Chcieliście kiedyś pograć na okarynie? Będziecie mieli okazję, tylko uważajcie, bo możecie popsuć czas. Dzisiaj nadszedł czas, na jeden z najbardziej rozpoznawalnych tytułów ze stajni Nintendo. Zapraszam na recenzję The Legend of Zelda: Ocarina of Time.
The Legend of Zelda: Ocarina of Time pojawiło się w listopadzie 1998 roku, na konsolę Nintendo 64. W 2000 roku, zostało przeportowane na konsolę GameCube. Wydawcą gry było oczywiście Nintendo. W 1998 w samej Japonii, sprzedała się ona w ilości 820 000 sztuk a biorąc pod uwagę datę jej wydania, to naprawdę dużo. Od wyjścia Ocarina Of Time, seria The Legend of Zelda, stała się klasyką. Dlaczego? Sprawdźmy to.
Nazywam się Link!
W lesie zamieszkałym przez postacie w zielonych strojach nazywane Kokiri, mieszka Link. Gra zaczyna się od tego, że nasz bohater śni o Ganonie – głównym antagoniście serii. Deku Tree, ogromne drzewo sprawujące pieczę nad postaciami zamieszkującymi las, zleca zadanie wróżce Navi – musi ona obudzić Linka i wezwać go do opiekuna wioski. Tam dowiadujemy się co będzie celem naszej wyprawy, a wraz z postępem w grze poznajemy tytułową Zeldę. Musimy uratować ją przed czyhającym na nią złem, jednak nie będzie to takie łatwe. Fabuła jest całkiem ciekawa, jednak nie ma ona aż tylu szczegółów, żeby wynosić ją na piedestał. Lekka i przyjemna.
Hey, Listen! Rozgrywka
Fabułę poznajemy czytając dialogi. Poruszamy się pomiędzy lokacjami często napotykając potworki, które skutecznie utrudniają nam dojście do danego miejsca. Mapa gry jest duża a ilość lokacji sprawia, że nietrudno pominąć jakieś miejsca, które nie są kluczowe. W głównej fazie gry, schemat jest jak w większości gier z tej serii – masz znaleźć X, jest w dungeonie Y, potrzebny do przejścia tej lokacji bedzie Ci item Y. I tak 12 razy. W praktycznie każdej lokacji znajdują się jakieś zagadki logiczne, lub time eventy. Pomaga to czasem wyrwać się z rutyny wejdź-przejdź-zbierz. Duża ilość lokacji sprawia, że łatwo możemy oderwać się od uczucia zwykłego grindowania dzięki zmianie otoczenia, muzyki itp.
A masz Master Swordem!
Walka w OOT jest naprawdę prosta. Możemy focusować danego przeciwnika, żeby z łatwością używać tarczy, lub wykonywać cios. Możemy korzystać również z bomb, patyków, procy i wielu innych ciekawych przedmiotów. Naszym wskaźnikiem zdrowia są serduszka. Każde składa się z dwóch połówek, które tracimy przy otrzymaniu obrażeń. Warto dodać, że przy ostatnim serduszku, gra nie daje nam zapomnieć o tym, że jesteśmy na krańcu życia. Słyszymy ciągłe pikanie, dopóki nie uzupełnimy paska zdrowia. Potrafiło mnie to czasem doprowadzić do szału.
Co z tą Okaryną?
Tytułowa Okaryna Czasu, to przedmiot, który po zagraniu na nim odpowiedniej melodii, potrafi zmienić bieg wydarzeń. Jak to działa? Gra przełącza się w tryb, w którym każdy przycisk odpowiada danej nucie. Z poziomu ekwipunku da się sprawdzić zapis “nutowy” poznanych melodii. Każdy z utworów poznajemy w trakcie gry, i każdy z nich ma inny efekt. Zmiana dnia na noc, leczenie, przywołanie wierzchowca, teleport itp.
Okaryna, to bardzo ciekawy przedmiot i element rozgrywki. Często trzeba pogłówkować kiedy i jak jej użyć.
Oprawa audiowizualna
Jak na tamte lata, Ocarina of Time, wyglądała naprawdę dobrze. Biorąc pod uwagę fakt możliwości konsoli, gra dawała radę. Oczywiście było w niej sporo bugów, dzięki którym speedrunnerzy biją to kolejne rekordy na trybie any%. Niemniej jednak, nie miałem wielu styczności z błędami, które nie pozwalały mi grać.
Jeśli o muzykę chodzi, OST jest naprawdę świetne. Porywające melodie, idealnie oddające klimat tajemniczego, baśniowego świata. Motywy muzyczne takie jak otwieranie skrzyni znane są do dzisiaj, i wiele utworów znanych z OOT, pojawia się w coraz to nowszych częściach The Legend of Zelda.
Podsumowanie
Nie ma co – Ocarina of Time to klasyka nie bez powodu. Jeśli jakaś starsza gra daje oferuje mi rozrywkę nie ze względu na nostalgię, a wiele innych aspektów – ja jestem zadowolony. Spędziłem wiele godzin, bawiąc się naprawdę dobrze. Świat aż zaprasza żeby go poznawać. Oprawa muzyczna jest świetna i potrafi zapętlić się w głowie. Fabuła, mimo swojej prostoty gwarantuje dobrą zabawę. To bardzo porządny tytuł i grając w niego po latach – stwierdzam, że niczego mu nie brakuje.
Tylko ten irytujący dźwięk serduszek…
Final Fantasy IX – ulubieniec scenarzysty [Retro Time]