Piotr Kozioł
Z grami RPG miałem do czynienia… albo – zacznijmy inaczej. To gry RPG miały ze mną do czynienia od lat, w trakcie których jeszcze intensywnie się przepoczwarzałem (czytaj – od siódmego roku życia). Dlaczego to one miały do czynienia ze mną, a nie ja z nimi? Bo to, co ja tym biednym ceerpegom wyrabiałem, zakrawa o czynności nielegalne, taki ze mnie był miniaturowy psychofan wszystkiego, co ma kostki, cyferki, smoki i wszczepy. Przed komputerem było Dungeons & Dragons i własne systemy RPG pisane w zeszycie. Później klasyki gatunku ogrywane po angielsku, niewiele z tego angielskiego rozumiejąc (ale komu to wadziło?). I tylko jedno pytanie w głowie – kiedy do CD-Action dodadzą kolejnego rolpleja? Lata minęły, a ja wciąż kocham gry RPG całym sobą, choć czasu na sięganie po nie już niewiele. Bo dają wolność, bo opowiadają piękne historie i pozwalają na podziwianie niesamowitych światów.
Fallout 1/2 + Underrail
Stare Fallouty obszernie zrecenzował już na łamach Kulturalnych Mediów Marcin (tutaj), więc ja powiem o nich z czysto personalnej strony. Zresztą, sądzę, że wielu z Was, czytelnicy, ma coś do powiedzenia w kwestii oblicza tych kultowych pustkowi. Za jedynkę i dwójkę zabrałem się stosunkowo późno – bo w okresie późnolicealnym. Nie zmienia to jednak faktu, że ich kompleksowość i wielowątkowość wypaliły mi w głowie dziurę, jak supermutant laserem gatlinga. Miałem w tym czasie za sobą już Fallouta 3, częściowo też New Vegas, te jednak nigdy już nie usatysfakcjonowały mnie tak, jak finalna rozmowa z Mistrzem, wysadzanie dołów kloacznych, dywagacje z deathclawami…
…tymczasem na horyzoncie gier niezależnych zamajaczyła gra Underrail – czyli stary Fallout w atmosferze nowego Metra, lecz w oprawie jeszcze (powiedzmy sobie szczerze) obskórniejszej od rzeczonych XX-wiecznych wastelandów. A jednak poruszyła ona we mnie wszystko, co pierwszy i drugi Fallout. W tekście sprzed pół roku pisałem o Underrail tak.
“Bohater (a w pewnych aspektach – antybohater, o czym za moment) naszego tekstu, Underrail, wydany właściwie przed dwoma laty – bo pod koniec roku 2015 – przez niezależne studio Stygian Software, to list miłosny dla fanów wszystkiego, co staroszkolne i zarazem wszystkiego, czego próżno szukać w dzisiejszych produkcjach bez kopania w wyjątkowo głębokich odmętach gier indie.
Siedem lat zajęło deweloperom stworzenie świata gry od podszewki aż do ostatniej, finalnej nici. Jak można domyślić się po tytule, nie uświadczymy w tej produkcji wyściubiania nosa na powierzchnię planety, która po bliżej nieznanym kataklizmie stała się nieprzyjazna dla jakichkolwiek form życia. Typowa rampa dla historii post-apokaliptycznej okazuje się być jednak tylko podłożem do ukazania uniwersum ciekawszego, niż może się to wydawać na pierwszy rzut oka.”
Vampire The Masquerade: Bloodlines
Tak się składa, że to kolejna gra twórców wymienionych powyżej Falloutów. Nieoszczyszczona z bugów, czasem wręcz niegrywalna, jeżeli nie zastosować fanowskich patchy, a jednak wspaniała. Na tę “wspaniałość” składają się trzy czynniki – nieliniowość i system progresji, muzyka i klimat. No, to teoretycznie cztery.
Nieliniowość znajduje tu naprawdę pomysłowe rozwiązania do egzekwowania skutków działań gracza. Innymi słowy, niezależnie od tego w jakiej kolejności i gdzie pójdziemy, możemy być pewni, że coś gdzieś się połączy, coś gdzieś wpłynie na innego NPC-a. Łącząc tę płynną konstrukcję interakcji ze światem z nietypowym rozwojem postaci, otrzymujemy naprawdę piekielnie wciągającą mieszankę. Ten ostatni (rozwój) polega na inwestowaniu pojedynczych, zdobywanych na bieżąco punktów, zdobywanych na naprawdę różne sposoby. Tym samym walka często jest wyborem opcjonalnym, czy wręcz nie opłacalnym. Nie na skalę Tormenta (bo czy cokolwiek jest na skalę Tormenta? Nawet drugi Torment?), ale jednak.
Jednocześnie te innowacyjne, nawet jak na dzisiejsze standardy, systemy władające rozgrywką, pozostają przyćmione przez gęstą atmosferę gry. To ona gra tu pierwsze skrzypce. Uliczki miast są ciasne, krew leje się gęsto, a tabu są łamane. Każdy ma tu swoje mroczne sekrety, nikt nie jest bez brudów za uszami. A czy już wybierzemy opowiedzenie się za naszą ludzką, czy wampiryczną stroną, to już nasza sprawa. I jeśli jeszcze nie graliście – po prostu zagrajcie. Niekwestionowanie to najlepsza na rynku gra umiejsciowiona w Świecie Mroku – i jeden z najlepszych nieliniowych RPG-ów. Jednak pamiętajcie, że noc nie czeka, a zew krwi wzywa.
A muzyka? Co się będę rozwodzić… posłuchajcie sami, do czego tańczą wampiry w klubie Asylum: