Muzyka z rozdroża | Xanthochroid – Of Erthe And Axen [recenzja]

0
522

Nie polecam prób wymówienia nazwy tego zespołu we właściwy sposób – grożą kalectwem. Za to usiłowanie zdefiniowania piękna Of Erthe And Axen to już inna bajka: jego jest tu na pęczki. Skrzyżowanie metalu z muzyką filmową, okraszone dopracowaną opowieścią i warstwami dźwięku na kolejnych warstwach… czego chcieć więcej?

<przemyślenia_różnorakie.txt>

Decyzja o wydaniu dwupłytowego albumu nie powinna być kierowana impulsem. Wielokrotnie doświadczaliśmy już rozciągniętych do granic czasu i przestrzeni wydawnictw, przerostu formy nad treścią (khm, khm, panie “Hardwired” Hetfield?), generalizując – płyt dobrych, ale przesadnie wydłużonych, które zyskałyby wiele na ukróceniu niektórych utworów o połowę czasu ich trwania. Tymczasem jeżeli są one przemyślane, zaplanowane, z wyczuwalnymi grzmotami burzy mózgów członków zespołu nad nimi, mogą okazać się magnum opus w dokonaniach kapeli. Dowiodły tego jeszcze przed kilkoma laty Juggernaut: Alpha i Omega od Periphery. Być może (czekająca na swoją drugą część) Automata od Between The Buried and Me też pozytywnie zaskoczy.

Piękno drzemie w szczegółach

Of Erthe And Axen to przykład żywcem z tego drugiego grona. Dwie osobne płyty, które traktować warto jako jedną całość (z tego względu będę o nich pisać w recenzji jak o jednym tworze), to ponad dziewięćdziesiąt minut naprawdę zróżnicowanego materiału. Ja postrzegam go trojako. Podstawą całości jest skrzętnie napisana historia kojarząca mi się dość tolkienowsko – czuć tu podniosłe emocje, stratę, nutę dark fantasy, co podkreśla oprawa graficzna okładek.

Historia, jak piszą sami muzycy, opowiada o losach niejakiego Sindra, który powraca na rodzinną wyspę (Axen) po tym, jak przed siedmioma laty został powołany do armii Erthen. Zazdrość, wojna, magia, zdrada młodszego brata – wszystko to wpływa na protagonistę, popychając go w stronę cienia, jakim epatuje druga płyta.

Opowieść ta scala utwory, które pośrednio dzięki temu nie rozpadają się w chaos – a dostając taki gatunkowy miszmasz, ich harmonijność byłaby nietrudna do zniweczenia.

Nie oceniaj książki płyty po okładce…

Of Erthe and Axen
…choć i strona wizualna w tym przypadku imponująca.

Wracając – historię oplata to, co najważniejsze, czyli muzyka, którą najtrafniej zdefiniowałbym jako progresywny, “filmowy” black metal. Próżno tu jednak o sztampowe wydzieranie się do wszystkich diabłów świata. Tutaj gatunek muzyki służy jedynie jako środek do wywierania określonych emocji, nie stanowi zresztą jedynego elementu całości (swoją drogą, bardzo cieszy mnie to, jak mocno w dzisiejszych czasach “black” odszedł od tej standardowej “kvlt” formuły).

Obok gitarowych zagrywek usłyszymy tu równie wiele, jeśli nawet nie więcej: ballad, symfonicznych wstawek, chórków na dwa głosy. Krzyków jest tu stanowczo mniej niż śpiewu, uderzają tylko w momentach krytycznych. Są elementem narracji. Wszystko to jest bardzo skrzętnie skomponowane, motywy przewodnie wracają wraz ze zwrotami w fabule opowieści. Najważniejsze jednak, że pomimo tego całego ciężaru i komplikacji, uniknięto atmosfery żenującego patosu. Czuć siłę, gdy trzeba, smutek dojmuje, nic nie jest “przesadzone”. Pięć lat prac od czasu poprzedniego longplayu grupy, osadzonego w tym samym świecie Blessed He With Boils, dało świetny efekt.

Już początkowe utwory starają się uświadomić słuchacza o tym, co go czeka. Najpierw szczypta symfonii, potem budująca napięcie akustyczna wstawka, aż wreszcie epickie przejście w dramatyczne tony w To Higher Climes Where Few Might Stand. Pierwsza płyta nas prowadzi właśnie tak na przemian, raz uderzając w tony smutne, a raz w epatujące gniewem. Ich kulminacja znajduje ujście na bardziej wyważonym Of Erthe And Axen II, gdzie narracja ulega przemianie w jeszcze ciemniejsze, cięższe nuty.

Of Erthe And Axen

Teraz marsz. Słuchawka w ucho – i słuchać!

Podsumowując – niesamowita gratka dla każdego fana muzyki, zarówno ciężkiej, jak i nasyconej mnóstwem warstw, tekstur i emocji. Produkcja obu płyt jest bardzo przyjemna w odbiorze. Słychać, że zadbano, by wszystko idealnie przechodziło pomiędzy utworami. Odnajdą się tu fani Opetha, czy Ne Obliviscaris, a najlepiej obu naraz. Przepiękna muzyka i opowieść – cieszy więc to, że trwają one przez nieprzerwane, magiczne półtorej godziny.

Utwory, od których warto zacząć: The Sound Which Has No Name, In Deep And Wooded Forests Of My Youth, Toward Truth And Reconciliation


Aż żal chwyta za duszę, że nie wiedziałem o istnieniu Of Erthe And Axen, gdy miało swoją premierę w ubiegłym roku. Z impetem trafiłoby ono na subiektywną listę najlepszych płyt made in 2017. Jeżeli lubicie podobne brzmienia, koniecznie na nią zresztą zerknijcie – link znajdziecie poniżej.

3×5 czyli subiektywny ranking najlepszych płyt roku 2017

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments