Księgi zapomnianych żyć miały swoją premierę w 2019 roku, w Polsce natomiast ukazały się rok później. Bridget Collins po raz pierwszy odważyła się napisać książkę przeznaczoną nie dla młodzieży, jak to było do tej pory. Stworzyła niesamowitą historię, która na pewno zdobyła serce niejednego czytelnika. I moje też.
Wyobraźcie sobie, że nie powinniście czytać książek. Dla miłośników, a zwłaszcza tych prowadzących bookstagrama, będzie to okrutna abstrakcja. Jakakolwiek próba odkrycia ich zawartości skończy się pogardliwymi spojrzeniami sąsiadów, co i tak jest upokorzeniem lekkiego stopnia. Ach, no chyba że jesteście obrzydliwie bogaci i lubicie karmić się cierpieniem innych. Wtedy raczej nikt nie śmie czynić Wam jakichkolwiek aluzji… przynajmniej nie prosto w twarz.
Tabula rasa
Tak właściwie opis nie oddaje sedna sprawy tej historii. Owszem, książki pełnią w niej istotną rolę – ba, z nimi wszystko, a bez nich nic – natomiast receptę na wyjątkowość książki Bridget Collins zawarła w relacjach międzyludzkich. I… w relacjach z samym sobą. Można sądzić, że mowa o jakimś życiu w harmonii. Nic bardziej mylnego. Nienawiść, rozpacz, okrutne poczucie niesprawiedliwości, trauma – to uczucia towarzyszące również tym bohaterom, których pozornie nie widać. Ale są, i ich przeżycia, w książkach. Zadaniem Oprawców jest, by niewygodne prawdy przelane na papier na zawsze tam zostały. W powyższym przypadku nie oceniaj książki po okładce nabiera zupełnie nowego znaczenia.
Magicznie, ale nie zawsze pięknie
To jedna z tych opowieści, które powinno się czytać przy zapalonym kominku i w trakcie ulewy. Jej niesamowity klimat naprawdę przenosi do innego świata. Choć nie znajdziecie w niej latających wróżek i czarownic z miotłami, to odnajdziecie za to kawałek siebie. Co ważne, Księgi zapomnianych żyć nie utulą Was do snu. Wprost przeciwnie – momentami zagotujecie się ze złości. Zresztą gwarantuję Wam podczas lektury caaały wachlarz emocji. Niezwykle ciekawym doświadczeniem była możliwość podglądania Emmeta w trakcie jego nauki oprawiania książek. Precyzja i oddanie uczyniły to zajęcie niemalże tak intymnym, że nie chciałam przeszkodzić, choć dzieliła nas zaledwie wyobraźnia autorki.
Póki książka nas nie rozłączy
Księgi zapomnianych żyć mnie bardzo zaskoczyły. Na początku nic na to nie wskazywało i nawet się nudziłam. Brakowało mi szybszego tempa akcji albo chociaż żywszych dialogów. Z czasem zaczęłam rozumieć zamysł twórcy i doceniłam ten…spokój. Tak bym to określiła. Kiedy pojawił się zupełnie nieoczekiwany przeze mnie wątek miłosny, poczułam się najpierw rozczarowana, a później zaintrygowana. Pojawiający się swego rodzaju mezalians oraz brak akceptacji budzą szereg pytań i skłaniają również do refleksji nad współczesnym podejściem do wielu związków.
To wszystko?
Dawno nie czytałam tak nadzwyczajnej książki. Nie jest to kwestia języka, kreacji bohaterów czy nawet wątku romantycznego, ale specyficznej aury i odejścia od współczesności. Mimo wszystko zabrakło mi tytułowych ksiąg. Odniosłam wrażenie, że po czasie stały się one wyłącznie tłem. Chętnie poznałabym więcej tajników oprawiania i potowarzyszyłabym Emmetowi w jego dalszym rozwoju. Zakończenie również pozostawia wiele do życzenia – historia teoretycznie się rozwiązała, ale pozostawia spory niedosyt. Halo, pani Collins, może druga część?
Wzloty i upadki to nieodłączny element naszego życia. Kształtują nasz charakter i spojrzenie na świat. Tak właśnie jest w przypadku naszych bohaterów, ale nie zawsze chcą o tym pamiętać. Księgi zapomnianych żyć już zajęły specjalne miejsce w moim książkowym sercu. Mam nadzieję, że zajmą i w Waszym.