Pisarz. Scenarzysta. Z wykształcenia dziennikarz i amerykanista. Autor wielu powieści, m.in.: kultowej Ślepnąc od świateł, która jesienią 2023 roku doczekała się kontynuacji – Dawno temu w Warszawie. Jakub Żulczyk, bo to o nim mowa, z okazji premiery swojej najnowszej książki odpowiedział na kilka pytań. Zapraszam!
Dlaczego postanowił Pan zająć się pisaniem? Jak to się zaczęło?
Odkąd pamiętam, próbowałem pisać, wymyślać historyjki i żyłem w świecie wyobraźni, więc była to pewna naturalna kolej rzeczy. Wychowałem się wśród książek, nauczyłem się czytać na komiksach, a pisanie i opowiadanie było jedyną rzeczą, która wychodziła mi w szkole. To chyba jakaś naturalna konsekwencja wrodzonych predyspozycji.
A w którym momencie został Pan scenarzystą? Jak to się stało, że, poza pisaniem książek, zaangażował się Pan także w tworzenie seriali?
Zawsze chciałem pisać na ekran, a tym, co pchnęło mnie w tym kierunku, było poznanie odpowiednich ludzi. Moim chrztem w scenopisarstwie był Belfer, którego wymyśliłem razem z Moniką Powalisz i następnie zaniosłem do TVN – do producenta Wojtka Bockenheima. I tak już poszło. Dobry – czytaj: rzetelny i pomysłowy – scenarzysta jest zawsze na wagę złota. Próbuję takim być i czasami mi się udaje.
Skończył Pan studia dziennikarskie. Czy Pana wykształcenie pomaga Panu w pracy?
Z dziennikarstwa zrobiłem tylko licencjat, studia kontynuowałem na amerykanistyce. Trudno powiedzieć – to były, z perspektywy czasu, źle urządzone studia, zajęcia praktyczne były na nich wtedy zredukowane do jakiegoś absolutnego minimum. Było mnóstwo głupiego wkuwania – na przykład przedmiot „Historia mediów”, na którym musieliśmy uczyć się tego, jaki był najpopularniejszy chiński dziennik w XIX wieku. Tymczasem pracownia radiowa odbywała się… w sali zajęciowej. Jednak dostałem parę cennych rad dotyczących pisania na zajęciach z reportażu.
Jak wygląda Pana proces twórczy? Najpierw następuje research, czy trwa on podczas pisania – jak to wygląda? Wiem, że nie uznaje Pan czegoś takiego jak wena i pracuje Pan od 10 do 18…
Zgadzam się z Houellebecq, który powiedział, że książka najpierw się w człowieku wiąże, jak beton – to wiązanie to wymyślanie, ale też właśnie research, czytanie i rozmawianie z ludźmi.
Potem jest etap pisania, a właściwie – przepisywania. Każde pisanie to wielokrotne przepisywanie i poprawianie tego, co się napisało.
Przy okazji premiery Czarnego słońca powiedział Pan, że musiał wysłać na urlop ochroniarza w Pana głowie, który do tamtej pory był Pana cenzorem. Czy przy pisaniu Informacji zwrotnej i najnowszego Dawno temu w Warszawie ten ochroniarz był w Pana głowie?
Chyba w ogóle zredukowałem to stanowisko. Po prostu staram się za każdym razem dogonić książkę, którą wymyśliłem sobie w głowie. Przy Informacji zwrotnej i Dawno temu w Warszawie prawie się udało.
Która Pana książka była największym wyzwaniem?
Każda jest wyzwaniem. Myślę że Dawno temu w Warszawie było szczególnie trudne – kontynuacja uwielbianego bestsellera, która jednak miała być jakimś nowym otwarciem i zmianą konwencji, a jednocześnie dalszym ciągiem tego, co było w pierwszej części. Myślę, że się udało.
Co jest najtrudniejsze w Pana pracy?
Chyba moment premiery tego, co się stworzyło lub współtworzyło. Zachowanie spokoju ducha w obliczu publikacji książki, serialu, etc. to coś, nad czym jeszcze muszę popracować.
Ma Pan na koncie powieści young adult, kryminał, książeczkę dla dzieci, powieści sensacyjne… A jest taki gatunek, za który Pan by się nie wziął? O którym Pan wie, że nigdy nie napisze książki w takim gatunku?
Nigdy nie zrobiłbym książki, która miałaby być cyniczna i wykorzystywałaby jakiś nośny temat dla samego rozgłosu. Umiem pisać tylko o rzeczach, które mnie autentycznie interesują.
Osiągnął Pan bardzo duży sukces jako autor – bestsellery, ekranizacje Pana książek… Spodziewał się Pan tego? Przemknęło Panu kiedyś przez myśl, że to tak się potoczy?
Zawsze chciałem utrzymywać się z tego, co robię – nie umiałbym wykonywać tej pracy po godzinach. Do tego dążyłem, a reszta to dodatek – bardzo przyjemny i nie dany na zawsze.
Czy ten sukces miał swoją cenę – coś Panu zabrał?
Tak – anonimowość. Wszyscy, którzy marzą o karierze, sławie, celebryctwie w tym aspekcie nie do końca wiedzą, czego chcą. W byciu rozpoznawalnym nie ma nic przyjemnego, a ja i tak nie jestem tutaj w najgorszej sytuacji. Nie jestem osobą, której twarz kojarzy każdy.
Żałuje Pan czegoś? Jakichś decyzji podjętych w związku z pisaniem, czegoś, co się wydarzyło lub mogło się wydarzyć? Jakichś niewykorzystanych okazji?
Było parę projektów i pomysłów, które mogłyby być konkretnymi sukcesami, gdybym je zrealizował, a teraz jest chyba na to za późno. Mogłem podjąć parę innych decyzji – jasne, ale nie rozpamiętuję tego. Traktuję siebie jako kogoś, kto ciągle się uczy i będzie to robił aż do śmierci.
W jednym z wywiadów powiedział Pan, że uczy się pewnych rzeczy, robiąc je. Jako przykład podał Pan to, że „nie umiał Pan napisać dobrej kontynuacji, a napisał Pan kontynuację Ślepnąc…”. Czy obecnie jest coś, czego jeszcze Pan nie umie, a dopiero się uczy? W kontekście pisania?
Zaczynam się powoli uczyć opowiadać historie w innych epokach, niż mi współczesna.
Czy teraz, po tylu latach pisania, jest Pan w swojej najlepszej literackiej formie? Pana zdaniem?
To na pewno. W końcu zaczynam wyraźnie widzieć swoje umiejętności, braki i talenty.
Ma Pan jakieś rady dla początkujących autorów?
Nie wysyłać do oceny nikomu swojego pierwszego, drugiego, ani trzeciego tekstu. Nie publikować niczego na Instagramie, zwłaszcza wierszy. Bardzo dużo czytać i wychodzić poza swoje zainteresowania. Czytać książki, które się podobają i zastanawiać się, dlaczego nam się podobają. Czytać rzeczy, które nas nudzą i zastanawiać się, dlaczego tak jest. Dużo pisać, przepisywać i być otwartym na krytykę. Pisać z siebie – ze swoich przeżyć i emocji, pisać o czymś, co nas porusza i interesuje, pisać teksty, które samemu chcielibyśmy przeczytać. Nie patrzeć w ogóle na to, co jest teraz modne, fajne i na czasie.