Idiota skończony [RECENZJA]

0
454

2 lutego w księgarniach pojawiła się antologia opowiadań Idiota skończony. Zawiera dwanaście tekstów, których motywem przewodnim miał być głupi błąd, ściągający na bohaterów nieszczęście. Jak prezentuje się ten zbiorek i czy tytuł na pewno jest trafiony? Zapraszamy do lektury recenzji!

Autorzy znani i nieznani

Idiota skończony (zapowiadany przez nas już jakiś czas temu) ukazał się nakładem wydawnictwa Fabryka Słów. W zbiorku znalazły się teksty autorów, którzy w większości są – można rzec – wschodzącymi gwiazdami wydawnictwa. Nie znajdziemy tu zatem dzieł Grzędowicza, Pilipiuka czy Kossakowskiej, czyli ludzi, których nazywam „starą gwardią Fabryki”. Do stworzenia tomiku zaproszono natomiast Anetę Jadowską, autorkę heksalogii o Dorze Wilk, Michała Gołkowskiego, czyli pierwszego polskiego Stalkera, czy Krzysztofa Haladyna i Bartka Biedrzyckiego – twórców związanych z serią Fabryczna Zona. Z bardziej znanych autorów na pewno trzeba wspomnieć Roberta Szmidta, Ewę Białołęcką i Jacka Komudę. Oprócz nich znalazło się też miejsce dla kilku bardzo mało znanych pisarzy – między innymi dla Krzysztofa Abramowskiego, który do tej pory opublikował tylko jedno opowiadanie. Znalazło się ono w antologii Na nocnej zmianie. Pióra Falkonu z 2016 roku.

Gatunkowy groch z kapustą

Ponieważ autorów jest wielu, a część z nich wyrobiła już sobie swój własny styl, to gatunkowo Idiota skończony jest kompletnym misz-maszem. Znajdziemy tu przekrój przez wszystkie możliwe (i niemożliwe) gatunki fantastyki. Jest zarówno urban fantasy, low fantasy, fikcja historyczna czy dosyć klasyczne (i mocno feministyczne) fantasy. Co więcej, znalazło się nawet miejsce na space-operę, science fiction, postapo i coś w klimacie gry Stalker. Pozornie to dobrze, bo każdy znajdzie coś dla siebie, ale… no właśnie. Zawsze jest jakieś „ale”. W tym wypadku to kierowanie zbyt hermetycznych treści do zbyt szerokiego grona odbiorców. Mam wrażenie, że Idiota skończony cierpi właśnie na taką przypadłość.

idiota skończony

Dawno temu w odległej Galaktyce…

Na problem hermetyczności natknęłam się mniej więcej w połowie, czytając opowiadanie Marcina Podlewskiego Głębia: Ciałak. Od pierwszych stron szarpała mną złość, bo nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ktoś wrzucił mnie w sam środek serii. Być może dobrej, być może ambitnej, ale co z tego, skoro ja tej serii nie znam? Połowa informacji jest dla mnie niejasna, a dane naukowe niewiele mi podpowiadają. Narrator wypowiada się, jakby wszystko było jasne, bohaterowie mówią, jakby wiedzieli, o czym mówią, autor puszcza oczko za oczkiem, a mnie, jako czytelnika, wypełnia frustracja, bo nie rozumiem, co się właściwie dzieje. Trudno czytać spin-off, jeżeli nie zna źródła, bo to tak, jakbym chciała przebrnąć przez kanoniczne fanfiction, nie znając kanonu. Można, pewnie, ale w takiej sytuacji słowo „przebrnąć” będzie podwójnie adekwatne. Jeżeli więc nie zna się książek Podlewskiego, bardzo trudno będzie się wczuć w Głębię.

Stalkerskie komplikacje

Niedługo potem miałam okazję doświadczyć tego uczucia od drugiej strony. Znacie serię gier komputerowych Stalker? I „czarnobylską” część Fabrycznej Zony – tę pióra Gołkowskiego czy Noczkina? Wielu odpowie twierdząco, ale z pewnością spora część osób pokręci głowami. I tu jest pies pogrzebany. Fani gry Stalker docenią opowiadanie Noc na Dużej Ziemi – ja, jako fanka serii, bawiłam się przy nim świetnie. Problem polega na tym, że ktoś, kto nie zna tego klimatu, może czuć się mocno zagubiony. Co to jest snork, kordon, chabar, mutas? Dlaczego autora tak zajmuje kwestia muterek? Co się wydarzyło we wspominanym kilka razy „zero szóstym”? Czym właściwie są artefakty? Te niejasności – niewytłumaczone, bo przecież wszyscy wiedzą, o co chodzi – skutecznie zabiorą jakąkolwiek frajdę z czytania skądinąd całkiem niezłego opowiadania.

