Dziewczyńskość pod lupą. Recenzja książki Weroniki Murek „Dziewczynki. Kilka esejów o stawaniu się”

0
183
Recenzja książki Dziewczynki. Kilka esejów o stawaniu się
Grafika okładki pochodzi ze strony wydawcy: czarne.com.pl/uploads/catalog/product/cover/1521/large_dziewczynki.jpg

Były czarownice, hollywoodzkie seksbomby i mrożące krew w żyłach feministki. Pora, by przyjrzeć się, co kultura ma do powiedzenia w sprawie jeszcze nie kobiecości, a dziewczyńskości. Tak się składa, że Weronika Murek podejmuje próbę prześledzenia fantazmatów na ten temat w najnowszym dziele Dziewczynki. Kilka esejów o stawaniu się.

Zbiór esejów ukazał się jako drugie dzieło z gatunku prozy, związanej z Wydawnictwem Czarne pisarki. Premiera opowiadań Uprawa roślin południowych metodą Miczurina w 2015 roku, zaprowadziła Murek do finału Nagrody Literackiej Nike. Ukochała sobie dramat, w którym w głównej mierze realizowała się po pisarskim debiucie. Aż do 2023, kiedy świat ujrzał okładkę z czarno-białym popiersiem kędzierzawej dziewczynki z purpurowymi wypiekami. I chociaż eseje rozpulchnione są od nadmiaru sztandarowych dla kultury postaci, tak samo stawanie się ma z fikcją niewiele wspólnego.

Nie rośnij, Dorotko

Nie bez powodu punktem odniesienia rozważań autorki jest świat Hollywood. To z jego wzorców czerpie zachód i jego symbole odcisnęły największe piętno w kolektywnym wyobrażeniu o świecie młodych Polek. Dorotka z krainy Oz została w pewien sposób przez nas zaadaptowana. A że Murek w esejach porusza sprawy dobrze dziewczynkom znane, Czarnoksiężnika z Krainy Oz zabraknąć nie mogło. I tak, na przykładzie Dorotki w kraciastej sukience, pisarka dokonuje analizy dziewczyńskości. Dwutorowo, bo na przykładzie dobrze znanego filmu i książki. Zauważa, że zekranizowana wersja jest złagodzona, przesłodzona, pozbawiona buntowniczej natury, którą dało się wyczuć w wersji pisanej. 

Pochylając się nad sylwetką uroczej filmowej Dorotki, istotnym wydaje się przyjrzenie samej aktorce, której nastoletnia niewinność była towarem pożądanym dla twórców ekranizacji. Dla pewności, że synonim dziewczęcej słodyczy nie urośnie za szybko, Judy Garland na planie żywiła się głównie kawą i papierosami. Miało to zahamować jej wzrost i fizyczne zmiany związane z dojrzewaniem. Murek dowodzi czytelnikowi, że małe dziewczynki to uciecha świata Hollywood, a kult nie tyle w tym przypadku młodości, co maleńkości, mieszka w jego trzewiach.

Z pamiętnika dorastającej żydówki

Zestawienie obok siebie naczelnych symboli popkultury, zaczyna się komplikować, jeśli dodamy do niego Anne Frank. Co wspólnego ma bajeczność i kojenie amerykańskich serc dziecięcą słodyczą z tragicznym losem żydówki podczas drugiej wojny światowej? Na pierwszy rzut oka niewiele. Ale skoro Murek dokonała takiego, a nie innego wyboru pisząc o dziewczynkach, należy dać sobie szansę na poskładanie skrawków. Bo na dobrą sprawę, Anne Frank, pisząc dzienniki, była nikim innym, jak dorastającą dziewczynką.

Z punktu widzenia historycznego, rozterki młodej żydówki miały i mają kolosalne znaczenie. Zapiski z czasów niepokoju to ważne świadectwo historyczne, nic zatem dziwnego, że w wielu krajach dziennik Anne Frank należy do kanonu obowiązkowych lektur szkolnych. Decyzja o publikacji intymnych zapisków nie należała do niej, a do jej ojca, który przeżył wojnę. Anne Frank zmarła przed jej zakończeniem. Życie dorastającej kobietki to nie tylko wojna, chociaż przede wszystkim ona je definiuje. Po okrojeniu pamiętnika, tragiczna codzienność staje się nieco bardziej zwyczajna, naturalna. Historia uznała pamiętnik Anne Frank za pierwszy wytwór wart uwagi, jeśli chodzi o sprawy (żeby nie nazwać tego głupstwami) nastolatek. Sam fakt dokumentowania przez nią codzienności potwierdza jednocześnie, że od wieków istnieją te same sekretne rytuały dziewczyńskości. A to w pewnym sensie zbliża nawet dorastającą Frank do dzisiejszej dziewczynki. 

Morze, morze wylało

Jak mówić o naturalnych procesach zachodzących w kobiecym organizmie, które zostały zdefiniowane już dawno, w rzeczywistości, gdzie dalej skrzętnie unika się nazywania rzeczy po imieniu? Dlaczego uczy się dziewczynki, że miesiączka jest czymś wstydliwym, a w reklamach produktów higienicznych pokazuje się krew jako niebieską ciecz? Nad tymi i innymi związanymi z menstruacją zagadnieniami, Weronika Murek pochyla się w swoich rozważaniach. Zebrane określenia takie jak: przyjeżdżająca ciotka, morze, pranie, te dni, po pierwsze pokazują, na jak wiele sposobów można obejść społecznie wstydliwy, wątpliwie akceptowalny termin miesiączka. Chodzi oczywiście o to, by jak najdyskretniej wyrażać się o tym, czego umownie nie powinno się wypowiadać na głos, a już na pewno nie w towarzystwie. Murek powiązuje tę niewygodę społeczną z byciem niepokalaną, niewinną, bez żadnej skazy. Dziewczynka powinna być czysta, tak czysta jak białe, niesplamione krwią prześcieradło.

Dziś obserwujemy na szczęście odwrotny trend. W przestrzeniach publicznych umieszczane są różowe skrzyneczki, producenci reklam rezygnują z owijania w bawełnę, a słowo miesiączka nie wywołuje wzdrygnięcia się u partnera czy świadka rozmowy. To dobra wiadomość. Weronika Murek dorastała w czasach, kiedy menstruacja była jeszcze tabuizowana i takiej też rzeczywistości się przygląda w swoich rozważaniach. Sama przekonuje, że w esejach porusza tematy bliskie sobie, nawiązuje kontakt ze swoją wewnętrzną dziewczynką. Co by nie mówić, takie właśnie prace, chociażby poruszały konkretny temat jako setne z kolei, doprowadzają do zmian. Głos Weroniki Murek podnosi świadomość. Być może nie przewraca świata do góry nogami, nie szokuje jak niegdyś Susan Sontag, ale to wciąż ważna działalność. Zamknięta w niewielkiej książeczce, napisana urzekającym językiem i osobista. 

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments