Agata Suchocka jest pisarką, tłumaczką i piosenkarką. Ma na koncie ponad 30 książek, z różnych gatunków: obyczajowych, sci-fi, fantasy, romans, młodzieżówki… W tym miesiącu minie 10 lat od premiery Woła mnie ciemność, czyli debiutu Pani Agaty. Z tej okazji pisarka odpowiedziała na kilka moich pytań – o rynek wydawniczy, plany na kolejne miesiące czy rady dla początkujących pisarzy. Zapraszam!
W tym miesiącu mija 10 lat od Pani literackiego debiutu. Jakie to uczucie? Wiedzieć, że się zadebiutowało dekadę temu i ma się na koncie ponad 30 książek?
Gdy ukazywała się moja pierwsza książka, byłam pełna entuzjazmu i nadziei na przyszłość. Chciałam zostać „polską Anne Rice”, pisać wampiryczne bajki dla dorosłych, świetnie się przy tym bawić i zarobić miliony. Jak widać po moim zróżnicowanym dorobku, nie wszystko poszło po mojej myśli. Nie spodziewałam się, że początkiem zakotwiczenia na rynku będzie… obyczajowe opowiadanie erotyczne. Ktoś jeszcze pamięta Turystkę ze zbioru Gorące lato? Wydeptałam wiele literackich ścieżek i zmierzyłam się z niemal wszystkimi konwencjami. Napisałam powieści sci-fi, czego wcale nie planowałam. Dokończyłam libretto opery, czego tym bardziej nie planowałam. Poznałam mnóstwo świetnych ludzi i rzuciłam sobie wiele wyzwań, dzięki którym się rozwinęłam. To jednak przeczołgało mnie fizycznie i psychicznie. Uważam, że dzisiejsze realia, w których autorka, żeby nie utonąć, musi publikować po kilka książek rocznie, są nieludzkie. Coraz więcej woali tajemniczości spada z rynku literackiego i czytelnicy zaczynają dostrzegać, jak wysoką cenę za to płacimy. Chciałabym zwolnić, pisać w swoim tempie, na spokojnie, bez presji czasu. Niestety, nawet po dekadzie nie mogę sobie na to pozwolić. Patrzę na swój dorobek i myślę: „To jakiś absurd! 20-30 lat temu z takim dorobkiem nie musiałabym pracować do końca życia. A dziś…?”
Czego czytelnicy mogą się od Pani spodziewać w tym roku?
Na początku lata ukaże się leciutka obyczajówka young adult przetłumaczona przeze mnie. Jesienią nowa powieść w konwencji, z jaką jeszcze się nie mierzyłam. Do tego trzy opowiadania, dwa w zbiorach i jedno w Młodym Techniku. To są pewniaki – losy reszty projektów się ważą.
Zdradzi Pani coś na temat „tajnego projektu”, o którym napisała Pani w poście na Facebooku na początku roku?
Ten tajny projekt to jest tak wyboista droga, że boję się, iż za moment z niej wypadnę… Zaczęło się pięknie i szybko, byłam przekonana, że do dziś sprawa będzie ukończona, opublikowana, a ja będę gładko ślizgać się nową odnogą kariery. Niestety, to nie bobsleje, a jazda starym ciągnikiem po koleinach… Ech… No, ale się nie poddaję, bo wierzę, że to jednak wypali i będzie spektakularnie!
Która z bohaterek – lub bohaterów – jest do Pani najbardziej podobna?
We własnej głowie jestem Lotharem, na zewnątrz to chyba Adelą, choć wolałabym Marlą…
A dlaczego nie lubi Pani swoich bohaterek? Kobiet, które Pani kreuje? To Pani słowa…
Nie lubię i już, chyba jestem mizoginką!! 🙂 Literacko, oczywiście. To trochę straszne, bo przecież sama jestem kobietą. Może lepiej wyżywać się na bohaterkach, niż w realnym życiu narażać siebie na podobne sytuacje.
Chyba tak… Jest Pani zarówno pisarką, jak i tłumaczką. Na jakim poziomie – Pani zdaniem – jest obecny rynek wydawniczy w Polsce? Pod względem jakości wydawanych tytułów?
Nie napiszę niczego odkrywczego, jeśli powiem, że poziom wydawanych tytułów spada na łeb, na szyję. Literacko to jest dramat: coraz uboższe słownictwo, krótkie zdania, powtórzenia. Czy to dlatego, że autorzy są coraz mniej kompetentni, czy mamy już nowe pokolenie czytelników, które nie przeczytało ani jednej książki wymagającej skupienia, podkładki wiedzowej, znajomości trudnych wyrazów? A mamy już takie pokolenie i ono ma swoich autorów, piszących na takim poziomie, na jakim komunikują się czytelnicy. Posłuchajcie ludzi wokół siebie. To znak czasów, że to, co na ulicy, drukuje się na papierze. Bardzo zły znak w moim mniemaniu, ale pewnie zaraz dostanę zgniłym pomidorem, że się wywyższam. Tak samo, jak do filharmonii idę posłuchać wykształconych muzyków, tak sięgam po książki pisane przez ludzi literacko kompetentnych. Pozwoliliśmy – jako rynek wydawniczy – pisać każdemu, nawet ludziom, którzy nie potrafią sklecić porządnego zdania. Zadziwiające jest to, że kilka czy kilkanaście lat temu ktoś wydał pierwszą naprawdę źle napisaną książkę z myślą, że zrobi z tego bestseller za pomocą dobrej reklamy. I poszło lawinowo. Nie ma już misji, no ale misją nikt się nie naje, a wydawnictwa muszą wypłacać pensje pracownikom. Mam wrażenie, że tego niestety nie da się odkręcić, bo zły pieniądz wypiera dobry. Ja mogę co najwyżej tłumaczyć tak, by po polsku brzmiało to dobrze i płynnie. I to właśnie od lat robię.