I co było dalej?!

Co najmniej dwa (a na upartego cztery) opowiadania w antologii cierpią na jeszcze inny problem – brak zakończenia. Absurdalną przesadą pod tym kątem może się poszczycić Krew na śniegu, która po prostu urywa się w połowie. I nie można się tu tłumaczyć otwartym zakończeniem – opowiadanie zamiera kompletnie bez sensu, nic nie mówiąc i niczego nie wyjaśniając. W dodatku ostatnie akapity nijak mają się do całej reszty fabuły – ot, pojawiają się nagle trzy nowe postacie, autor rzuca filozoficzną myśl i koniec. Tak po prostu. Przez ten jeden zabieg cały tekst brzmi jak urywek z powstającej powieści autora, nie opowiadanie, a czytelnik zastanawia się, co ono właściwie robi w tym zbiorze. Podobnie sytuacja ma się z Ostatnim dniem służby Krzysztofa Abramowskiego. Tam wprawdzie zakończenie jest spójne z resztą opowieści, ale również wręcz prosi się o kontynuację. I jest różnica między przymilnym proszeniem autora o więcej, a usilnym zastanawianiem się, czy ktoś przypadkiem nie wyciął z naszego egzemplarza książki kilku stron. W takich momentach miałam nieodparte wrażenie, że ktoś zapomniał powiedzieć autorom, co właściwie mają napisać. Ewentualnie redaktor tomu nie wziął pod uwagę, że umieszczanie wycinka powieści w antologii OPOWIADAŃ nie jest najlepszym pomysłem.

idiota skończony

Idiota skończony… czy aby na pewno?

„Wszyscy podejmują głupie decyzje i ponoszą ich konsekwencje. I wszyscy zdają się zapominać, że choć nadzieja jest matką, kochającą, to jednak matkuje głupcom. Idiotom skończonym” – czytamy w opisie książki. Brzmi zachęcająco… niestety, tylko brzmi. Po lekturze chociażby kilku pierwszych opowiadań czytelnik szybko dojdzie do wniosku, że tytuł antologii jest kompletnie nietrafiony. Idiota skończony to wcale nie jest zbiór historii o głupcach. Autorzy piszą o osobach, które po prostu miały mniejszego lub większego pecha. Czasem udało im się wyjść z kłopotliwych sytuacji obronną ręką, kiedy indziej nie, ale rzadko kiedy ich kłopoty wynikały z własnych, głupich decyzji. Co więcej, głównych bohaterów rzadko kiedy można nazwać idiotami – z reguły to całkiem inteligentni ludzie. Możemy się nie zgadzać z kierującymi nimi pobudkami, możemy uważać, że sami zrobilibyśmy coś lepiej, ale trudno określać ich jako głupców, w dodatku skończonych. Jedynym opowiadaniem, które właściwie wpisuje się w tematykę, jest otwierający zbiorek tekst Anety Jadowskiej. Główna bohaterka, wiedźma Malina, rzeczywiście jest wprost koncertową idiotką, a przy tym paniusią o charakterze, który trudno jest znieść… ale nie jestem pewna, czy to dobrze.

Stabilnie, nie wybitnie

Jeśli chodzi o jakość, to muszę przyznać, że Idiota skończony jest dosyć nierówny. Sporo jest w nim tekstów dobrych – nie zachwycających, ale poprawnych i nawet dosyć ciekawych. Do tej grupy zaliczę Tajemnicę miasteczka N. Huberta Olkowskiego, czy Ptasi sąd. Znajdziemy oczywiście kilka perełek, ale trafimy również na opowiadania, które będziemy chcieli jak najszybciej skończyć. Niestety, antologia zaczyna się od tekstu Jadowskiej, który jest zdecydowanie poniżej przeciętnej – mało zabawny, irytujący, wręcz szczeniacki. Tuż za nim ukryty jest jednak przezabawny Garażowy Białołęckiej, który znacząco podnosi poziom. I tak właśnie wygląda całość – czasem słońce, czasem deszcz. Przykre chwile nad męczącymi tekstami ratują perełki jak Cisza Roberta Szmidta. Podsumowując jednak całość, można dojść do wniosku, że antologia Idiota skończony jest… poprawna. Aż i tylko. Aż, bo w gruncie rzeczy nie jest na tyle zła, by trzeba było ją omijać szerokim łukiem, a miejscami można się nawet dobrze bawić. Tylko, bo jak na możliwości Fabryki Słów i polskich pisarzy fantasy – uznawanych od dawna za jednych z najlepszych na świecie – całość ledwo zdołała wybić się ponad przeciętność.


Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments