Przed zespołami, które wydają drugą płytę, często poprzeczka postawiona jest wysoko. Zwłaszcza w sytuacji, gdy debiutancki album jest bardzo dobry i szybko przyjmuje się na rynku. Bastard Disco znalazł się właśnie w takim położeniu. Czy China Shipping przeskoczyła pierwszą płytę?
Bastard Disco to warszawska kapela, która w 2017 roku szturmem podbiła muzyczne media debiutanckim Warsaw Wasted Youth. Album zdobył uznanie nie tylko wśród miłośników sceny niezależnej, grupą zainteresowały się również media, które niekoniecznie wylatują poza główny nurt, a takie rzeczy nie zdarzają się często. Szczególnie, że muzyka Bastard Disco to nie alternatywny pop, czy elektronika. To rockowy zespół z krwi i kości. W dodatku z ogromnymi jajami.
Jednak gdy medialny szum cichnie, niektórzy zaczynają się zmieniać. Jednym zmiany wychodzą na dobre. Oczywiście mówię tu o artystycznych woltach. Inni albo dostosowują się do panujących trendów zatracając swą autentyczność, albo odchodzą w niebyt. Szum wokół Bastard Disco wydaje się być teraz nieco mniej dostrzegalny niż dwa lata temu. Nie sądzę, że jest to wina najnowszego wydawnictwa, China Shipping. Bo to akurat krążek z nadzwyczaj ciekawą zawartością. Nie kopiującą poprzednika, ale również nieodcinającą się od przeszłości. To płyta jakby bardziej dorosła? Dojrzała? Na pewno bardziej zwarta, spójna i sprecyzowana. I w stu procentach autentyczna, a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie.
Z kolana w żuchwę!
Bastard Disco na China Shipping rozwijają noise rockowy hałas z post hardcore’owym groovem i wynoszą to wszystko na wyższy poziom. Pojawiają się mniej oczywiste inspiracje i zdecydowanie więcej przebojowości. I ja wiem, że przebojowość nie zawsze jest wyznacznikiem dobrego smaku, jednak tutaj podana jest ona w sposób czarujący i przede wszystkim nienachalny. Myśląc o przebojach Bastard Disco, mam w uszach dużo fajnych melodii, które świetnie przebijają się przez hałas, nie dominując go. Wszakże to przede wszystkim cały czas gitarowe napierdalanie. Pełne przesterów, riffów i solówek niebędących gitarową masturbacją. One raczej punktują utwory i przenoszą emocje.
Tak, emocje to ważny element tej układanki. Piosenki są ich pełne. I te emocje, to nie tylko wkurw. Chociaż ten zdaje się wychodzić na pierwszy plan. A przekazywanie emocji, to nie tylko domena fenomenalnej gitary, to przede wszystkim rewelacyjny wokal. Trzeba przyznać, że Yuri potrafi z głosem zrobić kawał ciekawej roboty. Weźmy chociaż B-Side Son. Nieco skryty, czysty wokal, który świetnie manewruje z melodią, potrafi przepoczwarzyć się w agresywny krzyk. Dawkowane skoki napięcia nie nudzą się ani trochę.
Emocje, melodie i niewyczerpana energia!
Sekcja muzyczna również może pochwalić się ciekawymi pomysłami. Jak już wspomniałem, gitara Kamila to majstersztyk. Brudna, przesterowana, czadowa. Brzmi z jednej strony punkowo, z drugiej jednak nie sposób odmówić niektórym frazom metalowego wręcz sznytu. Najważniejszym atutem tego instrumentu jest wszechobecny luz i spora przestrzeń. Perkusja to eksplodujące niemal wszędzie granaty odłamkowe, które wraz z basem sieją rytmiczne zniszczenie. Nie usiedzisz przy tym spokojnie. Głowa porusza się już w pierwszych sekundach, a przy drugim odsłuchu zaczynasz krzyczeć wszystkie refreny. Każdy kolejny raz, to coraz bardziej zdarte gardło i nadwyrężona szyja. Bo obok emocji są tu oczywiście potężne pokłady energii.
Ta energia, jak i emocje, nie biorą się znikąd. W końcu na China Shipping aż roi się od wszelakich inspiracji. Bastard Disco nie boją się dźwiękowych wycieczek. Ta płyta jest doskonałym dowodem na to, że w muzyce najważniejszy jest jakiś wspólny mianownik. Spójne brzmienie zebranych tu kompozycji to jedno, ale najlepsze jest u nich to, jak świetnie puszczają oko słuchaczowi. Pod okryciem koherencji soundu mamy naprawdę masę ciekawych odniesień.
Otwierająca krążek Sophia błyskawicznie oddaje klimat noise rocka z lat dziewięćdziesiątych. Porównanie do np. Sonic Youth wydaje się być jak najbardziej na miejscu. Ale przecież zaznaczałem, że ich muzyka to właśnie noise. Proszę bardzo, Sink or Swim. Nie jestem w stanie pozbyć się wrażenia, że naprawdę dużo nasłuchali się Foo Fighters. Zwłaszcza w momencie refrenu, którego wskaźnik przebojowości wyskakuje naprawdę wysoko.
Podobnie sprawa ma się z przytaczanym wcześniej B-Side Son. Kto pamięta zespół Black Tapes? Bo Shining Confidence niesamowicie przypomina tę polską, świetną kapelę. Co tam jeszcze w głośnikach się czai? Game of Patriots to chyba najcięższy utwór na płycie. I całkiem serio twierdzę, że są tam echa zespołu Rosetta. Nie ukrywam, że China Shipping podoba mi się też ze względu na ogromną różnorodność. Bo raz mamy ciężary, które przywołują choćby Unsane. Ale nie obcy im zapewne jest również Falarek Band czy Kobong. A przez swego rodzaju polot i lekkość gdzieś mi się zapaliła żarówka z Elvis Deluxe.
Podsumowanie
Odpowiedź na zadane we wstępie pytanie jest oczywista. Bastard Disco doskonale poradzili sobie z przeskoczeniem debiutu. China Shipping jest albumem dopracowanym zarówno brzmieniowo, jak i piosenkowo. Wszystko się zgadza. Są emocje, jest ciężar, jest przestrzeń. Punk rock i brawura, ale dla odbiorców, którzy wiedzą jak to ugryźć. Bo słuchacze Pidżamy Porno raczej nie mają tu czego szukać.
Maciek Juraszek