Na tydzień przed zakończeniem Neoromantycznej Trasy Koncertowej, we wrocławskim DK Luksus, miałyśmy okazję posłuchać Romantyków Lekkich Obyczajów na żywo. 1 grudnia był również idealnym dniem na to, aby porozmawiać z Damianem Lange o jego muzyce, zespole, trasie koncertowej i planach na muzyczną przyszłość.
Natalia Nazar: Kończy się Wasza trasa koncertowa. Jak ją oceniasz? Jak się czujesz w jej trakcie?
Damian Lange: Myślę, że trochę już mam zmieloną głowę. Cokolwiek to znaczy. Ilość odwiedzanych miast, ta powtarzalność. Umówmy się, granie koncertów to nie jest jakaś wyjątkowość w każdym mieście. Po prostu człowiek przyjeżdża, wykonuje te same zadania, wywala sprzęt, robi próbę, odpoczywa chwilę, gra koncert, zwija ten sprzęt itd. Zmęczenie psychiczne lekkie jest. Nie do końca czasami wiemy, czy wszystko jest z nami w porządku. Widzę, że się zamyślamy bardziej. Jeśli chodzi o fizyczne podejście, to jest forma. Myślę, że jesteśmy sprawni i energiczni.
Marlena Henrysiak: Umiałbyś wskazać, który koncert był najlepszy, który najbardziej zapadł Ci w pamięć?
Damian Lange: Przyznam, że to się zlewa w całość. Wszystko jest bardzo podobne do siebie. Często tak robię, że dojeżdżam do jakiegoś miasta i muszę gdzieś wyjść, zobaczyć, gdzie jestem. W Częstochowie np. przyjechaliśmy wieczorem, już było ciemnawo, zrobiliśmy próbę i pomyślałem sobie „gdzie ja jestem?”. Więc wyszedłem na ulicę, zobaczyłem w oddali Jasną Górę, mówię „Aha, no dobra, wierzę już w to, że jestem w Częstochowie”. Ale chyba wszyscy jesteśmy zgodni w ekipie, że tak długich tras grać nie będziemy. Straszna męka, zapierdziel. To za dużo. Trzeba grać mniej – mniej a treściwiej. Pierwszy koncert w każdym tygodniu jest w piątek, ale mobilizacja na niego zaczyna się już w czwartek, często się wyjeżdża w czwartek w nocy, żeby być już w piątek rano na miejscu. Od nas z Olsztyna jest trochę kilometrów. Ogólnie stwierdzam, że dopłyniemy tym statkiem do końca i finał tej trasy będzie taki, że będziemy mieli poczucie, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty, zwiedziliśmy właściwie każdy zakątek kraju i powinno nas to podnieść na duchu. Jesteśmy mocni, twardzi i że daliśmy radę.
Natalia Nazar: Czy w Olsztynie gra się Wam najlepiej? Czy są to normalne koncerty?
Damian Lange: Jest takie przyzwyczajenie, że jak jedziesz grać koncert, to wsiadasz w busa, podróżujesz, pokonujesz jakieś 200 kilometrów. W Olsztynie jest jakoś dziwnie. Ja na przykład wstaję, ogarniam się, wsiadam w autobus, podjeżdżam autobusikiem miejskim pod klub i wychodzę, gram koncert. Są znajomi, mówi się dużo więcej razy „cześć” niż na wyjeździe i to jest taka specyfika. Powiem szczerze, że czuję taki domowy klimat. Nie jestem jakiś podpalony, bo gram w Olsztynie, nie jestem zestresowany. Publiczność to nasi znajomi, którzy nie tylko znają nas z muzyki, ale też znają nas z podwórka, więc głupio by było przed nimi pajacować, oni przecież wiedzą, jaki ja jestem. Koncerty w Olsztynie są lekkie, jeśli chodzi o psychikę, są gładkie.
Marlena Henrysiak: Odczuwasz jeszcze czasem tremę przed koncertami?
