W piątek 28 października swoją premierę miała długo wyczekiwana płyta Brodki. Sadza, bo taki tytuł nosi mini-album, to pierwsza produkcja artystki w języku polskim od dwunastu lat.
Proszę Państwa, Brodka powróciła. I to po polsku! Co prawda teraz pod koniec października, dzień po premierze całego mini-albumu w ojczystym języku, nie jest to najświeższą informacją, bo głosy o nadchodzącej polskobrzmiącej produkcji pojawiły się już pod koniec czerwca, wraz z premierą singla Sadza.
Czerwcowa Sadza nie zdążyła jeszcze dobrze wystygnąć, a Brodka w kilka miesięcy później podrzuciła słuchaczom kolejną nowość. Była to Monika, która swoją premierę miała na początku października. Jeśli ktoś spodziewał się singla klimatycznie podobnego do tego wcześniejszego – niestety był w błędzie. Monika jest zdecydowanie pogodniejsza i jakby lżejsza od Sadzy. Sprawa podobnie ma się z teledyskiem do tego kawałka. Jasne, kolorowe kadry z urywkami życia młodych ludzi w zestawieniu z czarno-białym niepokojącym klipem Sadzy – totalne przeciwieństwa.
Jak można przeczytać pod teledyskiem na YouTube, Monika:
To sentymentalna, romantyczna podróż do młodzieńczych lat, szaleństwa i pierwszych miłości. Oda do młodości i naiwności oraz pochwała i gloryfikacja tego, co w nas młode i na zawsze powinno w nas zostać. Nie zawsze w życiu chodzi o sens i logikę.
A sama Brodka skomentowała utwór:
Czasami tęsknię do tych szalonych lat beztroski, kiedy nie zastanawiasz się nad konsekwencjami a wyborów dokonuje tylko serce. „Monika” to oda do młodości i dzikich czasów eksploracji, gdzie spontaniczność góruje nad logiką. Do udziału w klipie zaprosiłam cudowną dwójkę młodych zakochanych ludzi Bartka i Zosię. Dziękuję, że pozwolili mi wejść z kamerą w ich intymność. Niech ta miłość trwa na wieki!
Sadza, czyli Brodka znowu po polsku
Ale te utwory to zaledwie mniejsza część całego albumu, a dokładnie dwa z siedmiu kawałków na Sadzy. Za produkcję odpowiedzialny jest 1988, którego możemy znać z duetu Syny. Jeśli ktoś nie kojarzy tego producenta, to pozwólcie, że napiszę o nim kilka słów – wszystko, co wychodzi spod rąk pana 1988 ma nieziemski klimat. I nie jest inaczej przy tym mini-albumie. A w połączeniu z Brodką, która sama napisała teksty piosenek – 22 i pół minuty niesamowitej podróży. Takiej, z której nie chce się wychodzić, a gdy płyta się skończy, włącza się ją jeszcze raz. Na krążku możemy też gościnnie usłyszeć Zdechłego Osę w Hydroterapii, czyli przedostatnim kawałku na płycie.
Sadza to najbardziej intymny album od Moniki. Sama autorka mówi, że podczas pracy nad EPką przeżyła artystyczne katharsis, bo w płytach, które ukazały się do tej pory występowała niejako pod płaszczem fikcyjnych postaci. W przypadku tego albumu tak nie było – w piosenkach są skrawki wyznań, prywatnych wiadomości. Monika śpiewa w swoim imieniu, o sobie i o tym co czuje, dlatego też teksty musiały powstać w jej ojczystym języku. I bardzo dobrze, bo od polskojęzycznej Grandy (która, swoją drogą, jest jedną z tych płyt, które w ogóle się nie starzeją) minęło aż dwanaście lat.
Siedem porywających utworów
Sadza zaczyna się od utworu Wpław. Kojący głos artystki komponuje się z delikatną muzyką, która – jak wspomniana w tekście dzika rzeka – porywa słuchacza, żeby płynął wpław do nieznanych dotąd miejsc. Do nieznanych, bo takiej Moniki Brodki jeszcze nie było.
Drugim kawałkiem jest Taka to zima, który podobnie jak Wpław zaczyna się spokojnie i delikatnie. Z biegiem staje się żywszy i szybszy, a powtarzające się wersy: Sparzyłeś mój zapał do wiosny/Taka to zima sprawiają, że wpada się jakby w trans. Brodka nie kończy jednak drugiego kawałka szybko – powoli zwalnia, żeby zakończyć utwór spokojnie.
