O polskich zespołach punkowych można by mówić wiele, choć pewnie nie o wszystkich warto… Jedne prezentują konkretną ideologię, inne przyprawiają nas o “raka mózgu”. W obrębie gatunku ciężko o jednolitość, kapele łączy agresywne, dość zgrzytliwe brzmienie i oczywiście bunt! Bywa on bardziej lub mniej sensowny, przeciwko czemuś lub będący sam dla siebie, stanowiąc po prostu sztukę dla sztuki. Jednak, jak by nie patrzeć, w punku drzemie ogromna siła – w końcu przewrócił świat do góry nogami. Dlaczego?
Bije z niego szczerość, energia, a nawet czystość (choć często mowa tu raczej o czystości formy i emocji, niż gitarach i wokalu). Zapoczątkowany w latach 70. ruch daje ludziom przestrzeń artystyczną, by wyrazić siebie, a także dać upust drzemiącej w nich frustracji. Jej źródeł można doszukiwać się w sytuacji politycznej, niechęci do władzy, nudzie i uniformizmie, do którego dąży świat. Punki nie chcą utożsamiać się z masą. Specyficzny wygląd – kolorowe włosy czy irokezy to przecież manifest indywidualności, ukazujący sprzeciw wobec instytucjom, próbującym ograniczyć autonomię jednostki.
Stereotypy
W społeczeństwie funkcjonuje wiele stereotypów dotyczących punków i cóż… czasem bywają one krzywdzące, choć nie są wyssane z palca. Sama nigdy nie byłam częścią tej subkultury, a mój stosunek do niej pozostawał ambiwalentny. Koncert zespołu Dezerter, który odbył się 25.03 w poznańskim Klubie u Bazyla, pozwolił mi spojrzeć na nią nieco szerzej…
Dezerter, czyli punk z klasą
Tak samo jak są ludzie i ludzie, można rzec, że jest punk i punk… Choć często zarówno tekstów, jak i melodii punkowych piosenek nie da się wysłuchać bez dozy zażenowania, na pewno nie dotyczy to Dezertera. Jest to zespół z klasą, prezentujący dużą jakość formy. Nie bez przyczyny jest ikoną i chyba najważniejszą polską grupą grającą w tym stylu. Starsze pokolenie pewnie ze sporym sentymentem wspomni wczesne lata Festiwalu w Jarocinie, stanowiącego wtedy kolebkę rodzimej kontrkultury. Szare, niezbyt obfitujące w perspektywy lata PRL-u, zdawały się być idealnym podłożem na rozkwit subkultury buntowników. Nic dziwnego, że grupa podbiła serca publiczności jednego z największych festiwali w tej części Europy.
Koncert w Klubie u Bazyla
Dezerter od lat trzyma poziom. Na koncercie w Poznaniu widać wiele osób starszych, nie brakuje też dzieci. Supportujący 1125 daje od siebie sporo energii, lecz pod sceną dzieje się niewiele. Sytuacja zmienia się jednak, gdy pojawia się Dezerter. Pogo tworzy się niemalże od razu, ale wbrew pozorom, raczej nie wyłaniają się z niego kolorowe irokezy. Co zastanawia, to niezbyt liczna obecność młodzieży i osób z charakterystycznym podejściem do ubioru. Jaka jest tego przyczyna? Nie wiem, jednak nie wydaje mi się by punk przeminął. Pozwolę tu sobie przytoczyć drobny żarcik mojego towarzysza (eks-punka zresztą) – punki to nie metale, oni nie mają pieniędzy. Nie chodzą na koncerty, bo są po prostu biedni (proszę mi to subiektywne stwierdzenie wybaczyć).
Nie zmienia to jednak faktu, że w Poznaniu naprawdę była moc! Gdy patrzyło się na Robala, widać było, że on naprawdę żyje tymi piosenkami. Mimo że frontman nie nawiązywał zbytnio kontaktu z publiką, jego głos i mimika zdradzały prawdziwe emocje. Jest to jakże cenne, zwłaszcza teraz w dobie podejścia byle odbębnić i do domu, które często obserwujemy podczas koncertów. W setliście pojawiły się utwory jak XXI wiek, Nielegalny zabójca czasu, Spytaj Milicjanta, Ratuj swoją duszę czy Prawo do bycia idiotą.
Teksty piosenek trafiają w sedno i potrafią naprawdę poruszyć słuchacza – mnie przynajmniej poruszyły, choć nie ze wszystkimi się zgadzam. Dezerter pokazuje, że punk to coś znacznie więcej niż “trzy akordy darcie mordy”, jak mawia porzekadło. Podejmuje on walkę o prawdę, o której nie każdy ma odwagę mówić.
Wygodne układy i pieniądze
O to drżycie dzień i noc
Paranoja, ciągły strach
Ktoś szpieguje? Wsypią was
Przymykacie czasem oczy
Czasem zamykacie usta
Lepiej jest się nie wychylać
Kartoteka będzie pusta
Występ trwał nieco ponad godzinę. Zespół wyszedł raz na bis i mimo gromkich braw, nie dał się namówić na kolejny. A szkoda!
Punk’s not dead
Koncert Dezertera wzbudził we mnie niemałe pokłady entuzjazmu. Zabrakło jednak mojej ulubionej piosenki grupy – pierwszej jaką poznałam. Atmosfera panująca w Klubie u Bazyla, nieco mnie poniosła, więc by uzupełnić brak utworu w setliście, postanowiłam sama zaśpiewać Dezertera. Zawtórował mi od razu mój kompan. Szliśmy tak więc ulicą – dwójka stabilnych, nudnych studentów, tęskniąca za czasami rebelii i wielkich idei.
Nie byłoby w tym może nic zabawnego, gdyby nie fakt, że wpadliśmy prosto na policjantów. Nie zdążyliśmy jednak spytać “Pana Milicjanta” o żadne życiowe prawdy… Nie dostaliśmy też mandatu. I przyznam szczerze, że trochę mi szkoda… W imię słynnego punk’s not dead, nawet chętnie bym to pięć dyszek zapłaciła.