Damian Lange: Odczuwam, ale nie ukrywam, że przy takim natężeniu koncertów nawet już człowiek zapomina o tej tremie, bo jest ta powtarzalność. Przypominam, to są trzy koncerty pod rząd, w każdy weekend, więc ta trema się jakoś chowa. Czasami jeszcze się zdarza, że dużo ludzi chce się pojawić na koncercie i już ich widać przed koncertem, to muszę odprawić swój taniec rytualny z samym sobą, żeby się nie stresować, bo to jest. To też nie jest skrajne, że trema jest jakaś mocna. Uważam, że jak się mniej gra, ta trema jest większa.
Natalia Nazar: W tym roku wydaliście Neoromantyzm. Czym dla Ciebie jest ta płyta?
Damian Lange: Kolejnym rozdziałem. Nie bardzo wiem, jak mówić o tej płycie, bo jest trochę specyficzna dla naszych fanów, ale też i dla nas. Naprawdę traktuję ją jak przejście w coś, wyjście z czegoś i dotarcie do czegoś innego. Dobrze, że się pojawiła, bo jest wypadkową naszych prywatnych losów, które gdzieś mamy. Nie chcieliśmy okłamywać publiczności robiąc na siłę piętnaście numerów typu Lodziarka, po prostu nagraliśmy to, co nam rzeczywiście grało w głowie. Mamy czyste sumienia.
Natalia Nazar: Mam wrażenie, że większość materiału jest melancholijna, spokojniejsza, teksty są o przeżyciach, bardziej emocjonalne. Czy wychodzi to z tego, co przeżyliście w ciągu ostatnich prawie pięciu lat?
Damian Lange: Może nie pięciu, ale przez jakiś okres, kiedy rzeczywiście zaczęliśmy funkcjonować w szybszy sposób. Szybszy, mam na myśli, że zaczęliśmy więcej grać, więcej ludzi interesowało się nami. Z tego samoczynnie wynika, że musieliśmy nadrabiać ten czas. Zawsze jest opcja, żeby jechać na fali czegoś, co się ludziom podoba. Nie mówię, że ta płyta się nie podoba. Wiem, że ta płyta jest inna i jak najbardziej dla naszych fanów trudniejsza. Postanowiliśmy nie oszukiwać siebie ani kogoś innego. Skoro coś nagrywamy, to nagrywamy w takim stanie emocjonalnym, jaki mamy. Nie naginaliśmy się. Można było nagrać 15 Lodziarek, tego typu numerów i wszyscy byliby happy.
Marlena Henrysiak: Bardzo często ludzie krzyczą, żebyście zagrali Lodziarkę. Jak się wtedy czujesz? Czy irytyjesz się, kiedy ludzie czekają właśnie na ten numer?
Damian Lange: Czasami tak. Jak gramy koncert, patrzę na playlistę i widzę, że zaraz zagramy numer, który bardzo mi się podoba, a Lodziarka jest za cztery numery, trochę mnie wkurza to, że ten ktoś już nie wytrzymał i krzyczy. Uwierz mi, że na każdym koncercie jest jakiś wodzirej. Ale ja to ignoruję. Bierzemy to na klatę. Mam świadomość, że jest taki numer jak Lodziarka i rozumiem, że w jakimś stopniu ludziom się to spodobało i oni są rządni tego kawałka zwłaszcza po dwóch piwkach. To jest taki trochę melonumer, nie oszukujmy się. Studenci w akademikach jedzą goudę, piją wódę i słuchają Lodziarki. Nie mam z tym większego problemu. Staramy się prowadzić koncert razem i mamy na to plan, a jak ktoś krzyczy, to czasem pokazuję komuś, żeby się uspokoił. Lodziarka to bardzo wyraźny numer w naszej twórczości, więc póki co będzie grany na koncertach. Nie widzę powodu, żeby się na kogoś mega obrazić, że lubi ten numer, bo jest tak luźny od wszystkiego, że po prostu da się lubić.
Natalia Nazar: Dlaczego nie gracie Kaca w trakcie tej trasy? Dlaczego go dzisiaj nie zagraliście?
Damian Lange: To sprawa czysto techniczna. Jeśli chcemy zagrać półtoragodzinny koncert, coś trzeba usunąć z listy. Padło na Kaca.
