Co za zaskoczenie – dziś znów będzie mowa o metalu progresywnym. Nie patrzcie w ten sposób. Uwielbiam płyty które zamykają nas w swoim własnym uniwersum na czas ich trwania. Takie, które wymagają całkowitego skupienia na ich odbiorze, a nie tylko brzdąkają sobie w tle naszej codzienności. Takie, którym się oddajemy. I “Aathma” jest jednym z moich najlepszych tego typu odkryć minionego roku.
Kolejna już płyta Persefone, po świetnie przyjętym “Spiritual Migration”, to wydawnictwo złożone, i choć pełne zwrotów akcji, to jakby stonowane w stosunku do poprzedniczki. Znów dostajemy mnóstwo złamanych temp i wchodzących sobie (umiejętnie, nie w negatywnym rozumieniu) w paradę instrumentów. Zmienność, jaką naznaczona jest “Aathma” wymaga zaangażowania słuchacza. Liczycie na puszczenie sobie płyty jako akompaniamentu do pisania tekstów? Moje wyrazy współczucia. Nie dość, że nie wychwycicie wtedy mnóstwa poukrywanych elementów w trzynastu utworach znajdujących się na krążku, to jeszcze na dodatek będziecie co i rusz przerywać pracę, zdezorientowani. Ale co się stało z motywem, który słyszałem jeszcze pięć sekund temu?
Wieloetapowe solówki, sporo klawiszy tak na pierwszym jak i skrytym planie, wtrącenia instrumentów klasycznych, rytmiczne growle, budujące napięcie growle, ekstatyczne growle… i tak dalej, i tak dalej. Przepych – ale bez dążenia do zabicia klimatu.
Aathma – czyli dusza, duch, świadomość
Ponad godzinny odsłuch da osobie zaangażowanej w “Aathmę” duże poczucie niedosytu, bo mnogość motywów pojawiających się na płycie nie daje się ujarzmić przy pierwszym, trzecim, a nawet piątym obcowaniu z nią w całości. W mózgu pozostaje jednak ogólna aura. Nazwałbym ją “klimatem ewolucji”. Muzyka bardzo sugestywnie przywołuje wizje bycia przeobrażanym w jakiś “wyższy byt” I, choć o tym traktowało bardziej “Spiritual Migration”, to czuć, że i tu ten motyw jest bardzo silnie odczuwalny. Ambientowe elementy przywołują na myśl klimaty rodem z fantastyki.
Mastering… co tu dużo mówić. Zazwyczaj uderzam do recenzji płyty, gdy zapada mi w pamięć pod wieloma względami i uważam, że warto się tym podzielić z jakimś skrawkiem świata. Dlatego też brzmienie Persefone nie daje sobie nic zarzucić. Jest bardzo przestrzenne.
Wokal może nie przypaść każdemu do gustu. Okraszone irytującym vocoderem gościnne wtrącenia wokalisty Cynic są moim zdaniem najsłabszym elementem składowym całej płyty. Główny śpiewacz i krzykacz nie stroni od eksperymentów tak ze swoją skalą, jak i efektami na głosie i może to się podobać lub nie. Ja na przykład musiałem doń nawyknąć, by czerpać pełnię przyjemności. Oswoić “Aathmę”.
Dobrym “trailerem” płyty jest Living Waves, stanowiące po części esencję całej otoczki, jaką ma “Aathma”. Trochę specyficznych wokali, przechodzenie utworu w kolejne “fazy”, świetne przejście w połowie. Również czasowo jest to utwór wyważony – niecałe sześć minut, gdzie rozpiętość pozostałych kawałków waha się od dwóch do dwunastu minut.
Jeśli szukacie jednak czegoś specjalnego, nie chcąc zarazem zabierać się za całą “Aathmę” – przesłuchajcie tytułowy, czteroczęściowy utwór. Ma naprawdę niesamowity motyw przewodni, który usłyszeć można już w pierwszych sekundach. Mnóstwo świetnych, ciut djentujących partii gitary i naprawdę fantastyczny (dosłownie i w przenośni) klimat gwarantowane.
“You are not the body or the senses,
The mind or the intelligence,
The name or the form
You are the Aathma itself.”
Podsumowując, “Aathma” to najsolidniejsza płyta w dotychczasowym dorobku Persefone. Brzmi najpełniej, atakuje mnóstwem ciekawych motywów, nie pozwala się nudzić, ma dopracowaną otoczkę zawieszoną między zen a fantasy. Dla tych, którzy szukają w metalu “czegoś więcej” – być może znajdziecie tu to, czego potrzebujecie.