Niedawno Joanna Kuciel-Frydryciak, czyli autorka Chłopek, wkroczyła na drogę sądową w związku z niewystarczającym wynagrodzeniem, jakie otrzymała za sprzedane kilkaset tysięcy egzemplarzy tego tytułu. Czy w takim razie warto być autorem książek w Polsce? Z punktu widzenia finansów?
Gdyby autor ze średniej półki miał godziwy zarobek, to by już nie siedział na etacie, tylko się woził kamperem po Europie.
A czy Chłopkigate ma szansę odmienić rynek wydawniczy? I wpłynąć na sytuację autorów w Polsce? Nie tych bestsellerowych i z ugruntowaną pozycją, ale tych mniej znanych?
Obawiam się, że Chłopkigate pomoże tylko autorom z najwyższej grzędy. Moje przewidywanie jest takie, że jeśli jedna bestsellerowa autorka wygra w sądzie, to za nią pójdą inni bestsellerowcy. Jak to ma pomóc autorom takim, jak ja? Istnieje ryzyko, że raczej zaszkodzi. Ale nie chcę być złym prorokiem. Z drugiej strony, zbyt długo w tym siedzę, by naiwnie sądzić, że dojdzie do rewolucji i wszystkim nam skapnie. Sytuację uzdrowiłoby jedynie wydawanie mniejszej liczby książek w większych nakładach, ale tendencja jest odwrotna: coraz więcej książek żyjących coraz krócej. To jakieś szaleństwo! I trochę zbrodnia na naturze, bo nakłady po kilku miesiącach idą na przemiał.
A jak najlepiej wspierać pisarzy i pisarki, których się kupi? Poza, oczywiście, niekorzystaniem z pirackich serwisów, tylko z legalnych źródeł?
Najlepiej wspierać pisarzy poprzez kupowanie książek bezpośrednio od wydawców w ich księgarniach internetowych albo podczas książkowych imprez. Szczególnie odczuliby to mali wydawcy, których nie stać na oddawanie połowy pieniędzy dystrybutorom. Tym niecnym procederem należałoby się zająć w pierwszej kolejności. Teraz księgarze się na mnie obrażą…
Kto ma się obrazić, i tak się obrazi… Ma Pani na koncie kilkanaście powieści i właściwie tyle samo opowiadań. Jakby Pani miała dać radę początkującym pisarzom i pisarkom, co by Pani powiedziała?
Mam jedną radę dla początkujących pisarzy: przeczytajcie najpierw tysiąc porządnie napisanych książek, a nie jeden paździerz, który zamierzacie skopiować. Ostatnio zagadnęła mnie nastolatka, pokazała stronę swojej „powieści”. Wiłam się jak piskorz, by wybrnąć z tej sytuacji. Nie wiedziała, co pisać dalej, nie wiedziała, o czym to właściwie ma być ani dla kogo. Ja za to widziałam, że jest nieźle oburzona moimi sugestiami, że może najpierw wypadałoby się nauczyć ortografii, zapisu dialogów, mieć jakiś koncept, opracować postać, jej motywacje etc. Nie, bo po co? Dziś pisać każdy może, nawet ktoś, kto nie wie, co robi, tylko klepie. A najstraszniejsze jest to, że właśnie takie „powieści” ukazują się dziś drukiem i mają rzesze fanek. Może ja po prostu jestem już stara, może to jest ewolucja. Dla mnie to regres, a nie progres rynku wydawniczego.
Niestety… A gdyby spotkała Pani siebie za czasów powstawania swojego debiutu, co by Pani powiedziała?
Gdybym spotkała siebie z czasów debiutu, to zakazałabym sobie podpisywania pierwszej umowy i pogoniła do grania na gitarze. Teraz jednak czasu nie cofnę. Za dużo potu, krwi i łez wsiąkło w te moje książki. No, i z całego serca dziękuję ludziom, którzy kupują moje książki i mnie wspierają. Myśl, że jest się czyjąś ulubioną autorką jest jak koło ratunkowe na wzburzonych falach.
Ja się dokładam do tego koła… 🙂 A jakie jest Pani największe literackie marzenie?
Marzę o ekranizacji – i to nawet nie cyklu wampirycznego czy powieści cyberpunkowej, bo wiem, że niedobrze jest marzyć o rzeczach kompletnie nierealnych. Marzy mi się ekranizacja Pianissimo albo Jesiennego motyla, bo to wspaniałe historie z filmowym potencjałem.
A największy literacki sukces?
Mój największy literacki sukces? Nie odniosłam jeszcze takiego we własnym mniemaniu. Zastanawiałam się, jak podejść do tego wywiadu. Czy założyć maskę, tak jak robi większość, uśmiechnąć się tak, że aż policzki rozbolą i ściemniać, iż jest różowo, a ja czuję się spełniona i szczęśliwa? Nie. Po dziesięciu latach nie będę już udawać. Chciałabym żyć z pisania, ale nie mogę. Chciałabym czuć, że odniosłam sukces, a to co robię liczy się i ma wartość, ale niestety nie czuję tego. Ten dziesiąty rok jest najprawdopodobniej ostatnim rokiem „kariery”. No, chyba, że stanie się cud, ale już pora przestać wierzyć w cuda. Jeśli narobiłam sobie problemów przez tę dekadę, to przez szczerość. Ale jeśli Wy mnie za coś ceniliście, to mam nadzieję, że za tę szczerość właśnie, zarówno w wypowiedziach prywatnych, jak i w moich tekstach. Prawdziwa sztuka opiera się bowiem na prawdzie, a nie na udawaniu, i ja przez cały ten czas byłam prawdziwa.