Owy spokój nie trwa jednak długo, bo kolejna jest już wcześniej wspominana Sadza. W przypadku tego utworu wręcz wymagane jest, żeby pochłaniać go razem z teledyskiem, bo trzecia piosenka na EP-ce to doświadczenie audiowizualne. Dwa słowa o Sadzy: niepokój i ciarki. Oczywiście te pozytywne.
Utrata to dokładnie połowa płyty. Dosyć krótki utwór, bo trwający niecałe dwie i pół minuty jest chyba najagresywniejszym na płycie. Powtarzające się wersy podkręcają tempo, głos Brodki, który momentami nie przypomina jej zwykłego głosu, a dźwięki w tle nasilają tylko efekt wręcz biegnącej piosenki. Również w Utracie Brodka zrobiła podobnie jak w Takiej to zimie – ostatnie słowa są wyśpiewane już praktycznie bez muzyki, pozostało jedynie echo powtarzające słowa Moniki, wyciszając czwarty utwór.
Później klimat znowu nieco się zmienia, bo przyszedł czas na Monikę. W zestawieniu z pozostałą szóstką z Sadzy to najbardziej letnia i wakacyjna piosenka. Zdecydowanie najpozytywniejszy i najlżejszy numer, jednak absolutnie nie da się porównać go z wcześniejszymi polskimi albumami Brodki. Słychać, że w każdym – nawet w tym lżejszym kawałku – palce maczał niezastąpiony 1988.
Przedostatni kawałek to wspominana już Hydroterapia ze Zdechłym Osą. Tutaj ponownie zrywamy z klimatem z poprzedniego kawałka. Znowu wchodzimy w mroczniejsze klimaty, przyprawiające o ciarki. Jakoś po półtorej minuty do Brodki przyłącza się Osa. I tutaj szok. Jeszcze jakoś rok temu gdyby ktoś zapytał się, czy wyobrażam sobie duet Zdechły Osa-Brodka, raczej pokręciłabym głową na nie. Ale po Hydroterapii? O losie, proszę o więcej kawałków zrodzonych z tego połączenia! Według mnie najlepszy utwór na Sadzy.
Przyszedł czas na ostatni, najkrótszy kawałek, czyli Outro. I tutaj niespodzianka, bo to zapętlony fragment ze wszystkim znanego hitu Brodki – Miał być ślub, który w tym roku skończy 16 lat. Outro to trochę jakby wejść do pokoju, w którym wcześniej bywało się dosyć często i regularnie, a po latach ktoś zrobił gruntowny remont i niby zna się to pomieszczenie, ale jednak nie do końca. Poznaje się na nowo to, co teoretycznie już dobrze znane. Na początku słyszymy trzaski jakby z gramofonu, zwolniony głos Moniki i powtarzające się słowa: Nikt nie widział mych łez, padał deszcz. Wszystko to idealnie wpasowuje się do aury, którą obecnie mamy za oknami.
Sadza, czyli zupełna świeżość
W porównaniu z poprzednimi wydawnictwami od Brodki, Sadza pochodzi jakby z zupełnie innej galaktyki. Po trosze jest tak pewnie dlatego, że Monika po dosyć długim czasie powróciła do swojego ojczystego języka. Dużo dla tej płyty zrobił też z pewnością 1988, bo razem z artystką idealnie się dopełniają tworząc coś, co nie zostanie szybko zapomniane. Gęste, ciężkie dźwięki pokazują, że Brodka się nie zatrzymuje. Ciągle poszukuje i odkrywa nowe muzyczne lądy, czy też – jeśli ktoś tak woli – płynie wpław do nieznanych dotąd miejsc i wychodzi to jej bardzo dobrze. Przyjemnie też było usłyszeć Osę w duecie razem z Brodką, bo pokazało to, jak z pozoru dwa różne muzyczne światy mogą się zaskakująco połączyć. No i chyba najważniejsza kwestia – Brodka na Sadzy jest sobą i to się czuje i słyszy.
Chyba nie spodziewałam się czegoś aż tak dobrego, mimo że zawsze szanowałam i lubiłam Monikę. Ale Sadza tylko utwierdziła mnie w tym, że Monika Brodka to artystka przez wielkie „A”.