Natalia Nazar: Zastanawiałam się nawet przed koncertem, co moglibyście usunąć z listy, żeby zagrać Kaca, ale w zasadzie nie wiedziałam, co by to mogło być.
Damian Lange: Ten sam dylemat mieliśmy my. Kac poleciał, bo być może koncertowo chcielibyśmy od niego odpocząć. Uwierz mi, że pewnie wróci, a po odpoczynku nabierze nowych rumieńców. Osobiście znudziło nam się granie tego numeru. A że mamy możliwość wyboru z trzech płyt, to jest komfort.
Natalia Nazar: Jak doszło do Waszej współpracy z Grabażem? Jak to się stało, że nagraliście razem kawałek Neoromantyzm?
Damian Lange: Jak myśleliśmy o nowościach, to Adam wyskoczył z tematem, żeby tę znajomość z nim w jakiś sposób połączyć, zamknąć klamrą. Poszło pytanie do Grabaża, czy by nie pomógł. Niekoniecznie od razu się zgodził, trochę potrzebowaliśmy wsparcia Pietrzaka (Sławomir Pietrzak – szef wytwórni S.P.Records, przyp. red.). Pogadał z nim i dało radę. Zgodził się, chociaż chciał trochę grzebać w naszym tekście, ale ostatecznie zgodził się na nasz tekst. I zaśpiewał. Czyste zawodowstwo. Wpadł do studia, nagrał wokal i już. Ciekawe, że to zrobił, bo raczej jest znany z tego, że nie chce za bardzo współpracować. A tu jednak jakoś się udało.
Natalia Nazar: Myślicie już o nowych numerach, o nowej płycie? Czy na razie żyjecie tym, co jest teraz?
Damian Lange: Jest tu i teraz, ale życie osobiste też jest ważne. Dla mnie nawet ważniejsze niż muzyka. Wstępnie mieliśmy jakieś myślenie, żeby przez jakiś czas nic nie tworzyć, nabrać ogłady, trochę odejść, nabrać świeżości. Robię płyty na zmianę. Mam ochotę nie tworzyć przez jakiś czas, patrzeć na ludzi i zbierać nowe informacje. Tylko że korci mnie, żeby zrobić kilka piosenek romantykowych. Może niekoniecznie takich jak na Lejdis & Dżentelmenels, ale po tej nostalgicznej płycie chciałbym zluzować porty. Chciałbym znów trochę się pobawić i pośmiać z tego, co robimy, z własnego życia, z tego co obserwujemy. Tak mnie korci, żeby ogarnąć parę piosenek w całość. Za kilka miesiecy wejść do studia, nagrać to, zobaczyć czy to jest ok. Ale na razie jest tu i teraz, chillujemy z tym wszystkim. Płyta jest świeża. Bardzo chciałbym nigdy nie biec, tak jak ludzie biegną za wszystkim. Chciałbym uniknąć tego biegu w muzyce, bo wierzę, że odpowiednie podejście – takie na luzie, na lajcie, na spokojnie – może przynieść wiele dobrego. Cały świat pędzi, czegoś chce, czegoś oczekuje non-stop. Wolałbym, żeby tego w muzyce nie było. Z mojej strony, jeśli chodzi o Romantyków, chciałbym znaleźć przestrzeń, w której mogę zapomnieć, że muszę coś zrobić – bo to jest zespół, bo tak trzeba, bo trzeba wydać płytę, bo ludzie czekają. Chciałbym zastanowić się trochę nad tym, co teraz widzę w wieku 35 lat i wtedy to na spokojnie opisać, bez gonitwy i presji.
Natalia Nazar: Co zrobicie z nagraniem koncertu, który zagraliście w Warszawie?
Damian Lange: Jeszcze nie wiadomo. Może ze wszystkich zajawek powstanie jakiś długi dokument o nas. Takie 3 godziny o zespole.
Natalia Nazar: Co masz zamiar robić po zakończeniu trasy koncertowej?
Damian Lange: Marzy mi się jechać w góry! Trasę kończymy za tydzień i mam nadzieję, że przed świętami uda się gdzieś wyskoczyć. Zrobić coś dobrego dla ciała, duszy. Byłem rok temu w górach w zimie i była petarda. Po trasie trzeba odpocząć.