„W snach to ja trzymam nóż” [recenzja]

0
325
W snach to ja trzymam nóż

Od dłuższego czasu na rynku wydawniczym można zauważyć trend na książki w stylu dark academia. Wszystkie one przyrównuje się do powieści Donny Tartt – Tajemnej historii, ale czy takie porównania nie są jak strzał w kolano? Kiedy podnosimy poprzeczkę niebotycznie wysoko na starcie, nic dziwnego, że upadek jest tak bolesny… A W snach to ja trzymam nóż Ashley Winsted spada z wysoka i z donośnym hukiem.

Zjazd absolwentów

Zbrodnia sprzed lat pozostaje niewyjaśniona. Zamordowana studentka ma jednak swojego anioła stróża, czyli niestrudzonego „detektywa”, który korzystając z okazji – zjazdu absolwentów jej rocznika – postanawia w końcu odkryć prawdę, a przy okazji pozwolić brudom z przeszłości ujrzeć światło dzienne. Szóstka przyjaciół wraca na stare śmieci, by odkryć się na nowo i dokładnie przyjrzeć zmianom jakie nastąpiły. Nie są już naiwnymi studentami. Świat dorosłych okazał się dla niektórych bardziej łaskawy. Nie wszyscy odnieśli sukces. Wszyscy dobrze znamy takie schematy. Kryminał lubuje się w historiach, które zaczynają się w ten sam sposób. Wspomnieć można chociażby o Zjeździe absolwentów Guillaume Musso, które bazuje na dokładnie tym samym, czyli zagadce sprzed lat, która teraz ma wyjść na jaw. Czy W snach to ja trzymam nóż proponuje nam coś nowego?

Ale to już było…

Właściwie nie ma nic złego w odgrzewaniu kotleta, o ile kotlet ostatecznie nadaje się do jedzenia. Od powieści tego typu trudno oczekiwać oryginalności, ale W snach to ja trzymam nóż powiela wszystkie schematy, przy których wywracamy oczami. Przede wszystkim książka jest do bólu amerykańska i nie byłoby w tym nic złego, w końcu akcja dzieje się w Stanach Zjednoczonych, autorka stamtąd pochodzi i tak dalej, gdyby nie przypominało to filmów o nastolatkach z początków lat dwutysięcznych. Fabuła zalicza tu wszystkie punkty typowe dla takich produkcji: parada platform, wybór „królowej balu”, mecze futbolu, bycie bogatym/pięknym równa się byciu fajnym, życie w hierarchii pokazane na zasadzie członkostwa w lepszym/gorszym domu bractwa (brakuje tylko, by jakiś dom nazywał się Alfa, bo w końcu Omega dostaliśmy…). Sztampowość bije po oczach.

Nikt nie jest doskonały!

Książka jest przewidywalna, a to niedobrze, bo aspiruje do miana kryminału. Sposób prowadzenia śledztwa z góry sugeruje czytelnikowi, kto na pewno nie jest winny, a stąd już prosta droga do odgadnięcia jeszcze przed połową powieści, kto jest „tym złym”. Poszlaki są przedstawione w taki sposób, żebyśmy tylko nie przeoczyli każdej podpowiedzi. Gdyby autorka mogła, umieściłaby narzędzie zbrodni pod jakimś różowym neonem i napisała: to jest podejrzane! Kiedy raz po raz dowiadujemy się, że każdy z bohaterów ma coś za uszami, zawsze okazuje się, że jest to coś tak komicznie przewidywalnego, że aż trudno uwierzyć, że autorka naprawdę uznała to kroczenie po najmniejszej linii oporu za dobry pomysł. Jeśli chciała zaskoczyć czytelników to nie tędy droga. Nie tędy, skoro postacie kompletnie niczym nas nie zaskakują. Nie tędy jeśli narracja jest prowadzona w tak oczywisty sposób.

Teatr przesady

Bohaterowie są karykaturami samych siebie. To właściwie największa wada W snach to ja trzymam nóż. Widać to szczególnie w postaciach męskich, które charakteryzują się jedną cechą, która oczywiście współgra idealnie z ich wyglądem. Ten napakowany to sportowiec, a przez to niezbyt inteligentna jednostka, tak jakby posiadanie mięśni wykluczało posiadanie mózgu. Ten, co jeździ na motocyklu i ma wiecznie roztrzepane, przydługie włosy to oczywiście bad boy, typ spod ciemnej gwiazdy. Mamy też jego przeciwieństwo: grzecznego ministranta, dobrego w każdym calu. Jest jeszcze książę z bajki, który charakteryzuje się aryjską urodą, pochodzeniem z bogatej rodziny i… właściwie to tyle. Dziewczyny podobnie. Aż trudno uwierzyć, że taka grupa w ogóle się ze sobą zaprzyjaźniła, ale szukanie wśród nich mordercy jest po prostu śmieszne. Ich zachowanie, zarówno kiedy byli studentami, jak i kiedy już ich pesel wskazuje na zbliżanie się do wieku chrystusowego, jest bliższe zachowaniu rozwydrzonych licealistów, a nie dorosłych ludzi.

Wredne dziewczyny i mili chłopcy

Sam pomysł na zebranie potencjalnych winnych w jakimś kręgu i powiedzenie czegoś w stylu „a teraz się przyznajcie” wydaje się, no cóż, lekko przesadzony. Nikt z nich jednak nie ma wystarczająco wysokiego IQ, żeby wpaść na pomysł, by chociażby znów skłamać, tak jak zrobił to dziesięć lat temu. Podczas zjazdu absolwentów każdy przechodzi błyskawiczną przemianę. Teraz powiem jak było naprawdę, pomyślał każdy z bohaterów naraz, choć właściwie nic realnego im nie groziło. Dlaczego nie odwrócili się na pięcie i nie wyszli? Nie byli szantażowani, nie wyszło na jaw dostatecznie dużo, by mieli przez to problemy, więc dlaczego? Dlatego, że fabuła musi iść do przodu, a to, że trochę bez sensu to nie szkodzi. Co do samego morderstwa, no cóż, kogo ono obchodzi? Na pewno nie czytelnika, bo zmarła dostaje mało czasu antenowego, za mało, by było nam jej żal, byśmy chcieli wiedzieć dlaczego ktoś postanowił zadźgać ją nożyczkami.

Jane Doe

Mamy za to sporo czasu na czytanie o romansach, o zazdrości jednych o drugich, o tym, kto należy do jakiego bractwa (ostatecznie nic z tego nie wynika, poza tym, że najlepszy dom jest najlepszy i już). Główna bohaterka jest niewiarygodna i to właściwie jedyny plus w tej sytuacji, bo przynajmniej wnosi coś, cokolwiek, ciekawego. Niestety to nadal za mało, by cała powieść była dobra, zwłaszcza jeśli na skrzydełkach książki ktoś pisze, że to idealna pozycja dla fanów Tajemnej historii. Nie wystarczy osadzić akcji na uczelni i wplątać w morderstwo kilku studentów, by dorównać Donnie Tartt. Do Tajemnej historii często porównuje się A jeśli jesteśmy złoczyńcami R.L. Rio i W snach to ja trzymam nóż jest dużo bardziej w stylu właśnie pracy Rio, nie Tartt. Tak czy inaczej, książka Ashley Winsted nie dorównuje ani jednej, ani drugiej.

Zachęcamy do zapoznania się z recenzją książki Małe życie.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments