzenia od dzieciaka, wyśnione, udało się spełnić. Było super!

 Wróćmy na chwilę do początków kariery. Wiadomo, bywają trudne. Jak było u Pani? Co sprawiło, że nie zrezygnowała Pani ze swoich celów?

Trudności są wpisane chyba w każdy zawód . Nie ma tak, że jest wszystko gładziutko, idealnie. Z tym się liczyłam. Moja mama zawsze się śmieje, że pochodzę z gór, więc chodzenie pod górkę mam we krwi. Trochę to prawda. Lubię tę drogę. Czasami nie do końca chodzi o cel tej podróży, tylko o całą podróż. O to jakich ludzi się spotyka, jakie rzeczy się wydarzają, jakie wnioski się wyciąga i co z tego ma się dla siebie. Przeżywamy to życie jednak dla siebie, więc tak trochę egoistycznie podchodząc do tego, po prostu staram się to życie przeżyć fajnie, ciekawie i po prostu być szczęśliwą. I jestem szczęśliwa. Nawet jeśli w pewnych momentach jest mi ciężko, to wiem, że to wszystko dzieje się po coś. Niewątpliwie ludzie, których spotkałam – tworzę to wszystko z paczką naprawdę wspaniałych osób – przyjaciół i profesjonalistów. Oprócz tego, że są wspaniałymi ludźmi, to swoją robotę ogarniają naprawdę dobrze! Mam szczęście do ludzi, więc staram się za nim podążać.

 Nigdy nie żałowała Pani wkroczenia na muzyczną ścieżkę? Koncerty, wywiady, studio nagraniowe, oddalenie od bliskich – to musi w końcu wyczerpywać.

Tak jak powiedziałam – myślę, że w każdym zawodzie są jakieś trudności i z czegoś trzeba zrezygnować na rzecz czegoś innego. Staram się tego nie analizować. Zawsze chciałam to robić. Zwyczajnie lubię to robić! Od lat sprawia mi to satysfakcję. Myślę, że zadowolenie z własnego życia jest najważniejsze – jak człowiek jest zaangażowany, to jest po prostu szczęśliwy i nawet jak coś się dzieje złego. Zaangażowanie sprawia, że działamy i nie zastanawiamy się nad tym, czy jest dobrze, czy też źle. Rozkminy to najgorsza część naszego życia, więc to działanie jest super. Mam mamę, która jest lekarzem i zawsze było pytanie jednak o finansową stronę. Wiadomo, początki są trudne. Cały czas się inwestuje, cały czas się próbuje i nie zawsze to łączy się z dodatnim wpływem na konto. Początki były takie, że nieraz myślałam : „Kurde, trzeba było iść na tę medycynę! Jest pewny zawód.” Zjada się wtedy lody, spotyka się z przyjaciółmi i za dwie godziny puka się w czoło, że jednak nie– nie wytrzymałabym. Muszę robić to, co robię i to sprawia mi radość, więc tak jakoś sobie radzimy (śmiech).

Czym się aktualnie Pani zajmuje? Gdzie Panią znajdziemy? W trasie, studio, piszącą nowe teksty w domowym zaciszu?

W końcu mam zasłużone wakacje (śmiech). To jest mój ostatni koncert i dwa tygodnie wolnego. Będę podróżować, wygrzewać się i inspirować. Zbiorę siły na jesień, która zdecydowanie będzie czasem koncertowym. Zapowiada nam się dużo zagranicznych wyjazdów. Będzie Albania, Londyn, Włochy, górski snowboardowy wypad, gdzie zagramy chyba dwa koncerty. Będzie też trasa po Japonii, nad czym najbardziej teraz pracujemy. Połowę października spędzimy w Tokio i pobliskich miastach. Będziemy tam grać na 5-6 festiwalach. Jesień zdecydowanie nie będzie ponurą, wredną chandrą!

Ostatnie pytanie pochodzi od naszej czytelniczki, Ani: Bardzo podoba mi się Pani sceniczny image – co, bądź kto Panią inspiruje?

(śmiech) Zdziwiłam się tym pytaniem. To część mojej pracy, której nie znoszę. Przynajmniej, dotąd nie znosiłam. Zawsze miałam z tym problem. Wyszłam z domu, w którym strój to najmniej ważna część człowieka. Strasznie długo musiałam się pozbywać tego przekonania, które było, bądź co bądź, bardzo mądre. Natomiast zawód artysty powoduje , wiele zmian stereotypów, sloganów i regulaminów. Długo szukałam tego, co mi się podoba, co mnie inspiruje. Były tam różne style. Istne pomieszanie z poplątaniem! Natomiast teraz, rzeczywiście podchodzę do tego świadomie. Postanowiłam się skupić na tym, co naprawdę lubię. Chcę czuć się swobodnie. Nie lubię cosmo rzeczy, mimo, że takie też mi się zdarzały. Próbuję podążać za intuicją. Jest mi bardzo blisko do sportów, do lasu, do takich klimatów. Trochę hippisowski styl, luźny, ale scenicznie dobrze wyglądający. Luźne sukienki, dobrze skrojone spodnie, marynarki – trochę męski styl, wygodne buty. W tych rejonach mody na razie się poruszam. Wygoda jest najważniejsza. Chcę po prostu czuć się sobą. Najgorzej, kiedy ktoś próbuje cię przebrać – to już mam za sobą. Parę razy czułam się po prostu przebrana. Czułam, że śpiewam co innego i zupełnie inaczej wyglądam, a to jest bardzo ważne, by na scenie czuć się spójnie z piosenkami, tekstami. Zajęło mi to trochę czasu, ale teraz czuję, że jestem na dobrej drodze. Współpracuję np. z Karoliną Twardowską – projektantką i Kasią Łaszcz, która jest moją stylistką. Ostatnio obserwuję bardzo dużo różnych kont na Instagramie ze Stanów: z Nowego Jorku czy Kalifornii, dziewczyn motocyklowych. Postanowiłam się poruszać po prostu w zgodzie z moją filozofią życia, a ja bardzo lubię wsiąść do auta i po prostu jechać – tutaj trochę popływać, tu wsiąść na rower, deskę. Znalazłam parę inspirujących mnie kobiet, które podróżują, surfują, jeżdżą, biorą psa pod pachę i prowadzą aktywny tryb życia, a przy tym bardzo dobrze wyglądają. Jakoś to mi się wszystko skleiło, więc próbuję się inspirować otoczeniem.

 Dziękuję Pani bardzo.

 —–

15.08.2016 – Łomża

Rozmowa i zdjęcia –  Zuzanna Iwanowska

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments